
Jak widać za naszymi nieumytymi oknami, wielkimi krokami, w swoich okutych glanach kroczy powolutku Pani Jesień (zasadniczo to pani jesień, bo nie lubię jesieni), aby ostatecznie stanąć nam na klatach i zarazić katarem. W robocie już 2 osoby pociągają nosem i wycierają smarki w firmowy polar. Człowiek nie pisze nic od miesiąca, a nadal posiada dar schodzenia z tematu. No to: jesień idzie, wszyscy smarczą. A gdy robi się zimno, to co człowiek robi żeby się ogrzać? Oczywiście, że kładzie się obok pustych butelek po piwie przy drzwiach na korytarzu, mając na sobie laczki z 4 paskami (niczym Błażej ze zdjęcia- kuzyn mojego kolegi Dominika). Na serio: odstawia piwo i sięga po wódkę (np. tu). Idzie odnaleźć pewną analogię co do mojego tytułu wpisu i zdjęcia: pan Błażej żegna się z porą piwną i obok symbolizujących ów koniec pustych butelek przystaje na chwilę i popada w zadumę.
Czy pamiętacie swoją przygodę z piwem? Nie mówię o tej przygodzie z wczoraj, czy z ostatniego łikendu (oj tak, łikendu, którego mgliście pamiętam), a o pierwszej przygodzie z piwem? Takim rozdziewiczeniu się butelką piwa? To będzie moja krótka historia o piwie i o tym jak się rozdziewiczałem.
Wstęp do Dziadów: Bo ja swego czasu byłem niezłym plackiem i nie sięgałem po żadne nic. Szczytem ekstrawagancji i spontaniczności było kupienie paczki Lejsów w innym sklepie niż zwykle. A już szaleństwem było znalezienie w niej krążka z Gwiezdnych Wojen (i te krążki gromadziłem).
Rozwinięcie: Piwa to próbowałem a to od mamy, a to od taty, a to od braty. Zawsze po posmakowaniu pytałem: jak wy możecie pić takie świństwo? (ale był ze mnie fool). W którejśtam klasie podstawówki, na obozie sportowym wypiło mi się jakieś piwo (nadal obleśne w smaku), aby nie wyjść na frajera, którym i tak zapewne byłem. Pod koniec podstawówki nastał okres przedtechnikowy, z pewnym kolegą Janem pojechaliśmy w plener (na zamek krzyżacki nieopodal) i w ramach opicia końca podstawówki kupiliśmy sobie po Wareczce Strąk ... bo podobno jest słodka i nie smakuje jak pomyje. Była słodka i nie smakowała jak pomyje, a kolega Jasiek po konsumpcji wskrobał się na wieżę ruin zamku i wybekał sławetne już: MYNTON! (pamiętacie taką reklamę myntona, co koleś krzyczy mynton?). tacy byliśmy podchmieleni i zwariowani. Następnie długo długo nic i na jakimś obozie sportowym otrzymałem Tatrę. Po łyczku nadal uważałem, że piwo to jakaś pomyłka i nasypałem do puszki od groma cukru. I tutaj materiały do następnego odcinka Pogromców Mitów: czy Tatra z cukrem się pieni? Odpowiedź we wrześniowych odcinkach, a podpowiedź już teraz: jak diabli! 67% piwa zładowało na podłodze.
Rozkwit: Jakoś w trzech czwartych technikum, albo 4/5 zacząłem sięgać z kolegą po pewne bardzo tanie piwo z Reala (Pilsener i jeszcze lepszy Pilsener Strong), bo wiadomo, było tanie i jeszcze-nie-wówczas dobre. Magicznym upiększaczem i dodatkiem chemicznym E666 był sok imbirowy. Browar wchodził jak nigdy, w smaku przypominał smak plomby dentystycznej. Ehh, to były czasy, to był Pogański Obyczaj. Imałem się różnych piw w poszukiwaniu smaaku i aromaaatu. Powolutku odstawiałem sok imbirowy, zastępując go rosnącą mocą piwa.
Dziecko poszło na studia i ......
koniec części 1.
Dyrektywy kulturalne: Koniec wakacji, powrót do roboty. Po urlopie już wspomnienie, (koncert Habakuka i Leniwca - YES!) smutno się robi za oknem, na siłowni reaktywacja z przyjaciółmi z siłowni. Do posłuchania polecę płytę zespołu Acid Drinkers o tytule: Fishdick Tzwei. A na niej wiele ciekawych kołwerów, np: Ring of Fire, Hit the road Jack, czy super klawe Love Shack. W kinie Niezniszczalni (porządne pranie po ryjach i obsada spod znaku Action's Eleven). Miś w słonecznej Espanii zbiera dla mnie kamyki z Jeleniej Góry... nuda.
A w TV Cyganki Eduszy zapowiedziana w dziale kulturalnym piosenka Love Shack. Oryginalnie śpiewał to The B52's, ale ta wersja jest klawsza. Zapraszam do tupania nogą do rytmu.
A w następnym wpisie dla zmyły opowiem o technice robienia szpagatu w celu odwrócenia uwagi od naszej niewiedzy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz