środa, 31 grudnia 2008

Noworoczne wymówki

A więc rokk się skończy, a wieczorem skończymy się i my (w sensie alkoholowym). I dzisiejszy wpis powstał pod wpływem pewnej (kolejnej z serii) anegdoty, tym razem mojego pomysłu:
(Ja) - Moim postanowieniem noworocznym było zaprzestanie masturbacji.
(Pewna Osoba) - No i??
(Ja) - No i drugiego dnia roku postanowienie zlamałem jakieś 35 razy..
Czyli rzecz będzie o postanowieniach, które podejmujemy na nowy rok, jak bardzo są one "full of shit", czyli nieprawdziwe.
Najczęstszym postanowieniem noworocznym jest "od nowego roku nie palę", po czym, najpóźniej 2 stycznia potajemnie w szajerku, kąciku, w kinie (magia kina) popalamy ćmika znalezionego gdzieś w koszu. No bo oczywiście komisyjnie wyrzuciliśmy paczkę fajek. Takich przykładów mógłbym mnożyć tyle ile piniad ma Hose, czyli Multum. Od nowergo roku będę miły dla pewnych osób, od nowego roku przeprowadzę babcię przez ulicę, od nowego roku będę się mył, od noweogo roku pójdę do pracy... od nowego roku, od nowego roku.... No i w 66.6% przypadków robimy przysłowiowe gówno w stronę poprawy.
Czy naprawdę nowy rok jest jedynym dniem w roku kiedy można coś w sobie zmienić? Czemu ludzie nie robią postanowień na barburkę, na dzień łodzi podwodnych, na dzień bez przeklinania? Czy na serio każdy z nas jest przez te 364 dni w roku kompletną pałą i patałachem, po czym (oczywiście komisyjnie, przy świadkach) wyrzucamy z siebie jakimi to jesteśmy złymi osobami i obiecujemy poprawę, bijąc się w pierś. Bezsens.... Chociaż sam tak robie (z tą masturbacją...). Jeżeli potrafimy zobaczyć swoje wady, to znaczy, że jeszcze z nami nie jest źle...

Jako, że muszę już iść na dach montować pewne urządzenie do zbierania fal, więc życzę wszystkim wszystkiego najlepszego w nowym roku 2009 (wystarczy odwrócić "9" dodać 660 i odjąć 2000 i otrzymamy liczbę szatana). Ja sobie życzę wszystkiego najlepszego, i żebym się czuł jak rok temu: czyli jak głucha biała sowa (co miało swoje wady i zalety)

A w TV Cyganki Eduszy piosenka, hymn, elegia o nowym roku, czyli pierwszy i ostatni bojsbend z Rosjii i pewna rosyjska piosenka. Nie powinno jej zabraknąć na sylwestrowej zabawie.

W następnym wpisie postaram się przeczytać inwokację Pana Tadeusza od końca i wskazać w odczycie fragmenty związane z szatanem i liczbą 666.

wtorek, 23 grudnia 2008

Święta, święta, święta ach to ty...

Dzisiaj skromnie, acz treściwie. Mistrzowsko skromne i alternatywne życzenia z okazji 5 dni wolnych od pracy:
Żeby nam się zjadło i nie przytyło,
żeby nam się wypiło i nie zaszkodziło,
żeby nam się obejrzało Kewina samego w Szwecji i nie znudziło!

Ale się ładny wierszyk wygenerował. No to świąteczny obrazek:

A w TV Cyganki Eduszy jakieś coś świątecznego, czyli AC piorun DC z piosenką Dama na święta. Zapraszam (niestety bez teledysku, same obrazki):

A w następnym wpisie pokażę jak włożyć sobie wigilijnego karpia do oka (bo mam lekkie zboczenie z oczami).

poniedziałek, 22 grudnia 2008

Zamierzchłe czaaaasy. (ocenzurowana reminescencja)

Jako, że tradycją jest iż każde zdjęcie zaczynające wpis to pierwsza lepsza bzdura odnaleziona na obrazkach w goglach. Dzisiaj jest nie inaczej. Wpisałem słowo sylwester i wyskoczyło mi zdjęcie jegomościa o imieniu zupełnie takim samym jak ostatni dzień roku. A więc pomijając denny wstęp przejdę do przyczyny wpisu. A więc pewna antyczna anegdota z politecniki:
(Wykładowca) - Ten algorytm powstał 7 lat temu. Przypomnijcie sobie co wtedy robiliście?
(Student zwany Człowiekiem Imprezką) - Sylwester '97!
Niezły z niego był koleś, ale to temat rzeka... No więc ja sam przypominam sobie co robiłem 2 lata temu (Sylwester '06) i wklejam wpisik z mojego sławno-niesławnego poprzedniego bloga (oczywiście ze względu na ząb czasu odpowiednio go ocenzuruję i takie tam). Więc zaczynamy:

"Jaki sylwester, taki cały nowy rok."
"I tym pesymistycznym akcentem rozpoczynam bloga w nowym roku pańskim 2007. Niestety chciałbym sprzedać tego sylwestra na Allegro. Po raz nieomalże 666 (już liczę szybko..... 4 rok z rzędu , z małą przerwą rok temu) spędziłem sylwia w domu, z kumplem i wódką. Żeby nie było nazbyt gejowo dostawiliśmy lustro i doń piliśmy. Zatrzasnęliśmy się w pokoju i omawialiśmy bardzo poważne tematy, np: jak to kobiety nas oszukały, jak to nie ma kobiet, jak to są kobiety , ale powinny być inne, wojna w Iraku, i wiele wiele innych równie ważnych tematów. Standardowo przy takich pogaduszkach nie powinno zabraknąć najsmutniejszej piosenki świata Nickleback "How You remind me". Mój starszy brat stanął na wysokości zadania i zakupił mi singla z tą piosenką (jaki on pomyślny). Więc w kółko i w kółko chlastaliśmy się przy tej piosence (i przy wersji akustycznej teżej). Po omówieniu wszystkiego i obgadaniu wszystkich i przyjęciu postanowieniu nowych postanowień zeszliśmy na dół w celu dalszej konsumpcji ze starszyzną. Konsumpcji wódki i mięsa... Przed 12 w TVP1 pokazała się Maryla Rodowicz (bo przecież bez niej nie ma sylwestra, więc jakby się nie pojawiła świat by się skończył), czas było strzelić korkiem od szampańskoje z Tesko i wyskoczyć na dwór z fajerkrakerami. Pies Ugryź (no i tylko w tym miejscu powiem ehhhh...) już dawno wymościł sobie spanie w garażu pod krajżagą (srał pod siebie niesamowicie ze strachu). Tatko, starszy ogniowy w wojsku strzelał petardami (1. wystrzał lekko nieudany, ale reszta zgodnie z instrukcją).
Potem szybka szopka noworoczna (cycki, cycki były), jeszcze wódka na nowy rok i kumpel poleciał do domu. A w telewizji poleciało 40 dni i 40 nocy (mój rekord to 25 dni, ale to dłuuuga historia). Fajna komedia ale nudna za 10 razem. Więc szybciusieńko zmarłem na niej. Przeniosłem się do łóżka i z wódczanym helikopterem zasnąłem jak niemowle.
Nowy rok, jak to nowy... szajs w telewizji. Pokleiłem troszku model (który zabił mnie wyglądem... i tym że wszystko pasuje). I tak wskoczyłem w nowy rokkkk. Oby był ciekawszy i weselszy od poprzedniego, który był całkiem do dupy (wakacje.... ), (i tutaj wylewam z siebie jakieś gorzkie żale, które wytnę)

A teraz siedzę w domu (przedłużyłem sobie nieco wolne), kleję model (ten sam cały czas, T34 się nazywa), i pomagam ojcom przy inwentaryzacji (niefajne zajęcie). Cóż by jeszcze powiedzieć. (kolejne bzdury jak to grywam na gitarze w domu...)

Przed świętami spotkałem się ze starym znajomym z technikum. 3 lata go nie widziałem. Natchniony refleksją odwiedziłem moje ukochane technikum, dokładniej basen. Poplumkałem się w przechlorzonej wodzie (bardzo przechlorzonej). I ze szklanym okiem nieomalże stwierdziłem że był to najlepszy okres w moim życiu (już nie po raz pierwszy tak stwierdziłem, i nie ja sam tak myślę). (tutaj jakieś kupy o organizacji spotkania klasowego, które i tak nie wyszło).
Uła, ale się rozpisałem. Już nawet nie chce mi się opisywać filmu żadnego. Więc go najzwyczajniej w świecie nie opiszę. Jutro jakiś sen wstawię, bo w domu to mi się śni , że ho ho...Pozdrawiam.
Wielki Bakaliarz( 4 stycznia 2007, 23:43)..."

Niezłe bolloks onegdaj pisałem, aż w TV Cyganki Eduszy zamieszczę wymienioną piosenkę Nikelbega, a w niej przeobleśny Czad Kręgiel wraz z zespołem i laska o twarzy kosmity, którą bądź co bądź z łóżka bym nie wygnał. Zapraszam:


W następnym wpisie opowiem jak można dokonać pomiaru temperatury ciała za pomocą klucza nasadkowego rozmiar 13.

niedziela, 21 grudnia 2008

Odcinek ciepły i liryczny pt. "Ciepła i liryczna część charakteru"


Dzisiejszy odcinek jak już widać po tytule jest ciepły i liryczny. Począwszy od okładki płyty, wygrzebanej z jakichś telezakupów Mango, a na tytule, TV pewnej cyganki i samym wpisie kończąc. Na jego powstanie naszło mnie podczas dwudniowej delegacji w pewnym zamorskim Krakowie i okolicach. Przez 2 dni zatęskniłem za domowymi fiordami i całą resztą. Dotyczyć on będzie eksperymentu Pawłowa i jego skutków, a więc nabytych odruchów, odzywek lub też innych zachować (dobrych lub nie). Jak wiadomo Pawłow robił nieciekawe eksperymenty na pieskach, żeby wyrobić w nich pewne odruchy. Np. jak pies się zesrał na dywan to wycierał jego pysk w kupe i wywalał przez okno. Po 10 razie pies po zrobieniu kupy sam sobie w pysk wycierał i wyskakiwał przez okno. I takie ciekawostki idzie wyrobić u człowieka, ale pomijając sam fragment wycierania kupy w pysk (może komuś by się to podobało...).
Wystarczy, że jedna osoba przebywa długo z drugą i odruchy same się przenoszą. Może drogą kropelkową, a może drogą płciową. Wystarczy, że osoby mają na siebie duży wpływ i pstryk.... za kilka miesięcy pare nowych odzywek, gestów i odruchów. I pojawia się to niezauważalnie... niezauważalnie dla osób zarażonych odruchem. W domu potem dziwią się: "Paaaaweeeł, nigdy się tak nie zachowywałeś". Po pewnym czasie separacji od osoby zarażającej gestem zauważamy, że "przecież to nie mój odruch. Mam go od...(tutaj wpisać imię)". I się zaczyna jakieś kulanie z myślami, które najlepiej zakończyć "...idąc spać Pejsi".
I się właśnie przyłapałem... piszę te mistyczne wpisy tą samą czcionką i rozmiarem co pisałem sprawozdania z laboratoriów na polibudzie, odruch jak cholera, ehhh...

Ale przed snem w TV Cyganki Eduszy zaproponuję szlagier zespołu Creed, bardzo fajny szlagier (też same obrazki, bo nie nakręcili do niego teledysku). Szlagier ten nie leciał podczas pewnego rytuału, bo pochodzi z innej płyty. Zapraszam:

W następnym wpisie postaram się wyznaczyć w dżulach przekątną wigilijnego stołu.

środa, 17 grudnia 2008

Got the time?

