
Jak to się wszystko zaczęło? Początek o płynnej masie jest wszystkim znany, więc przeskoczę do momentu, gdy dzisiaj rano wstałem a w gardle miałem straszną kupę. "być może stolec cofnął mi się z kiszek do gardła gdy spałem?" - zadałem sobie pytanie. Niestety nie, była to klasyczna kulka będąca objawem bolącego gardła. Wycedziłem jedynie "kur***a" zachrypniętym głosem. Wychorchałem do zlewu parę chorch i po przyszykowaniu się pojechałem do roboty. A w pracy? Księgowa nie słyszy na ucho, kumpel wyciera baboki w rękaw, pani kierownik pewnego działu z chorym gardłem i głosem niskim jak u Lucjana Szołajskiego mówi Dzień dobry. Zaczęło się rozpylanie. Dastin Hoffman z filmu Epidemia powiedziałby: It's airbourne. Czyli ogólnonazwana grypa zaczęła zarażać powietrznie. Dzięki mojej tytanowej odporności (wszystkie możliwe beznadziejne choroby przeszedłem w dzieciństwie) lekkie przeziębienie objawia się jednodniowym gównianym samopoczuciem i tygodniowym katarem. No i po tej oboktematycznej wypowiedzi konkluduję: nie lubię jesieni, bo wtedy, okresowo niczym pewne okresy, występuje u mnie ogólne pogorszenie stanu zdrowia.
Kolejnym aspektem jesieni są kasztany, a raczej stada głupich bachorów je zbierających. Przez okno widać jak jakieś małe dekle rzucają badylami w drzewa, żeby conieco kasztanów im spadło. Podobno nieźle płacą za wiaderko kasztanów. Być może ktoś lubi sobie poskładać ludziki z kasztanów i skupuje wszystkie z okolicy. Podobno z kasztanów robi się klej i inne cudowne lekarstwa (a jakby połączył wodę z Liska z Kasztanem? U la la...). Potem z tych kasztanów lecą liście i trzeba grabić i palić...
Medialną oznaką jesieni jest odwrócona o 360 stopni ramówka telewizyjna. Czyli zaczną się te wszystkie seriale, których poprzednie 5 sezonów zobaczyliśmy w wakacje. To jest nawet dobry askept jesieni: do snu utulać mnie będą nowe odcinki doktora Doma czy też czegoś innego.
Poza tem odechciewa mi się pić piwsko, a powolutku przestrajam się na wódkę pitą w domowym zaciszu domu.
No i ostatnia, jednocześnie najgorsza opcja. Ludziska zaczynają łapać jesienne deprechy, mają suche opisy na gadu (zupełnie nie wiem jak ze zdjęciami na naszej szkapie, pewnie jakieś emo wstawiają), narzekają że jest sucho i beznadziejnie. Nawet łinamp z włączoną szuflą generuje same smutne piosenki. A moja od dawna wyłączona część mózgu odpowiedzialna za jakieś głębsze odczucio-uczucia daje o sobie znać, że nie jest tak do końca wyłączona. I taki chodzę lekko bezsensu, lub też w nomenklaturze międzynarodowej: z dupy.
... Ale już wkrótce będzie zima: jeziorko zamarznie - więc po lodzie na plażę z flaszką będzie się szło 3 razy szybciej (a jak mawia Wój Krzych: Flaszka kończy się w połowie drogi), jak spadnie śnieg to pójdę na sanki i będzie wiele radości.
Dyrektywy kulturalne za tydzień przeszły: Byłem w kinie na Bękartach wojny - kwintesencja Kłentina Tarantino (yeah!), w dodatku w otoczce wojennej (yeah!), co daje nam The Yeah Yeahs!!! W porównaniu do Kill Billi i Death Prooh to film ten jest arcydziełem... to bardzo dobrze.
Dziś w TV Cyganki Eduszy oczywista piosenka na oczywiste czasy Kury - Jesienna Deprecha. Zapraszam!
A w następnym wpisie opowiem jak radzić sobie z kryzysem gospodarczym za pomocą młotka, pilnika , rakiety do tenisa i tuzina gwoździ.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz