niedziela, 26 grudnia 2010

Świąteczna atmosfera u pewnego oficera cz. 3


Dzisiaj lecimy z grubej rury: TV Cyganki Eduszy, która to zawsze zwiastowała nam niechybny koniec posta. Ów post zacznie się w miejscu gdzie wszystko się kończy. Filmik przedstawia klasyczne święta w krajach Ameryki Południowej. Cóż za wierne oddanie epoki, strojów i obyczajów. Jadę tam w wakacje.... Albo i nie.
Postanowiłem napisać coś ciekawego z okazji świąt o poranku - bo jeszcze jestem trzeźwy. Znacie ten plan: kluczyki od samochodu do szafki i można przysiąść do tradiszional polisz posiłek, którego głównym składnikiem jest wódka. Wymyśliłem również inne ciekawe określenie na święta: Dieta 1 000 000 kalorii. Na razie naliczyłem ich 666 666 bo jeszcze przede mną cały dzień drugiego święta. Jaka jest moja wizja tegorocznych świąt? Zupełnie taka sama jak dwa lata temu i nie odbiegająca światopoglądowo od świąt sprzed roku. Ja... to już 3 święta z blogaskiem - doskonała okazja żeby się napić... może wódki? Przekonaliście mnie.
Ciekawostką jest fakt, że po raz pierwszy w tym roku zasłyszałem piosenkę Last chłysmas na 2 dni przed wigilią. Nie w radiu, nie w telewizji, a w zakładowym radiowęźle,zwanym kołchoźnikiem. To mój nowy rekord, bo rok temu to już pewnie we wrześniu słyszałem. To chyba tyle na dziś. Obyście się nie przejedli, obyście nie musieli robić za dużego wycięcia w stole na brzuch, żeby wam nic nie zaszkodziło, a wódka miała tłustą podkładkę w żołądku. Zapewne do usłyszenia w dyrektywach sylwestrowych lub Noworocznych wymówkach.

Dyrektywy kulturalne: W poniedziałek nawiedzę w kinie nowego Trona i nie chodzi mi o odwiedzenie ubikacji. Podobno dobry film w dobry 3D z muzyczką Daft Panka. Sądząc po piosnce tytułowej może być zacnie i mogą wystąpić u mnie objawy ciar na plecach. Czekam na koniec roku, a może nie czekam? Przecież trzeba będzie podsumować, a podsumowania są jakie są. Koniec pier*lenia, przechodzimy do...

...TV Cyganki Eduszy, a w niej piosenka puszczana na koniec dnia pracy, koniec tygodnia pracy i koniec miesiąca (wypłata). Piosenka określająca to że mam dobry humor. Pamiętacie taki zacny film Boski Czilałt? W nomenklaturze międzynarodowej tytuł filmu brzmi Pineapple Express. No i rozumiecie, w tym filmie była scena w lesie - dwójka głównych bohaterów niemiłosiernie się zbakała i robiła przeróżniaste motywy i motywiki (zbakani to oni byli przez cały film). W tej właśnie scenie leciała taka pocieszna muzyczka Arthura Lymana. Poniżej wersja oryginalna, rozszerzona, grana przez 2 panów na śmiesznych małych gitarach. Zapraszam! Aha nazywa się ona Hilawe.

W następnym wpisie rozszyfruję słynny gest wykonany prawą ręką, określony jako: dyńka, jajka, portfel, zegarek.

niedziela, 19 grudnia 2010

O czym oni śpiewają cz. 6 - Płacz nad rozlanym mlekiem

Witam serdecznie grzecznych licealistów i gimnazjalistów. Rok 2010 prawie za nami, a jak powszechnie wiadomo 10+656 daje nam 666, czyli liczbę szatana. Prosta kalkulacja każdego fana radia Maryja i wychodzi nam oczywiście, że rok 2010 był rokiem Szatana. A nadchodzący 2011? Wiadomo: 11+655=666. Mamy przesrane. Skoro rok szatana, to postanowiłem w (porządnie zakurzonym) kąciku O czym oni śpiewają wstawić klasyczną balladę podobno-satanicznego zespołu KAT. Piosnka zwie się Łza dla cieniów minionych i pomimo jej krótkości jest klawa. Tak klawa, że aż smutna. W dziale tym rozpatrywałem dysgrafię tekściarzy, jednak pan Kostrzewski z KATa urzekł mnie swoją twórczością, ponieważ ubrał dysgrafię w tak piękne słowa, że aż nie wiem co powiedzieć. A skoro mówić nie ma o czym, to możecie mi naskoczyć. Oczywiście żart (niskich lotów), lecimy z pod-tekstem:
Na dnie sarkofagu noc, czarna suknia
Rozrzucam korale wspomnień

Podm. liryczny ukradkiem spogląda do sarkofagu i widzi przysłowiowego wuja. Ciemność i noc spowiła cmentarz. Podmiot najwidoczniej szuka czegoś, bo jak to ładnie opisał w drugim wersie: rozrzuca korale wspomnień. Ja też często rozrzucam korale wspomnień o tym co zapomniałem zrobić (bo ja mam bardzo dobrą pamięć, ale za to bardzo krótką). Gdybym za każdy koral dostawał 50gr... byłbym milionerem.

Wtulona we włosów płaszcz, wonna rodnią swą
Teraz okryta snem

Ten z włosów płaszcz mnie troszkę zmylił, ale jak wiadomo futro owcy to też włosy, więc chodzi tu o coś w wełnianym płaszczu - kluczyki do samochodu; otulonego snem - być może wyłączony telefon? Jeszcze jedno: co to jest rodnia?...

Na wpół lodowata dłoń, zimne twe usta
A jeszcze nie dawno ogień tlił
Pamiętam rozkoszny wiatr, masztem gnący sztorm
Daję ci moją łzę

W następnych 4 wersach mamy połączenie przeszłości z teraźniejszością. Autor wspomina jak to onegdaj pływał pod żaglami, jak to mu sztorm przeginał maszt, jak to dostawał w szczękę z bomu. I swego czasu na Mazury jeździł z lubą, która sądząc po ogniu robiła mu w nocy niezłe wygibasy. A teraz? Teraz podmiot stanął pod wiatr i mu się uroniło łzę jednym okiem. Bo dziewczyny pamiętajcie: jak chłop płacze, to znaczy, że coś mu wpadło do oka lub stanął pod wiatr.

Okręt mój płynie dalej, gdzieś tam
Serce choć popękane, chce bić

Niedobrze, skradziono łajbę podmiotu, pływa ona sobie pod przebitymi numerami i zmienioną nazwą, rodzi się żal, a serducho dopadła arytmia. Ale jak powszechnie mawia się na kujawach: Będzie dobrze!
Nie ma cię i nie było, jest noc
Nie ma mnie i nie było jest dzień.

Nie wiem, nie wiem i jeszcze raz nie wiem jak to interpretować, ale ostatnie dwa wersy są przeklawe.

Podsumowując Łza dla cieniów minionych to piosenka o nastawieniu typowo pesymistycznym. Autor nałykał się grzybków i biega po cmentarzu w poszukiwaniu zagubionej rzeczy w płaszczu. Nagle orientuje się, że skradziono mu łajbę, a jego misia dawno już z nim nie ma. Pewnie uciekła z porywaczem łódki i teraz jemu robi wygibasy w nocy... a żeby było śmieszniej jest noc...
Piosenka obowiązkowa dla każdego początkującego metala-gitarzysty-posiadającego 10 letnią gitarę Defil z 15 letnimi niezmienianymi strunami. Onegdaj nasze imprezy kończyły się pijanymi próbami odegrania tego szlagieru. Zazwyczaj krzyczałem do kumpla: Władziu, zaintonuj "jak lodowata dłoń". Każdy wiedział o co chodzi. A jak ktoś po imprezie nie spał pod kocem to miał lodowatą dłoń i zimne usta. Na bank!

Dyrektywy kulturalne: Yyyyy... koncert Iron Maiden za pół roku? Czas podsumować rok szatana 2010? Czas wywróżyć z fusów po drinku typu ":D" co przyniesie nadchodzący rok szatana 2011? Ale to w następnym wpisie, lub za następnym wpisie. Aha... koniec zapieprzania jak zombiak po 20h w robocie. Rozpoczął się 8h tryb pracy, że tak powiem 8h tryb pracy - mode on! Fuck Yeah! Będę miał więcej czasu na jego tracenie. Rozpoczyna się sezon paczek świątecznym, a w nich najsmaczniejsze pomarańcze w roku. A pomarańcza jest nieodłącznym składnikiem drinka typu :D (to nie jest buźka... to jest typ drinka!). Jeszcze tylko upiekę sławetne mafinki, albo sławetniejszy dwukeks. Ktoś chętny na WKK, czyli Wieczorny Kącik Konesera? Jeszcze jedno: do tej pory nie słyszałem nigdzie Last kłysmas w wykonaniu zespołu Łam. Pewnie wykrakałem i jutro piosenka zawieruszy mi się na płycie z dyskografią In Flames, której słucham jeżdżąc do roboty...

Dziś w TV Cyganki Eduszy lekko przewrotnie piosenka nie z posta. Piosenka dla każdego metala uczącego się grać na wieśle, posiadacza 10 letniego Defila. Rage against the machine - Bulls on Parade. Wierzcie mi, też kiedyś byłem metalem i pożyczałem 10 letniego Defila starając się na nim naśladować ła ła ła ła ze wstępu piosenki. Defile w dłoń i gramy: ła ła ła ła....

W następnym wpisie opowiem co wsadziłem do bożonarodzeniowej święconki z którą udam się do kościoła. Nie pomyliłem czasem świąt?

piątek, 17 grudnia 2010

Paweł Gessler cz. 3 - Ponton, czyli piekło w 5 smakach

Szalony wpisik rozpocznę od teoretycznego wstępniaka spod znaku: skąd, jak i dlaczego (w nomenklaturze międzynarodowej: where, how and why). Otóż jakiś czas temu w naszej pracy narodziła się pewna świecka tradycja: raz w tygodniu zasiadamy w rodzinnej atmosferze do jakiegoś rodzinnie zamówionego szato, dowożonego do naszego miejsca pracy. Były już: 2x pizza, 1x kebab (albo jako rzecze rozpiska kebeb) z Guliwera.
Po świeżo uruchamianej fabryce kręci się wielu skośnookich jegomości (a nawet 2 niebrzydkie jegomościanki) z najróżniejszych zakątków Azji: Japończycy, Chińczycy, Singapurczycy, Hindusi i wielu wielu innych. I z tej właśnie racji zachciało nam się dzisiaj zjeść jakiejś kuchni wschodu (i nie chodziło tu o ryż z koncentratem pomidorowym - pozdro dla Krycha Mordercy). Po przeszukaniu całego internetu w celu znalezienia jakiejkolwiek budy z tajskim jedzeniem we Włocławku znaleźliśmy restaurację dowożącą jedzonko. Restauracja ta zwie się Kanton (Ponton, chłe chłe chłe) i mieści się TU. Zamówiliśmy sobie każdy po odpowiednim zestawie - mi przywieziono kurczaka w 5 smakach...
Jedzonko przyjechało na z góry określoną przez nas godzinę, zapakowane w styropianowy, zamykany celofan. Każdy odpakował swoją paczuszkę, wziął do rączki plastikowy widelczyk i zaczął szamać. Zaglądam do mojego celofanu i widzę: ryż, surówka (mniej więcej taka jaką ładują do kebaba (całkiem smaczna) i pływająca, brązowa, oleista ciapa. Po rozbiciu każdego składnika ciapy na atomy okazało się, że znajdują się w niej: brokuły (ups, nie jadam), pocięte strączki fasoli (ups, nie jadam), grzyby mun (ups, od grzybów zamyka mi się gardło) i jakieś brązowe przęsła, przypominające skórzane rzemyki, które metale noszą na nadgarstkach. Aha, wszystko pływało w tłuszczu przypominającym olej wyciągnięty z silnika po przejechaniu 40 tys km. Koniec żali: zmieszałem ryż z ciapą i zacząłem szamać. Jednak przeświadczenie, że za każdym razem gdy coś zakąszam mogę jeść grzyba zamykało mi gardło. Zacząłem operację oddzielania grzybków od reszty i po tym zabiegu wszystko było do zjedzenia (i teraz uprasza się by nikt nikomu nie mówił, że jadłem warzywa spod znaku brokułów i fasoli, a nawet śmiercionośne grzyby mun). I teraz konkluzja: nazwa potrawy brzmiała: Kurczak w V smakach. Zazwyczaj po orientalnych frykasach potrawa piecze mnie 2 razy (wchodząc i wychodząc), jednak kolega wywróżył mi, że ta potrawa (jak liczebnik z jej nazwy wskazuje) będzie piekła 6 razy: wchodząc i 5 razy wychodząc. Na razie piekła 3 razy... z niepokojem i nie tęskniąc czekam na pozostałe 3...
Podsumowując: jeżeli ktoś nie jest mięsarianinem, to może się pokusić o spróbowanie. Cena nie bije w policzek (13zł), a jedzenia jest od pyty. Należy uważać na pieczenie, zwłaszcza to wychodzące. Czy polecam? Trochę tak, trochę nie.

Na koniec dialog-konkluzja:
- Przepraszam, a świeży ten kurczak? (zapytał klient kelnera w tajskiej restauracji)
- Świeży, świeży, jeszcze rano szczekał...


Dyrektywy kulturalne: Plany sylwestrowe same się rozwiązały, bo mam raczej dyżur. Za pół roku (10 czerwca) Iron Maiden w Warszawie. Oczywiste, że trzeba pojechać!! Do posłuchania na mrozy polecę skoczne piosnki włocławskiego zespołu Express Service, do posłuchania TU.

Dziś w TV Cyganki Eduszy zaproponuję wam piosenkę, która w dzisiejszym odcinku Pawła Gesslera była oczywistą oczywistością. Piosenką tą jest skoczną melodyją, pod tytułem Idę do Wietnamca przeklawego zespołu Kuśka Brothers. Zapraszam, bo wiecie: Nuka to jest pies Pawła. I ona cały czas tam siedzi...

W następnym wpisie przedstawię najnowsze trendy w przebieraniu się wszystkich wujków za mikołaja w wigilijną noc. (zajechało komercją i konsumpcjonalizmem)

wtorek, 7 grudnia 2010

Tańczmy z cyganami

"Dzień dobry wieczór" powiedział zakłopotany Paweł w ostatnią niedzielę. Jak wielkie było moje zdziwienie, gdy ze strzępków informacji z sobotniego wieczora wyłoniła się mglista postać Pawła szlifującego Martensami (ukłon w kierunku konsumpcyjnego trybu życia) parkiet w pewnej knajpie.... Pawła? Szlifującego parkiet? Martensami? - zapytacie. Egzakli.
Dzisiejszy post miał się nazywać "Patrik Słejzi i przyjaciele cz. 2", jednakoż Patrika już z nami nie ma, a na pewno jacyś cyganie się znajdą.. gdzieś. Tego wieczora ich z nami nie było, bo rano po skontrolowaniu rzeczy osobistych znalazł się i portfel i telefon (ze stadionu na Wemblej wita państwa Uprzedzony-Ali Szpakowski). Dyplomatycznym głosowanie wypadło na tytuł pewnej piosenki nisko-polowej, która leciała ta: Tańczmy z cyganami, cyganaaaamiiii, tańczmy lalalalalala... słów dalej nie znam. Czemu wymsknięta pier(w)ś Foremniaczki na zdjęciu otwierającym? Bo tak!
A teraz historia od początku:
4 i pół miliarda lat po zastygnięciu płynnej masy ziemi postanowiliśmy urządzić sobie post-andrzejki. Wlawszy w siebie sporo wódki wyruszyliśmy na miassto.. Zaszliśmy do pewnej knajpy zwanej Czarnym Spichrzem i posadziliśmy dupy za stołami, a sami poszliśmy do baru po piwo. Wypiwszy po jednym któraś z pań wyciągnęła mnie na parkiet. Po 3 minutach mistrzowskiego Tańca Gierkowskiego ktoś włączył Nirvanę, a ja dostałem od kumpla z barku w nos. Nos do dziś przy przekręcaniu jego czubka wydaje śmieszne dźwięki. Pogodziwszy się z bólem wstałem i poszedłem dalej tańczyć - nie taniec Gierkowski. Jakże wielkie było moje zdziwienie, gdy okazało się, że potrafię skoordynować nogi, ręce, stawy i głowę w jakąś schludną i estetyczną całość... co było miłe.
Dnia następnego wstałem i usiadłem. Nie bolała mnie głowa, a ciuchy nie śmierdziały fajkami. No tak! W odpowiednio małych knajpach nie można już palić. No właśnie. coś mi tego wieczora nie pasowało... widoczność w lokalu była lepsza niż zwykle, nie śmierdziało, a 3/4 ludności lokalu co jakiś czas zakładało kurtki i wypadało na dwór... Narreszcie nie będzie mnie bolała głowa dnia następnego, narreszcie nie będę musiał odkażać ciuchów chemikaliami w celu pozbycia się papierośnego smrodu, nareszcie lub być może się wytańczę? A może nie... Jak to powiedziała pewna koleżanka z Poznania: We mnie trzeba wlać kilka szklanek wódki, żebym wykonał chociaż taniec gierkowski na siedząco, a co dopiero na stojąco, na parkiecie. Wniosek jest jeden: zakaz palenia w knajpach to chyba jeden z najlepszych pomysłów ostatnich lat w Polsce. Oczywiście zaraz po pomyśle postawienia krzyża pod pałacem prezydenckim.

Dyrektywy kulturalne: hmmmmm.... mmmmm. Brak, coraz bliżej końca roku, a wiadomości zewsząd donoszą, że rok kończy się coraz bardziej chu*wo. Mnie też to dotyczy? Jeszcze nie wiem. Filmowo polecę wam trylogię Powrotów do przyszłości oczywiście obejrzaną pod rząd. Całkiem miłe wspomnienie z dzieciństwa.

Dziś w TV Cyganki Eduszy kolejna piosenka Alicji w Łańcuchach spod znaku melodyjnej i akustycznej nuty. Panowie ładnie śpiewają, a przez kadr przewijają się ładne panie.... Ładnie, a nawet fajnie. Piosenka zwie się Your Decision. Zapraszam przed odbiorniki wszystkich radiosłuchaczy.

W następnym wpisie przedstawię przepis na wigilijnego karpia, wykonany głównie z wołowiny.

poniedziałek, 29 listopada 2010

System antygulaszowy

Witam wszystkie dostojne dzieci, w ostatnim w tym miesiącu szalonym wpisie. Wpis ów nie dosyć, że wyrabia miesięczną normę czterech wpisów, to jest zbiorem dobrych rad kulinarnych dla nieasertywnych obywateli. Każde grzeczne dziecko wysyłane było onegdaj na przeróżne kolonie, obozy sportowe. Jakby główną atrakcją tych wyjazdów były posiłki: dla chłopaków za mało jedzenia, a dla dziewczyn repertuar daniowy nie trafiał w ich (aktualnie uprawianą) dietę. W ten sposób, zupełnie nieświadomie narodził się System antygulaszowy... A wszystko zaczęło się...
Dobre naście lat temu, gdy miałem lat naście mniej niż teraz. Z powtarzalnością niespóźniającego się zegarka uczęszczałem na sportowe obozy. Jak już przedmówca wspomniał we wstępie, podczas posiłków chłopaki dojadali to czego dziewczynom zabraniała jeść dieta, lub też jedli to co dla dziewczyn było obleśne. My, chłopcy wyręczaliśmy niewiasty w tak niezręcznym obowiązku, jakim jest więcej niż 1000 kalorii dziennie. Aż pewnego obozowego wieczora jeden z zaprzyjaźnionych kucharzy wyjawił nam wielką tajemnicę wiary: Wszystko co nie zostanie zjedzone ze śniadania i kolacji (wszelkiego rodzaju szynki i inne balerono-kiełbasy) trafi dnia następnego do gulaszu na obiad. Nic nie stało na przeszkodzie następnodniowego gulaszu, nawet gdy Dominik nadgryzł i nie zjadł plasterek szynki, gdy Adrianowi kichnęło się w talerz z wędliną i nie ruszył tego nikt i gdy Gracjan upuścił plasterek mięska i odłożył to na talerz ze zwrotami - gulasz, leczo albo inne lastryko następnego dnia będzie na obiad.
Ta teoria nabrała sensu, a nasze zachowanie zostało wytłumaczone. Dlatego też, jeżeli chcecie być dobrzy dla innych i poza przeprowadzaniem staruszek przez jezdnie pragniecie dbać o żołądki sąsiadów z turnusu: jedzcie wszystko z talerza, a będziecie mieli pewność, że następnego dnia zaprzyjaźnieni emeryci nie struje się leczem z babokami z nosa Adriana.
W formie przeprowadzonego, nieprzewidzianego eksperymentu oraz jako kolejne zabezpieczenie przez gulaszem na obozowej stołówce powstała herbata po turecku. Przepis jest prosty: wszystko co jest niezjadliwe i obleśne ląduje w czajniku od herbaty (może być pusty).

Dyrektywy kulturalne: mam problem jaki kanał oglądać będę w sylwestrową noc. Chyba będę spontaniczny i wybiorę go ostatniego dnia roku. Ze smutnych kulturalnych wiadomości wypadałoby powiedzieć, że Leslie Nielsen nie żyje. Zmarł w wieku 84 lat, a zapamiętamy go z wielu megaklawych komedii (Nagie Bronie, Czy leci z nami pilot oraz Ściągany). Tylko on z kamienną twarzą potrafił wymawiać zdania pokroju:
Człowiek nie powinien tak umierać. Gdy spadochron się nie otworzy to jest śmierć, wpaść w tryby kombajnu albo stracić jaja w zębach Labonki, tak ja chciałbym umrzeć. Szkoda tego pana.

Dziś w TV Cyganki Eduszy nic innego jak hołd dla zmarłego aktora. Będzie to muzyczny kawałek z filmu Egzorcysta 2 i 1/2. Filmu dawno nie widziałem, aczkolwiek mam go na dysku. Nie marudzę, a zapraszam!

W następnym wpisie kulinarnym przedstawię 100 najlepszych przepisów, których głównym składnikiem jest żółty śnieg.

niedziela, 21 listopada 2010

Los Tres Amigos cz. 8 & ŚAKF cz. 3 - Action Movies!

-=== INTERWAŁ===-
Narreszcie udało mi się odnaleźć najlepszego gitarzystę świata, białego Jimmiego Hendrixa, jedynego i słusznego praworęcznego wirtuoza gitary (zapewne jego kiełbaska ląduje w lewej nogawce bokserek). Wylogowując się z mojej poczty na Onecie (poczty, która wciąż obsysa) zauważyłem takie oto zdjęcie:
Ignoranckie oko zauważy zapewne: ooo! gitara elektryczna, nieźle musi koleś wymiatać i to wymiatać w takiej pozie. Wprawne oko czytelnika mojego skromnego blogaska powie: a gdzie ta gitara ma pasek? Na czym on ją trzyma? Może na parówce schowanej w lewej nogawce bokserek? ... przyglądamy się uważnie gitarze, przyglądamy i widzimy: chwileczkę, przecież to gitara dla leworęcznych. Po cholerę praworęcznemu leworęczna gitara trzymana do góry nogami? Być może jest białą inkarnacją Jimmiego Hendrixa? Amatorka. Wniosek jest jak zawsze jeden i słuszny: Więcej nie założę domeny na nazwa.pl.
-=== PO INTERWALE - WŁAŚCIWY POST===-

I like movies...

I like action movies...
... with naked girls!
Taki właśnie tekst powiedział kolega Niemiec, reprezentujący firmę MAN odpowiedzialną za rozruch turbiny parowej w pewnej fabryce, w której również robię rozruch. Taka jest prawda... któż nie lubi obejrzeć sobie porządnego filmu Akcji (albo nie.... akcji... z małej litery). Filmy Akcji (z dużej) można obejrzeć sobie gdy rodziców nie ma w domu... Jak powszechnie wszyscy wiemy, filmy akcji skończyły się na Kill'em All. Obecnie już nie kręcą porządnych filmów sensacyjnych, pełnych wybuchów, filmów z Brucem Willisem z własnymi włosami na głowie...
O tym właśnie będzie dzisiejsze Los Tres Amigos. O najlepszych wg mnie filmach akcji. Będzie to post stworzony przy współpracy ze Śremskim Akademickim Kącikiem Filmowym. A może to dwa posty zaszyte w jeden? (licząc krejzolski interwał to nawet 3 posty) Wówczas miałbym wyrobioną miesięczną normę. Oczywiście, że NOT! Lecimy:
Szklane Pułapki - filmy kult. Wszystkie trzy części (opcjonalnie czwarta, ale rzadziej oglądana) potrafię wciągnąć w ciągu jednego dnia i bez mrugnięcia., z przerwą na przysłowiowe siku. O czym to: Bruce Willis gra policjanta Johna Mclane'a, który ma tak wielkiego pecha, że za każdym z czterech swoich razy wpakuje się w jakąś mega aferę terrorystyczno-napadową (wyjątek druga część, gdzie gonił wojskowych chcących odbić jakiegoś generała). Znakiem rozpoznawczym Dżona jest podkoszulek na ramiączka, który z minuty na minute robi się coraz bardziej zakrwawiony (czwarta cz. znowu odstaje). Dżon kosi hordy terrorystów, bluźni szpetnie jak szewc albo bosman (polskie tłumaczenie całą szewskość wycina i zastępuje słowami cholera i gówno). Film ten kojarzy mi się ze świętami. Co roku Polsat odświeża nam trylogię w kolejne dni świąt i sylwestra i wierzcie mi, nie ma świąt bez Dżona Majklejna i Kewina. Z części na część Dżon ma mniej włosów, a każdego Mistrza Zła żegna słowami: jupikajej Madierfakier. Co lektor z mojego wydania tłumaczy jako: dymaj się skubańcu. Oskar i pokojowa nagroda Nobla w jednym. Kolejną ciekawostką jest Polsatoskie tłumaczenie i lektor: Jarek Łukomski... ten koleś powinien doprowadzać laski do orgazmu czytając książeczkę do nabożeństwa.
Predateur - pisane z francuska (i nie jest to francuski tytuł pornola, choć zapewne takowy już nakręcono). Ultra dobry film w reżyserii Johna Mctiermana (a ciekawostką jest to, że ów pan wyreżyserował pierwszą i trzecią Szklaną Pułapkę). Film naładowany wybuchami i sterydami. Do obiektywu pręży nam się Arnold "Get tu de czopaaaa" Szwarceneger i zapaśnik Dżesi Wentura (ten z marzeniem każdego dziecka na komunię - sześciolufowym karabinem). Film powinien być lekturą obowiązkową na języku polskim w szkołach średnich. Nie wiem co mogę o nim powiedzieć, bo słowa są zbędne. Reszta jest piosenką... Grupa żołnierzy wyrusza do dżunglę z misją ratunkową, bełkot, bełkot... natrafiają na kosmitę, bełkot, bełkot wielki wybuch na koniec. Proste nie? Żadnych moralnych rozterek głównego bohatera, żadnego kiepskiego wątku miłosnego, żadnego pierdzenia w stołek z nudy.. czysta akcja, adrenalina i testosteron. Podobno kobietom oglądającym ten film podczas seansu rosły wąsy. Kolejnym atutem jest muza Alana Silvestriego, która sama z siebie jest majstersztykiem. A gdy słyszę otwierające film nuty: tydy dy dy dy dy, to po plecach lecą mi ciary. (właśnie w myślach zanuciłem tydy dy dy dy dy i mam ciary). Polecam! Nakręcono również część drugą: również dobrą, acz ciut w innym klimacie. Niedawno Roberto Rodrigez pokusił się o nakręcenie części 3. W kinie ogląda się z lekkim wzwodem, na małym ekranie też.
Cała reszta wymieniona poniżej - no i teraz kompletnie nie wiedziałem jaki film wstawić, więc po troszku wyliczę i opowiem czemu cała reszta: Zabójcze Bronie - czarno-biały duet, świetne połączenie komediowej gleby i akcji bez przegięć w żadną ze stron, cycki (w pierwszych dwóch częściach) i cztery części, co daje nam 8h rozrywki; Commando - Arnold Bramszwajder w filmie, który miał być na poważnie, a można się posikać ze śmiechu. Tony wystrzałów, ponad 115 trupów (sam liczyłem) i przeciwnicy tępi jak mój lewy but po całym dniu łażeniu po górach; Ostatni skaut - Brus Łylys jako prywatny detekryw szukający mordercy pewnej lasi i mordercy pewnego swojego najlepszego kolegi, który pukał mu żonę (Brusowi) - jakież to życiowe. Film wyreżyserował brat Ridleya Scotta - Tony. Tony spisał się na medal. Akcja i przede wszystkiem ultra dobre dialogi, będące majstersztykiem riposty i stwierdzenia faktów o życiu. Film naucza że słowo: bomb znaczy po polsku spierdalaj; Filmy akcji z początku twórczości Stevena Segala - króla aikido i betonowych brwi. Jak miałem lat kilka, to myślałem, że każdy film ze Stefanem to kolejna część Nico. Nikt z taką gracją nie łamie rąk i nie marszczy brwi jak Stefan. Koniec. Jak o czymś zapomniałem to piszcie.

A co się stało po tym jak zaprzyjaźniony Niemiec wypowiedział zdanie z początku właściwego posta? Następnego dnia potajemnie nagraliśmy mu na gwizdek (czyli pena) 3 fikołki, zwane przecinakami, tudzież pykaczami. Dziękował nam jeszcze przez tydzień.

Dyrektywy kulturalne: Okazało się, że Niepowstrzymany to zacny film. Nie widać ręki komputera, a wgniata w kinowy fotel akcyjką. Poza tem? Wczoraj widziałem w TV świąteczną reklamę koka koli - oznacza to, że za miesiąc święta i w TV Szklana Pułapka (TAK!). Pojawia się teraz pytanie: w jaki sposób i z kim nie spędzę sylwestra? Najprostszym rozwiązaniem i samozaplanowaniem będzie wzięcie dyżuru w pracy. Pewna koleżanka powiedziała: jesteś dziwny, że nigdzie nie chodzisz w sylwestra. Odpowiedziałem jej: Jestem dziwny jeden dzień w roku - w sylwka. Dziewczyny są dziwne 5 dni w miesiącu, 12 dni w roku. Niepokojąco zacząłem słuchać Creeda. Trzeba to wyjaśnić, wyjaśnić jednym mejlem.

Dziś w TV Cyganki Eduszy teledysk o Pewnym Dżonie. Zespół Guyz Nite, piosenka Die Hard. Teledysk jest kwintesencją tego co wybucha w Szklanych Pułapkach.

W następnym Los Tres Amigos opowiem o nowej trylogii Gwiezdnych Wojen. Odcinek nazywać się będzie: Jak nie należy kręcić nowej trylogii Gwiezdnych Wojen.

wtorek, 9 listopada 2010

10 lat za wcześnie

Dzień dobry młodzieży szkolnej. Korzystając z tygodniowego urlopu i kompletnego obijactwa postanowiłem napisać zestaw pewnych przemyśleń szkolno-remontowych. Za oknem pogodowa kifoza, w głowie jesienna deprecha, a na blogasku wąsy i niegolony zarost pod pachami.
Aczkolwiek: 2 dni temu z Zacnym kolegą Ronem odwiedziliśmy naszą szkołę podstawową, na którą niczym grom z jasnego nieba spadła chmura unijnej kasy. W ten sposób szkoła dorobiła się nowej sali widowiskowo sportowej, siłowni (TAK!), oświetlonego stadionu i zestawu huśtawek, bujaczek i zjeżdżalni. Obchodziliśmy sobie tak nowy obiekt z kolegą, obchodziliśmy i doszliśmy do zatrważającego wniosku: urodziliśmy się o 10 lat za wcześnie, bo?
..no bo: Już wymieniona powyżej szkoła podstawowa zaopatrzona w nową sale i inne atrakcje. A za naszych czasów włef miało się w jakiejś obskurnej małej salce, kozłować piłką jednorącz nauczyłem się w 3 klasie podstawówki. Warunki straszne, obskurnie, brudno i zimno. A po 8 latach:
Technikum czas nastał i ponownie: W pracowni informatycznej siadaliśmy w 5 przy jednym komputerze, lub też jak jakiś sobie samemu złożyliśmy. O internecie dowiedzieliśmy się z niesamowitych opowieści pana od informatyki (siadał na podwyższeniu, a my wokół niego na podłodze po turecku i z rozdziabanymi mordami, z niedowierzaniem słuchaliśmy o cudzie zwanym Internetem). Włef mieliśmy albo cały rok na stadionie i graliśmy w nogę, albo na sali w której grając w kosza trzeba było robić slalom między filarami. Po wyjściu nas z technikum szkoła dorobiła się kapitalnego remontu, nowej pełnowymiarowej sali do kosza, basenu, 666 pracowni informatycznych itp, itd. Wszystko to przeszło mi koło nosa.
Na studiach? Postawili nam jakiś nowy budynek, ale rzadko do niego zaglądałem, bo mi było kompletnie nie po drodze, albo musiałem jechać do domu.
.. Zaczęliśmy się tak użalać nad sobą, że powinniśmy się urodzić w 1993 roku, to te wszystkie cuda i udogodnienia nie przeszłyby koło ryja. Z drugiej strony byłoby za łatwo: Nie wiedziałbym do czego służy trzepak stojący przed domem, miałbym pewnie o 100 więcej uczuleń, bo na dwór wychodziłbym tylko idąc z domu do garażu, pierwsze klocki lego miałbym kupione za złotówki, a nie za uzbieraną kupkę zachodniej waluty (i pomijam fakt, że nowe Lego to straszna kupa). Co jeszcze? Pierwszego pornola nie obejrzałbym u znajomych w konspiracji na VHS, a na internecie (pomieszał trochę przy nazwie ...tube.com), miałbym szalone konto na pingerze czy innym kozaczku, a większość moich koleżanek straciłaby dziewictwo w wieku 13 lat i wiele wiele innych przykładów...
Cofam to co powiedziałem, wcale nie żałuję, że urodziłem się w '83, bo to zacny rok. Nie liczy się wyposażenie szkoły i metraż sali od włefu, liczy się klimat i czad, jaki wytwarzała Zacna Ferajna, a wierzcie mi, że był ogień!

Dyrektywy kulturalne: W łikend w Multikinie seanse za 11zł. Trzeba będzie się wybrać na jakieś porządne amerykańskie kino, w którym jest więcej wybuchów niż wypowiedzianych słów (Niepowstrzymany Tonnyego Scotta?). Piątkowy wyjazd do Poznania zaowocuje wieloma wydarzeniami pełnymi kultury i duchowych uniesień, z których i tak 75% nie będę pamiętał. Na jesienną pogodową kiszkę polecę płytę zespołu In Flames - Clayman.

Dziś w TV Cyganki Eduszy piosenka, będąca zarazem brodoopluwaczem, że mnie tam nie będzie. Za 3 dni w Płocku koncert Żana Miszelę Żara, a z Włocławka do Płocka jest tylko 46 km... Aj, głupi ja, głupi!! Piosenka to Equinoxe 5 z repertuaru koncertującego pana. Trąca lekko muzeum (ma 30 lat), trąca elektronisze (z najwyższej półki). Zapraszam.

W następnym wpisie opowiem jak spróbowałem przywrócić równowagę wszechświata i królestwo słońca poprzez próbę odzyskania koszulki Iron Maiden.

wtorek, 2 listopada 2010

Świąteczni Mistrzowie Marketingu

Witam serdecznie w poświątecznym wpisie. Będzie on krótki i treściwy, a jego głównym celem będzie wyrobienie rocznej normy postów, którą to normę mam mocno w plecy.
Jak co roku w sklepach i obok nich mistrzowie marketingu ustawiają dekoracje przed każdym ważniejszym świętem (święto łodzi podwodnych, dzień środkowego palca, dzień bez masturbacji). Można to zauważyć głównie przed Bożym Narodzeniem, gdy w wielkich sklepach choinki i bombki stoją już w październiku. A co gdy Święto zmarłych jest niebezpiecznie blisko Bożego Narodzenie? Powstaje wystawowa hybryda, łącząca bombki i znicze, takie nowe święto: Narodzenie Zmarłych.
A co na to mówi Kościół? Ksiądz też człowiek i komplet alufelg i zimowych opon do samochodu mieć musi w celu zachowania pewnego standardu i klasy życiowej. Cmentarze przepełnione grobami i ludzie w obawie, że będą musieli leżeć gdzieś zakopani na podwórzu robią sobie rezerwacje grobów. To zdjęcie zrobiłem 2 lata temu. Ciekawe czy ta rezerwacja jeszcze jest? Zupełnie jak w knajpie... tylko do zdjęcia karteczki rezerwacja zupełnie mi nie śpieszno.
Dialogi cioci Agnieszki: Dawno, dawno temu, gdy o kobietach nie wiedziałem nic (byłem młody), byłem nieśmiały (technikum) i miałem małą styczność z płcią przeciwną (technikum) mama opowiedziała mi pewną życiową mądrość:
- Bo widzisz Paweł, gdy kobieta mówi
NIE, myśli MOŻE, a jak mówi MOŻE to myśli TAK....
- A co gdy mówi TAK? - Zapytałem.
- Jak mówi TAK, jest zwykłą kurwą...

Dyrektywy kulturalne: .....yyy.... aha, Incepcja podobno dobry film, ale już 2 dzień z rzędu zasypiam po 15 minutach. Spróbuję dzisiaj usiąść i obejrzeć w godzinach dziennych. Za 1.5 tyg wizyta w dawnek kwaterze Hitlera - Poznaniu i pewna uroczystość parapetowa u pewnego pana.

Dziś w
TV Cyganki Eduszy, z okazji Zaduszek słowo z zaświatów od kogoś zmarłego. Każdy kto chociażby przechodził obok gitary w sklepie elektrycznym musiał się nauczyć wstęp do tej piosenki. A więc: Nirvana - Come as You Are. Zapraszam do uczenia się na gitarze wstępu. Z ciekawostek przyrodniczych opowiem, że wstęp ten umiem grać na gitarze.

W następnym wpisie opowiem jak nauczyć się wstępu granego na łyżce i kolanie do Thunderstruck.

poniedziałek, 25 października 2010

Paweł Gessler cz. 2 - Guliwer

Dzień dobry wszystkie dzieci. Drugi odcinek programu Pawła Gesslera opowiadać będzie o pewnej knajpce podającej kebaby i inne frykasy tak bardzo charakterystyczne dla polskiej oraz kujawskiej kuchni. Knajpką tą jest Guliwer, który mieści się tutaj. Zdjęcie obok przedstawia metodę podrywu zwaną: podrywem na oczy kebabisty. Sztukę tą posiadłem gdy odwiedzałem onegdaj znajomego w Warszawie, a tam roi się od rodowitych podawaczy kebaba. Z moich obserwacji wynika, że wątku tego posta dawno już z nami nie ma, więc jak najszybciej doń powracam.
Więc: knajpa z nazwy przypomina mi pewną bajkę Disneja, którą stary pan w okularach prezentował 15 lat temu w programie W starym kinie. Ma się ta nazwa nijak do tematyki knajpy i jej wystroju. Widocznie ktoś przejechał palcem po wykazie tytułów bajek Disneja. Co do samego kebaba: cenowo jest bardzo zachęcający: 7zł. Ale to pułapka. Otrzymujemy dobrą bułkę, miąsko (nie zaznaczę że dobre, bo mam do niego małe ale), surówkę (ponowne ale) i na koniec dobry sos. Wszystkiego jest dużo i obficie. Złudzenie to utrzymuje się do momentu pierwszego gryza... Otrzymałem bułkę, wziąłem pierwszego gryza i nagle zamknęło mi się gardło: ktoś dosypał pietruszki. I to nie taką symboliczną ilość a porządną garść. Mówiąc szczerze: łaszt pietruszki. Jak ludzie się na mnie patrzyli gdy odkładałem na papierowy talerzyk 2mm kwadratowe pietruszki i wymawiałem z obrzydzeniem słowa: kur*a znowu ta jeb*na pietruszka. Podobnie robiłem z 2 plasterkami ogórka. Kolejną zagadką było tajemniczy dźwięk (ping) mikrofali zaraz przed przyniesieniem mi kebaba. Czyżby mięso było odgrzewane w generatorze obleśnego smaku? Mięso w miarę dobre, gdyby nie przeświadczenie, że być może jest z mikrofali. Kolejną wadą jest złe wyważenie proporcji mięso-surówka. Pod koniec kebaba zostaje nam sucha buła, mało sosu, nic mięsa i dużo surówki. Ta pozostałość zlądowała w koszu.
Reasumując: cenowo super, jakościowo słabiej (obleśna pietruszka i ogórek, mięso być może z mikrofali, sucha buła z surówką na koniec). Wielkim plusem knajpy są: sala dla niepalących, piwo (Specjal) z kija za 3,60. Pewna koleżanka z Poznania się ucieszy.

Dialogi Cioci Agnieszki:
Za jakiś czas wyruszam do Holandii na szkolenie i z tej okazji przychodzi mama i mówi:
- Synek, w Amsterdamie jest taka ulica z burdelami..
- Odwiedzę to jako pierwsze.
- ... mają tam jeszcze takie restauracje gdzie można kupić narkotyki...
- Do odwiedze w drugiej kolejności...
- To dobrze...
I poszła.

Dyrektywy kulturalne: Umieram.... Piję co rano herbatę (rekord niepicia wynosi 5 miesięcy), chodzę do kina na filmy w których nic nie wybucha (Social Network), słucham empetrójek w których nie słychać podwójnej stopy. I pewnie jeszcze pójdę do teatru? w krawacie? przed teatrem nie pójdę na kebab? Nic tylko się położyć do trumny. Za półtora tygodnia wycieczka do Zakazanego Miasta Poznania, gdzie wraz z zacną ferajną ze studiów przeniesiemy stolicę Niemiec do Poznania.

Dziś w TV Cyganki Eduszy piosenka zespołu S pawa Roti z piosenką Praca Spawacza. Podkreślę, że nauczyłem się ostatnio spawać łukiem elektryczny. To bardzo miłe zajęcie i to zajęcie można wpisać do CV.

W następnym odcinku Pawła Gesslera opowiem jak smakują psie i kocie chrupki..

czwartek, 21 października 2010

Panoooowie tak nie wolnoooo....

Ha, wreszcie wróciłem do formy sprzed utraty formy i zamieszczam po 5 postów miesięcznie (żeby one jeszcze były przyzwoite jakieś). Dzisiejszy krejzolski wpisik opowie pewną życiową historię. Otóż mam takiego kolegę... (jassne)... no i ten pewien kolega nie przemęczał swojego umysłu na studiach nauką teorii na jakieś nudne i nie interesujące go egzaminy. Uczył się tylko na interesujące go przedmioty, a zapewniam nie było ich wiele. Będzie to w pewnym sensie wycieczka w przeszłość (tego pewnego kolegi) i rozpatrzenie (oczywiście przez niego) zakazanych metod pomocy w egzaminie/kolokwium. Jednocześnie będzie to poradnik dla przyszłych prowadzących wykłady, tudzież pilnujących na egzaminie. Klasycznie, jak to przed laty bywało, wyliczanka. Lecimy, kamelą sawa:
Amateur - czyli kompletna porażka w samopomocy przy egzaminie. Metody ściągania kompletnie nieużyteczne i jak najbardziej zdradzieckie. A to, że ktoś jest Amateur oznacza kompletną amatorkę przy ściąganiu: spalenie buraka, zapocenie się od stóp do głów, wiercenie się dupą po fotelu. Ciało nas zdradza... nie raz i nie dwa. Wykładowca (przynajmniej ten co chociaż stara się pilnować) z miejsca zauważy jakieś łamanie regulaminu.
Celofan - metoda ta pomogła mojemu koledze w jednym z egzaminów. Przed sprawdzianem zrobił wykład: co ów egzaminator wyprawia podczas pilnowania. Okazało się, że nie chodzi zbytnio po sali, tylko z jej dołu obserwuje studentów, a zwłaszcza tych co wykonują krzywe ruchy. A więc, w celu zminimalizowania krzywych ruchów kolega ze swoim współspaczem z akademika wpadli na patent: wydruk całej teorii na matowej przezroczystej folii i położenie jej na ławce. Przeszło... chłopaki zdali... po dopytce. Ale może o tym cisza.
Harmoszka/akordeon - i nie chodzi mi tu o ulubiony instrument każdego szanciarza i miłośnika Morskich Opowieści. To jedna z najstarszych metod ściągania. Drukujemy wszystko na pasku papieru, składamy w harmoszkę i do rączki. Jak wiadomo powszechnie rączka działa ocieplająco i wilgotniejąco. Dlatego też rzeczy w rączce wilgotnieją, a na harmoszce rozmazuje się druk. Dlatego istnieje też harmoszka poligrafisty, czyli obklejona taśmą. Podkreślam i zaznaczam, ta metoda to amateur!
Nóż sprężynowy - to jest krok dalej rozwinięta harmonijka. Określę ją mianem harmonijki zautomatyzowanej. Konstrukcja podobna: wydruk na papierze, lecz do końca ściągi mocujemy linkę, aha potrzebujemy do tego koszuli na długi rękaw. Linkę wpuszczamy poprzez rękaw do koszuli. Ściąga ląduje w dłoni z linką. Ktoś idzie, a my cmyk i ciągniemy za koniec linki bez ściągi. Ściąga robi kycy i znika w czeluści rękawa. Metoda amateur.
Super Tatoos - to czego nie wiemy rozrysowujemy na swoim ciele. Zazwyczaj większość ludzi pisze na ręku wzory i inne daty z historii. Rączka zapoci się ze stresu i z tatuażu zostaje zmaza. Mój kolega zwykł pisać sobie wzory na boku łydki. Bo śmiesznie sobie zakładał nogę na nogę i dzięku temu mógł widzieć bok tej łydki. Metoda amateur.
Porno rypanie - (to nie jest hasło do wyszukiwania filmów na redtubie). Metoda skierowana dla pań. Wkładają sobie ściągi pod rajstopkę na udzie, a do tego mini. Przyjemne z pożytecznym - chłopcy sobie popatrzą, a dziewczynki nie będą musiały zaprzątać sobie głowy niepotrzebną wiedzą. Można sobie jeszcze schować ściągę pod dekolt (jeżeli ktoś ma dekolt). A czy koszulka w serek to już dekolt? To egzystencjalne pytanie dla Sali Spektry...
Podajże - Metoda podobna do słynnego pożycz 20 groszy, czyli pożyczamy od sąsiada, koleżanki siedzącej za nami kartkę z interesującą nas odpowiedzią na interesujące nas pytanie. Jest do dość perwersyjna metoda, nie zawsze się udaje i wymaga niezwykłego refleksu od osoby pożyczającej i biorcy pożyczki. I tutaj wymienię 2 śmieszne anegdoty:
Pierwsza: pewien kolega siedzi na egzaminie, odwraca się do tyłu i mówi:
- Pewna koleżanko, daj jakąś kartkę...
Ta chyba nie zrozumiała pytania i dała koledze czystą kartkę. Na to oburzony kolega odrzekł:
- Nie to, nie to....

Druga: Ten sam kolega i ta sama koleżanka. Siedzieli jedno za drugim. Tym razem koleżanka zrozumiała prośbę i dała koledze kartkę z odpowiedzią. Ten odpisał odpowiedź i zaczynał oddawać kartkę właścicielce, lecz zczaił to pilnujący kolokwium.
- Panie pewien-kolego, co pan robi z kartką koleżanki?
- Chciałem odpisać....
- Odpisał pan?
- Nie zdążyłem, bo skończył się czas.
- Aha...


Perwa
- metoda dość ryzykowna i wymagająca włochatych jąder. Całą niewiedzę piszemy na kartce, podobnej do tej na której pisać będziemy egzamin. Podpisujemy ją, piszemy nr indeksu, czyli wszystko tak, jak normalną kartkę od egzaminu. Zawartość również ma przypominać pisany egzamin. Oczywistym jest, że piszemy tym samym kolorem długopisu co egzamin. Zaczyna się egzamin. Po upłynięciu kilkunastu minut (czyli czasu, po jakim powinniśmy zapisać kartkę) wyciągamy naszą ściągę na ławkę i przepisujemy z kartki. Jako, że wygląda ona jak kartka egzaminu, a my nie robimy krzywych ruchów, to wszystko powinno się udać. A co gdy pan egzaminator stempluje kartkę? Wyższa szkoła jazdy, ale idzie to obejść.
Oko karpia - najlepiej mieć do tego oczy rozmieszczone jak kura, albo jak ryba - po bokach głowy. Jednym okiem patrzymy w kartkę, a drugim do kartki kolegi, który siedzi obok. Sprawne oko karpia dostrzeże nawet kartkę kolegi siedzącego kilka metrów od nas, parę rzędów przed nami, a mistrzowskie oko karpia dostrzeże kartkę kolegi siedzącego za nami...

Jak widzimy metod samopomocy jest wiele i wszystkie one są złe i prowadzą do złego. Amatorszczyzna w ściąganiu prowadzi do zguby, a niekontrolowanie nad własnym ciałem i potówkami rąk podobnież... Jak opowiedział mi kolega (bo pilnował z 2 razy na egzaminie): wykładowca widzi jak ludzie ściągają. On sobie tylko wmawia, że to nie prawda, a każdy student jest praworządny niczym student prawa. A wszystko to co napisałem powyżej to zwykły kawał jest, darujcie to już ballady kres...

Dyrektywy kulturalne:
Film Social Network w reżyserii pana Finczera (tego od Siedem i Obcego Trła) to dobry film: pozbawion na siłę wepchniętego gównianego morału, pozbawion również jako takiego zakończenia, z klawą muzyka pana z NIN. Chyba się starzeję, bo poszedłem na ten film do kina, a przecież nic w nim nie wybucha i Bruce Willis nie strąca helikoptera taksówką. Jak to pewna koleżanka stwierdziła: Poszedłem na izraelskie Winogrona do kina. Jeszcze może pójdę do teatru? Może...

Dziś w TV Cyganki Eduszy piosenka dla prawdziwego mężczyzny ceniącego dobrą muzykę i kobiece ciało. Zapraszam do wysłuchania i podkreślę obejrzenia piosnki Sidneja Polaka - Ragga Rap. Tylko dla dorosłych, dlatego też zapraszam wszystkie dzieci.

W następnym wpisie przedstawię moje typy w najbliższych wyborach Miss Świata transwestytów, które odbędą się w Tajlandii.

środa, 13 października 2010

Paweł Gessler cz. 1 - punkt odniesienia.


"Żołądkowe rewolucje - prowadzone przez Pawła Gesslera - światowego znawcę kebaba, doradcy sławnych i cenionych w sprawach: gdzie zjeść porządnego kebaba. W nowym programie telewizji TVN pomagać będzie właścicielom podrzędnych budek z obleśnym kebabem w zamienieniu ich podrzędnych lokali w podrzędne lokale z wyśmienitym kebabem. (podrzędna budka/lokal - jakaś przyczepka koło dworca, Reala, czy innej Kajflandii)."
Tyle wyczytać można w notce prasowej o nowym programie w TVN, nadawanym o 4 w nocy, zaraz po dziewczynach w bikini. He, każdy chciałby mieć swój program w ulubionej stacji premiera Tuska. A tak na serio, co skłoniło mnie do napisania dzisiejszego wpisiku? Każdy chciałby pozostawić po sobie jakiś ślad, pamiątkę, gdy nas zabraknie na tym łez padole. Jakieś 4 lata temu wpadliśmy wraz z kolegami ze studiów (Janem i S.I.E.K.Ą.) na skatalogowanie w Polsce jak największej ilości budek z kebabem i wystawieniem im oceny. Pewnie na zwiedzenie i zjedzenie wszystkich kebabów Polski nie starczyło pieniędzy z całego budżetu województwa kujawsko-pomorskiego, a nasze wątroby po tym fakcie nadawałyby się do przeszczepu. Liczą się intencje. Podobno na ten sam pomysł wpadła również pewna przyjaciółka z zaprzyjaźnionego blogaska z Poznania, wraz ze swoją szaloną przyjaciółką ze Śremu. Bełkot, bełkot, bełkot... przejdźmy do sedna.
Punkt odniesienia: Od 2 lat w każdym wpisie lub co drugim na przemian wpisie bębnię i podniecam się kebabem z budki przydworcowej. Ale to prawda. Przy konsumpcji każdego innego kebaba porównuję go do wersji z dworca: Klasse bułka, dobre miąsko - nie pachnące perfumami, nie za suche, nie za surowe, nie z mikrofali. surówka - bez żadnych zbędnych rzeżuch w postaci pietruszki i kukurydzy - po prostu kapusta z jakimiś smacznymi kokonatami. Dodatkowo szczypta surówki z czerwonej kapusty, parę przęseł cebuli i plasterek pomidora. Pani, po wysmarowaniu otwartej bułki sosem wsypuje do niej surówki, potem mięso i na koniec cebularz i pomidorarz. Bez syndromu pływającego kebaba, a więc nie trzeba go jeść łyżką, co spowodowane jest zbyt dużą ilością sosu i za małą ilością całej reszty. Idealna równowaga: mięsne Yin do sałatkowego Yang. (wymawiać Jin Jang). Na tajne hasło wypowiedziane do pani robiącej kebab: Ale ładnie pani dzisiaj wygląda dostaniemy wszystkiego więcej. Wady: czasem po kebabie zdarzy się, że nasze jelito grube przypomni się nam o swoim istnieniu, szacunkowy czas działania kebaba wynosi od 5 do 30 minut.
Cena: 7,50zł - taniocha, co nie? Za 8zł mamy wersję Rollo (bez ekscytacji)
Dostępność - dworzec PKP Włocławek (2 budki - jedna na wprost przy wejściu po lewej, a druga po lewej stronie parkingu pod drzewkiem), lokal przy ul. POW (dostępna wersja drobiowa)

Dyrektywy kulturalne: Po minionym klasse łikendzie czas na powtórkę: za 1,5 tyg odbędzie się przegląd zespołów rokowych w WCK. Oczywiście przedbiegi w Guliwerze (knajpa z kebabem, ocena wkrótce), a za-bieg .... Bóg jeden raczy wiedzieć. Chętnych zapraszam.

Dziś w TV Cyganki Eduszy piosenka minionego łikendu - jak skoczna, tak pozytywna. Niestety audio wraz z obrazkiem. Zapraszam do biegania po pokoju z imitacją gitary w postaci listewki, albo gracki do liści (a pewnie jesienią jakieś się znajdą). Wykonawca: Nouwelle Vague, tytuł: Ca plane pour mois. W wolnym tłumaczeniu oznacza to Na mnie to działa... Oj działa.

W następnym odciku Pawła Gesslera sklasyfikuję jajka na twardo bez wlania do garnka wody w wykonaniu mojego brata.

czwartek, 7 października 2010

Po kujawsku.

Dzisiejszy szalony i goniący normę roczną wpis opowiadać będzie o moim poruszeniu artykułem, który przeczytałem na pewnym portalu o Włocławku i nic a nic nie wspomni o Kujawskim Klapsie. A jak któraś z pań chce kujawskiego klapsa, to proszę się zgłaszać do mnie.
Na wejście zapraszam do zapoznania się z artykułem z portalu Scena Włocławek: o tym właśnie.
A teraz moje oburzenie na temat artykułu postaram się ubrać w słowa.
Polecamy szczególnie knajpy - nic a nic się nie zgadza. W Tradycji gnieździ się bohema Włocławka - wszyscy szeroko pojęci aaartyści i znawcy sztuuuki. Większej reszty nie znam. W Londonie jedno jest pewne: brak remontu od 20 lat i straszna kiszka. Schodzi się tam bardzo młoda młodzież. Chcesz mieć dredy? Idź do do Londka Zdrój, tam jakieś dziecko Ci je ukręci. W T.B Kingu można posłuchać sobie muzyczki (tylko i wyłącznie bluuuuuusa). Jak dobrze wiadomo bluuus po 30 minutach jest uciążliwy - działa ciążąco na powieki i przyspiesza rozkurcze żołądka, powodując tym samym wymioty. Ceny z kosmosu i jak wysokie ceny tak dobre driny.
Gdzie spędzić czas wolny na zabawie z przyjaciółmi? - Czarny Spichrz to wylęgarnia alternatywy i zdobywca wielu rekordów Guinessa, np: jak na powierzchni 10m kwadratowych upchnąć 100 osób; jak na powierzcni 10m2 upchnąć 70 osób i koncert grupy Farben Lehre - jak już zauważyliście jest to knajpa dla alternatywy. Jeżeli chcecie znaleźć o 15 lat młodszą przyszłą żonę, chcecie dostać po ryju od dresów pod knajpą, chcecie dostać ze spoconej kończyny lub dreda w oko, chcecie utonąć w pocie kapiącym z sufitu, to zapraszam do Spichrza. Jest jeszcze WCK, czyli Takie Włocławskie Centrum Kultury - tam co jakiś czas przyjadą porządne metale. Piętro niżej znajduje się dostawca Amaren (dawnych Kelerisów) - Biedronka... aha, jeszcze VIPy tam sprzedają. Piekarnia klubem dzianego seniora (nie wpuszczają tam w sportowym obuwiu, np. zamszowe kulturalne skejtoskie buty, rozwiązaniem jest noszenie przy sobie 2 par, sprawdzałem, działa). Bravo klubem dla dekla, karka i dresa. Chcecie dostać gazem albo maczetą czekając w kolejce na wejście? Idźcie do Bravo. W środku również wiele atrakcji: można dostać z kufla w łeb za nietaktowne i nie z bontonem Red Bula (jak mój kolega, imiennik Paweł). Kiedyś była knajpa cud: Planeta wykonana z zamkniętej Biedronki. Muzyka na życzenie od didżeja Porzeczki (kolegi z klasy z technikum), piwo nie za drogie, wszedłszy tam w koszulce Iron Maiden nie dostałem po pysku... taki to był kulturalny lokal. Dzisiaj już go nie ma.... niestety.
A gdzie zjeść? Na pierwszym miejscu: kebab na dworcu w budce pośrodku (kto jadł ten wie i potwierdzi bez bicia). A jak ma się reszta? Namaste (wymawiamy dla hecy Namastke) oferuje nam jadło z niską zawartością mięsa (fuuuj) i jakieś indyjskie kus kusy. Mają za to niedrogie piwo i faje wodną (Yes!). La Petit - po ich naleśnikach są takie gazy, że można rozkręcić niemałą turbinę gazową (wiem coś o turbinach, bo taką właśnie uruchamiamy, niemała, bo wysoka na 3 piętra). Reszta to pizzerie podające pizze pokroju tych mrożonych i podróbka Sfinksa.

Dyrektywy kulturalne: Nie polecę niczego kulturalnego, a zaproszę na sobotni koncert do WCK - agrogrinkor, Zacna Ferajna, Pani gość z Poznania, ziomale z pracy, afterparty przy budce z kebabem na dworcu. W skrócie KKK - Kebab, Koncert, Kasztelan. Start godzina 18.00. Yeah!

Dziś w TV Cyganki Eduszy piosenka kapeli, która stara się odmłodzić malując sobie oczy i nagrywając coraz to gorsze płyty. Pewnie już każdy się domyślił, że chodzi mi o Green Day. Piosenka z czasów malowanych oczu i kiszki muzycznej. Jest to kołwer Dżona Lenona - Working Class Hero. Zrealizowana i zagrana na 6+. Zapraszam.

W następnym wpisie opowiem o rozrywkach jakie czekają na nas na dworcu PKP w Kutnie zimą.

środa, 6 października 2010

Tok myślowy.

Dzisiejszy krótszy niż zwykle wpis ma za zadanie przeanalizowanie toku myślowego człowieka umawiającego się na wódkę. Będą to 2 scenki rodzajowe, które odbyły się całkiem niedawno, gdy Zacna Ferajna stawiła się na Kujawach w komplecie (Chodząca Encyklopedia Maciej zjechał z Gorzowa Wlkp.). Kolejną przyczyną napisania tego posta jest wyrobienie normy rocznej: w zestawieniu z rokiem poprzednim mamy: 52 posty. Stan na październik 2010: 24 posty. Czyli do końca roku muszę naskrobać 28 postów... 12 na miesiąc. Damy radę. Obym nie zaczął stawiać na ilość umniejszając jakość. Nie przedłużamy, lecimy:
Scenka pierwsza - miała miejsce, gdy siedziałem sobie w pracy i kombinowałem co kupimy na wieczorne chlanie:
Dzwonię do Rona:
- Siemasz Ron, powiedz mi co mam kupić: dwie połówki, czy litra Żołądkowej?
- No nie wiem, no.. A ile wypijemy?
I teraz psychologiczna analiza scenki: Litr to była stała, co do której nie było wątpliwości. Litr musiał zostać wypity (i został wypity). Jedyną różnicą było: jak zostanie podany: czy w 2 czy w jednej butelce. Z punktu widzenia Praktycznego Mateusza 2 połówki są praktyczniejsze bo jedną się pije, a druga się blanszuje w zamrażarce. Litr z kolei ma to do siebie, że się ociepla, a sam płyn traci w temperaturze pokojowej swoje zblanszowanie i kremowość. Wzięliśmy litra, a z punktu widzenia szeroko pojętego czaaasu powinniśmy wziąć 2 połówki.
Scena druga - miała miejsce 3 minuty po przełomowym poprzednim dialogu, gdy zadzwoniłem do Macieja i zapytuję:
- Maciek, z Ronem uzgodnione, pijemy. Kupić litra, czy krowę.
- A ile to jest krowa?
- Nie wiesz ile to krowa? Policz sobie...

Analizując powyższy dialog można wysnuć: albo Maciek miał chwilę słabości i nie umiał policzyć ile to jest krowa wódki, albo właśnie wstał ze spania (on tak lubił), albo miał z matematyki mocne 3 na szynach. Podpowiem, że krowa to europejskie trzy-czwarte-wódki. Onegdaj było to 0,750ml, a po wprowadzeniu suchych unijnych norm jest to 0,700ml alkoholu. Podobnie po pysku dostała ćwiartka: z 0,250 zrobili 0,200ml alkoholu. Bezsens.
Powyższe scenki uświadamiają nam, że gdy człowiek ma ochotę na wódkę to przysiada jego inteligencja. Zrobimy wszystko byle by usiąść wieczorem z Zacną Ferajną, smażoną z cebulką kiełbasą i kiszką, keczupem włocławskim i Żołądkową Deluks. Cóż to był za wieczór... pachniała saska kępa.

Dyrektywy kulturalne: YYYYY, ten no.... yyyy. Mogę wam opowiedzieć co we wczorajszym odcinku zrobił Doktor Grzegorz Dom, zrobił afdhwsipuhfwfhsdfasnlfskfjh. Więcej nie powiem. Aha, polecam muzykę Pantery. Pozytywnie nastraja, gdy człowiek nienastrojon.

Dziś w TV Cyganki Eduszy piosenka lekko hipnotyzująca, nie wiem o czym. Śpiewaliśmy ją zawsze z kolegą z akademika, gdy wracaliśmy w nocy z szalonych imprezek nad ranem. Zasłyszana onegdaj u pewnego Misia, który był Larsem Godsmacka, a który to były miś postawił mnie niedawno na nogi i udzielił nagany! To ja może napiszę co to za pieśń? Otóż: Godsmack - Voodoo. (A śpiewaliśmy to tak: bełkot, bełkot, bełkot enter maj weiejejejns, bełkot, bełkot). Zapraszam.

A w następnym kąciku Potoku myśli opowiem co człowiek zrobi, żeby zjeść kebaba z dworca we Włocławku.

poniedziałek, 4 października 2010

Piwnica pod baranami cz. 2

(Powracając do miejsca w którym skończyłem w części pierwszej)... i poszukiwało nowych smaków piwnych, do których nadal nie przywiązywało większej wagi. Zasada była prosta: im taniej i mocniej, tym lepiej. A przypomnę, że dziecko zwane Pawłem studiowało w Poznaniu - stolicy łączenia taniego z pożytecznym. Bliskość Biedronki sprawiła, że zasmakowaliśmy ze znajomymi VIPa (pierwszego wspólnego wieczoru na studiach i jeszcze tego wieczoru dostałbym po ryju). Jak sama nazwa wskazywała (oraz przypominał o tym napis z wieczka), że VIP był piwem dla konesera, poszukującego nowych smaków i wyzwań. Ja, ja i jeszcze raz ja. Lekkie NOT! 3 Vipy i rozum oniemiewał, oniemiewały również kończyny i od czasu do czasu oniemiewało jelito grube.... albo nie.... jelito grube się rozgadywało. Jeszcze jedno piwo z Biedronki pozwoliło mi się nie raz i nie dwa teleportować z nie jednej i nie dwóch imprez: Sarmackie Mocne - kwintesencja dobrego, koneserskiego piwa - plastikowa litrowa butelka, zajebisty procentaż (z francuskiego prosentauge) alkoholowy. Ale o tym ostatnim piwie zapominamy, nie ma go. Kolejnym krokiem połączenia taniości z mocą... z odrobiną jakości było piwo Dębowe Mocne browaru Lech - było dobre, bo mocne. Do dziś nie zapomnę, jak to idąc do pokoju stłukłem na korytarzu 3 Dębce. No tak... bo wieczór z Dębowym Mocnym nazywaliśmy Dębowym Przedszkolem.
Raz pewnego czasu, po pewnym męczącym wykładzie, na którym nie byliśmy, Mistrz Iluzji D. (taki kolega o pociesznej ksywie. którego chyba powinienem przeprosić) zabrał nas do knajpy, której nazwy nie znam. Nazywaliśmy ją potocznie i operacyjnie Oblechem - bo waliło, było obleśnie, ale... Było piwo Fortuna Ciemna za 3,50zł z kija. Pocieszne piwo, słodkie (ktoś kiedyś zwęszył spisek, że to piwo z kolą - NOT!) i dosyć mocne, wchodziło w przełyk jak oranżada, a trzepało jak kompot odstawiony na 4 miesiące do piwnicy w balonie. I tak mijały dni tygodnie, miesiące... Gdy nie było Fortuny, to dzieci raczyły się pospolitymi i szarymi piwami Leszkiem, Tyskiem i Rusem, wszelakimi Kalsbergami i Tatrami, Harnasiami, Żubrami, itp, itd. W domu pijało się to samo pospolite świństwo, gdy...
W roku 2004 Carlsberg przejął browar Sierpc, a obleśne piwo Kasztelańskie zamieniło się w Kasztelana, tym samym poprawiając się jakościowo i smakowo 666 razy. I tak już Pawełkowi zostało - Kasztelan w domu, Fortuna w Poznaniu. Po powrocie na stałe na słoneczne kujawy Fortuna poszła w niepamięć, a pozostał jedynie Kasztelan. Rok 2008 to kolejny przełom - Kasztelan Niepasteryzowany, zwany potocznie przez Zacną Ferajnę Niepasteryzacją. Piwko o krótkim terminie ważności, super smaku i dużej mocy trzepania pomimo małego woltażu. Piwo, o zgrozo, dostępne było tylko w lato. 10 miesięcy czekania na kolejną dawkę to stanowczo za dużo czekania. W tym roku Niepasteryzacja przyjęła nową etykietę i pojawiła się w puszce. Zwęszyliśmy spisek, bo przecież browar puszkowany musi być w jakiś sposób zabezpieczony przed osiadaniem chrobotka reniferowego. Spisek, nie spisek to piwo i tak smakuje dylyszys. Pojawiła się kampania reklamowa w ogólnopolskiej TV, a jak widziałem po raz pierwszy zajawkę Niepasteryzacji w telewizorni to miałem łzy w oczach. Gdy przed koncertem Metaliki w Wawie dostaliśmy w sklepie Niepasteryzację, to padłem na pierś i całowałem ziemię mazowiecką. Hasło : Niepasteryzacja to rewelacja zostało na stałe wpisane do Wielkiej księgi przysłów Kujawskich.
A co robi obecnie Paweł Gesler? Wielki smakosz piwa i dobrego gustu i smaku? Obecnie smakuję przeróżne piwa niepasteryzowane i od czasu do czasu w pijalni piw (132 różne piwa do wyboru) zamówię sobie Kasztelana Niepasteryzowanego...

Dyrektywy kulturalne: Serialowa jesień mode ON, czyli wracam z pracy i oglądam przeróżne nowe odcinki seriali i tyle. W robocie zapieprz, nie ma czasu porządnie podetrzeć nosa lamie... Jajka wróciły na miejsce, a Toruń trafia na czarną listę. Noworoczne postanowienie o głuchej białej sowie zostaje ponownie aktywowane i poszerzone o nowe dyrektywy. W piątek goście z Poznania, a nawet pani gość. Sobota, natomiast zaowocuje w pełen przestrzeni i głębi artystycznej koncert agro-grin-corowej kapeli Zachlapany Szczypior!

Dziś w TV Cyganki Eduszy piosenka zespołu Alicja w Łańcuchach o tytule Lesson Learned. Ciekawa, może niektórzy nazwą ją życiową, a ja nazwę ją klawą do samochodu. Zapraszam.

W następnym wpisie opowiem wam co kawał o głuchych białych sowach, z którego to kawału wywodzi się mój światopogląd.

czwartek, 30 września 2010

Z poradnika przewoźnika

Dzisiejszy zamykający miesiąc wpis opowie pewne historie na pewne tematy i obali pewne mity i pewne stereotypy na temat frapujący mnie od eonów: czy kierowcy BMW to na serio debile?
Jak to jest, że w Polsce kierowca BMW to potencjalny prostak, posiadacz dresu z trzema paskami (zapasowy, czwarty pasek w bagażniku)? Dlaczego jak przejeżdża BMW przez wieś/osadę to słychać głośne YMC YMC YMC nabijane na tempo 145 uderzeń na minutę (oraz rozklekotane zawieszenie, dające o sobie znać na każdej dziurze)? Ale jak to, jak to, po co to?
Zacznijmy od genezy mojego posta: jakieś 10 a może 15 lat temu odrzekłem: nowe BeeMki to wioska, jeżdżą nimi dekle i dresy. Prawdziwa BeeMka to 20 kilkuletni rekin... Minęło 15 lat, a ja jeżdżę nowym dwunastoletnim nie-rekinem. Odpowiedź dlaczego jeżdżę BMW jest tutaj. A teraz odpowiedzi:
IQ67 - czyli samochód dla dekla i dresa. No tak się utarło, że na wioskach młodzież wozi się swoimi Bolidami Młodzieży Wiejskiej - sypiącymi się klocami z rozwalonym zawieszeniem i płytami CD podwieszonymi pod lusterkiem. Seria kawałów i anegdot: Beemka powinna być tak szeroka, żeby można było położyć zimne łokcie po obydwu stronach, jednak nie aż tak wąska, ponieważ nie zmieści się na tylniej szybie napis: Pjonier lub Elpajn... I moja ulubiona anegdota: Jak zrobić sałatkę z buraków? Wystarczy wrzucić granat do BMW... Jak pewien pan z mojej poprzedniej pracy dowiedział się, że kupuję BMW to odpowiedział z oburzeniem: BMW to samochody żołnierzy mafii. Opadła mi wówczas kopara.
Co roku w Toruniu (w okolicach lipca) organizowane są zloty miłośników BMW, na których można sobie pooglądać dupeczki i przy okazji BeeMki. Na tych zlotach znajdą się zapewne posiadacze ilorazu inteligencji równego rozmiarowi mojego buta (kilka lat temu, na zlocie ziomek robiąc bączki potrącił i zabił parę osób). Pewnie znajdą się również posiadacze zacnych starych Bum, co najzwyczajniej popodziwiać nowe Bumy, popatrzeć na dupeczki i pokręcić głową na debili w dresach.
...ale jak mijają się 2 Bumy, to ich właściciele podziwiają swoje cacka, puszczają się nawzajem. na skrzyżowaniach, mówią trzynastozgłoskowcem. Czy kierowca malucha zwraca uwagę na innego malucha? Czy kierowca Opla astry podnieca się przejeżdżającym obok Opelkiem? Odpowiedź jest jak najbardziej słuszna i pewna: chyba nie...
Jak to w każdej subkulturze są ludzie mądrzy i debile, myśliciele i przywódcy. Ci ostatni jako wyjątki potwierdzają normę. Nie ma się co oszukiwać: ksiądz pedofil - skandal, kompozytor pedofil - skandal, lekarz łapówkarz - norma, posiadacz BMW dres i debil - norma. Nic to, lecę wyprasować dres i zamówić naklejkę Blaupunkt na Allegro.

Dyrektywy kulturalne: Jutro wizyta w Łodzi na międzynarodowym festiwalu komiksu. Będzie festiwal i będą komiksy. Przyjedzie zapewne wiele znanych osobistości ze świata komiksu i okolic. Przy okazji należałoby odwiedzić muzeum Studia filmowego Semafor (ci od kubusia Puszapka i gejowatego pingwinka Pik-Poka). Fotorelacja i opinie przechodniów wkrótce.

Dziś w TV Cyganki Eduszy piosenka, pozdrowienie dla wszystkich, którzy twierdzą, że BMW to samochody żołnierzy mafii, czyli Overkill z piosenką Fuck You w wersji lajf. Zapraszam i pozdrawiam.

W następnym wpisie udowodnię, że 7 sakramentów niczym nie różni się od 7 grzechów...

sobota, 25 września 2010

Zamknięte gardło

Od razu się wytłumaczę za zdjęcie. Nie jest na temat, ale za to jest przeklawe. Każda wieś i osada chciałaby mieć taką drużynę. Obroniłaby nas przed złem wszelakim, a rzezimieszek odzyskał skradzione dobra.
Tytuł dzisiejszego odcinka jest luźną wariacją tytułu pewnego klasycznego filmu dla dorosłych z późnych lat '70. Nie wiem, nie widziałem, za młody jestem, znam tytuł jedynie. Dzisiejszy zwariowany wpis opowie historię na moją nietolerancję na wszystko co niejadalne (czyli nie-mięso).
No to: zabawna i krótka historia. Wyobraźcie sobie, że siedzimy sobie w sfinksie, jemy mięso, a Miś dodatkowo do mięsa w swoim szalonym daniu miał jeszcze makaron i potajemnie-do-otrucia-mnie-dosypane grzyby. Skubnąłem wiązkę makaronu z mięsem. Żuję, żuję, pyk, impuls... Poczułem smak grzybów. Gardło instynktownie zamknęło się na amen i nie przepuściło dalej jedzenia. Przemieliłem jedzenie i z trudem połknąłem. System anty-nie-mięsny działa poprawnie i alarmuje w kryzysowych sytuacjach. A dlaczego nie grzyby? Podobno grzyby to takie coś, co nie jest wcale, a wcale trawione przez ludzki organizm. Na nic biednym ludziom grzybki w occie, grzybki w paszczecie za 1,10zł. No i teraz taki kawał mi się przypomniał. Ostrzegam, że jest to kawał o bardzo wysokich wartościach kulturalnych:
Przychodzi baba do lekarza:
- Panie doktorze, jem śliwki, wysrywam śliwki; a lekarz na to:
- To niech pani je gówno, to wykupczy gówno.
Zamiast słowa śliwki wstawiamy grzyby i kawał staje się słuszny naukowo. A na co jeszcze działa moje zamknięte gardło? Na słynne już półprodukty: w złym miejscu użyty groszek, koperek, paprykę, jajko, sałatę... i wiele wiele innych niejadalnych w złym miejscu i czasie. To chyba koniec mojego wywodu na temat jednego z wielu systemów obronnych mojego organizmu (jest jeszcze system: pedale się nie piję tej kolejki wódki, system nie jadam tego, bo po tym mam rurę i system nie gadam z nim, bo jest debilem). A czego wy nie jadacie, a przed czym wy macie systemy obronne? Piszcie, dzwońcie, esemesujcie, wysyłajcie gołębie pocztowe...

Dyrektywy kulturalne: Sławno, niesławny film Maczeta niestety nie zachwycił. Parę scenek z trejlera, parę klasycznych z miejsca tekstów, parę par cycków ... nic poza tem. Obejrzyjcie lepiej trejler, zarówno ten stary i ten nowy. Od strony muzycznej również nic ciekawego: w radiu te same piosenki, w łinampie plejlista sprzed miesiąca. W kinie również na przemian odgrywany jest kał i stolec. Wrzesień... jesień.... po prosru kulturalne rozwolnienie. Jako, że dzisiaj dość często mówię o defekacji, to kończę post.

Dziś w TV Cyganki Eduszy piosenka, która właśnie sobie leci w łinampie, czyli Acid Drinker i jakaś pani w piosence Love Shack. Zapraszam do odsłuchu i odglądui.




A w następnym wpisie opowiem co najlepsze jest gdy na ulicy zaczepia cię pan....

wtorek, 14 września 2010

Piwnica pod baranami

Witam serdecznie wszystkie grzeczne dzieci, w lekko zapuszczonym (tak lekko zapuszczonym jak zarost Pana Kleksa) blogasku. Nie pisałem bo nie miałem o czym, a tak na serio to nie miałem czasu kiedy. Minimalne NOT!
Jak widać za naszymi nieumytymi oknami, wielkimi krokami, w swoich okutych glanach kroczy powolutku Pani Jesień (zasadniczo to pani jesień, bo nie lubię jesieni), aby ostatecznie stanąć nam na klatach i zarazić katarem. W robocie już 2 osoby pociągają nosem i wycierają smarki w firmowy polar. Człowiek nie pisze nic od miesiąca, a nadal posiada dar schodzenia z tematu. No to: jesień idzie, wszyscy smarczą. A gdy robi się zimno, to co człowiek robi żeby się ogrzać? Oczywiście, że kładzie się obok pustych butelek po piwie przy drzwiach na korytarzu, mając na sobie laczki z 4 paskami (niczym Błażej ze zdjęcia- kuzyn mojego kolegi Dominika). Na serio: odstawia piwo i sięga po wódkę (np. tu). Idzie odnaleźć pewną analogię co do mojego tytułu wpisu i zdjęcia: pan Błażej żegna się z porą piwną i obok symbolizujących ów koniec pustych butelek przystaje na chwilę i popada w zadumę.
Czy pamiętacie swoją przygodę z piwem? Nie mówię o tej przygodzie z wczoraj, czy z ostatniego łikendu (oj tak, łikendu, którego mgliście pamiętam), a o pierwszej przygodzie z piwem? Takim rozdziewiczeniu się butelką piwa? To będzie moja krótka historia o piwie i o tym jak się rozdziewiczałem.
Wstęp do Dziadów: Bo ja swego czasu byłem niezłym plackiem i nie sięgałem po żadne nic. Szczytem ekstrawagancji i spontaniczności było kupienie paczki Lejsów w innym sklepie niż zwykle. A już szaleństwem było znalezienie w niej krążka z Gwiezdnych Wojen (i te krążki gromadziłem).
Rozwinięcie: Piwa to próbowałem a to od mamy, a to od taty, a to od braty. Zawsze po posmakowaniu pytałem: jak wy możecie pić takie świństwo? (ale był ze mnie fool). W którejśtam klasie podstawówki, na obozie sportowym wypiło mi się jakieś piwo (nadal obleśne w smaku), aby nie wyjść na frajera, którym i tak zapewne byłem. Pod koniec podstawówki nastał okres przedtechnikowy, z pewnym kolegą Janem pojechaliśmy w plener (na zamek krzyżacki nieopodal) i w ramach opicia końca podstawówki kupiliśmy sobie po Wareczce Strąk ... bo podobno jest słodka i nie smakuje jak pomyje. Była słodka i nie smakowała jak pomyje, a kolega Jasiek po konsumpcji wskrobał się na wieżę ruin zamku i wybekał sławetne już: MYNTON! (pamiętacie taką reklamę myntona, co koleś krzyczy mynton?). tacy byliśmy podchmieleni i zwariowani. Następnie długo długo nic i na jakimś obozie sportowym otrzymałem Tatrę. Po łyczku nadal uważałem, że piwo to jakaś pomyłka i nasypałem do puszki od groma cukru. I tutaj materiały do następnego odcinka Pogromców Mitów: czy Tatra z cukrem się pieni? Odpowiedź we wrześniowych odcinkach, a podpowiedź już teraz: jak diabli! 67% piwa zładowało na podłodze.
Rozkwit: Jakoś w trzech czwartych technikum, albo 4/5 zacząłem sięgać z kolegą po pewne bardzo tanie piwo z Reala (Pilsener i jeszcze lepszy Pilsener Strong), bo wiadomo, było tanie i jeszcze-nie-wówczas dobre. Magicznym upiększaczem i dodatkiem chemicznym E666 był sok imbirowy. Browar wchodził jak nigdy, w smaku przypominał smak plomby dentystycznej. Ehh, to były czasy, to był
Pogański Obyczaj. Imałem się różnych piw w poszukiwaniu smaaku i aromaaatu. Powolutku odstawiałem sok imbirowy, zastępując go rosnącą mocą piwa.
Dziecko poszło na studia i ......

koniec części 1.

Dyrektywy kulturalne: Koniec wakacji, powrót do roboty. Po urlopie już wspomnienie, (koncert Habakuka i Leniwca - YES!) smutno się robi za oknem, na siłowni reaktywacja z przyjaciółmi z siłowni. Do posłuchania polecę płytę zespołu Acid Drinkers o tytule: Fishdick Tzwei. A na niej wiele ciekawych kołwerów, np: Ring of Fire, Hit the road Jack, czy super klawe Love Shack. W kinie Niezniszczalni (porządne pranie po ryjach i obsada spod znaku Action's Eleven). Miś w słonecznej Espanii zbiera dla mnie kamyki z Jeleniej Góry... nuda.

A w TV Cyganki Eduszy zapowiedziana w dziale kulturalnym piosenka Love Shack. Oryginalnie śpiewał to The B52's, ale ta wersja jest klawsza. Zapraszam do tupania nogą do rytmu.

A w następnym wpisie dla zmyły opowiem o technice robienia szpagatu w celu odwrócenia uwagi od naszej niewiedzy.