Dzisiaj leżąc bezczynnie w wyrze rozmyślałem nad standaryzacją i unifikacją jednostki odmierzania czasu, jaką jest jeden dżul.. oczywiście na metr kwadratowy. Kończąc środowy rebus chodzi oczywiście o sekundę. Jak wiadomo jedna sekunda trwa sekundę, i mierzy sobie 15cm i waży 10 gram. Jedna sekunda składowana jest w Instytucie Miar i Wag w Tajnym sztabie ONZ w Helsinkach. 60 sekund to minuta, 60minut to godzina, 60 godzin to równo 2.5 dnia, a więc kupa czasu. Jak powszechnie wiadomo czas jest jednostką niezmienną, płynie, zawsze jest go brak i czasem potrafi być niezłą dziwką (ale męską dziwką, bo to rzeczownik rodzaju męskiego) - zwłaszcza na egzaminie na studiach. No ale niejednokrotnie jest to udowodnione, że potrafi on upływać bardzo nierówno (tak nierówno jak nierówna jest nowa płyta Metallici). Postanowiłem więc skatalogować wszystkie możliwe jednostki czasowe (a więc minuty) i określić w przybliżeniu ile one trwają, odnosząc się do ustandaryzowanej, ważącej 10 gram, leżącej w Helsinkach sekundy. Narreszczcie jakieś wyliczanie, sa, sa, sa, a więc:

  1. Minuta oczekiwania na autobus - strasznie ciągnąca się w nieskończoność. Niesamowita franca. Czekamy, stoimy na autobus czy też pociąg a czas wlecze się niczym biegunka. Minuta podczas której zdążymy przeczytać wszystkie gazety w kiosku na dworcu (nawet Markiza, z podziwianiem obrazków). Jedna minuta trwa około 120 sekund.
  2. Minuta na egzaminie - czyli straszna dziwka (tutaj żeńska, bo minuta, wiecie, nie....?). Ma straszną rozpiętość. Od 10 sekund, czyli: umiemy, piszemy, wszystko, wszystko.. Piszemy ręką nogą, pisze za nas kolega... napływ wiedzy, luźny tok myśli i takie tam a czasu i tak zabrakło. Podobnie trwa taka minuta, gdy zostało 10 minut do końca egzaminu, a egzaminator zasnął i można wyjąć ściągę i wszystko przerypać. Inaczej minuta trwa gdy nic nie umiemy, stawiamy sobie kropkę na ścianie i się w nią przyglądamy (podobnie upływa jak czekanie na autobus). Straszne dłużyzny, niczym na izraelskich filmach moralnego niepokoju. Trwa około 120 sekund.
  3. Minuta leżenia w wyrze - "poleżę jeszcze 10 minut..." i srru musimy wstawać. Jedna z szybszych minut. Nienawidzę "poleżeć sobie jeszcze 20 minutek i wstawać" bo zlatuje zaskakująco szybko. Twa z jakieś 20 sekund. Brrrrr....
  4. Minuta podczas biegu na 200m - bardzo mało prawdopodobna, bo rzadko się biega minutę na 200m. Zazwyczaj jakieś 20 kilka sekund. No ale niestety te 20 kilka sekund trwa jak 10 minut. też brrr....
  5. Minuta podczas seksu (wersja męska)- dla mężczyzny oczywiście trwa wieczność (jakieś 300 sekund), chłop troi się i troi, żeby nie zakończyć sprawy, krzyżuje palce u nóg, odwraca uwagę, myśląc o pani od polskiego, a tu i tak.... pyk... mlask...ufff.. i zasypiamy robiąc głośne Ghhhlllll.... I chwaląc się: "misiu z 10 minut było", po czym nasz miś uświadamia nas, że niestety tylko 3 minuty....
  6. Minuta podczas seksu (wersja żeńska) - zupełnie odwrotna sytuacja. (chyba, bo nigdy nie byłem kobietą.) Taka minuta dla babek to pewnie z jakieś 20 sekund. Szybko zlatuje i takie tam.
  7. Jedyna trwająca minutę minuta - czyli minuta toczenia bobków z nosa....
... i tym rozkosznym elementem przejdźmy do TV Cyganki Eduszy a w niej jedyny i słuszny kawałek o upływie czaaasu, czyli Wąglik z utworem Got The Time: (Jutub mi nie wygenerował kodu do wstawki na blogu, będzie linka tylko): http://pl.youtube.com/watch?v=dtVMm95HNcU

W następnym wpisie laboratoryjnie udowodnię prawoskrętność rogu wojskiego.

poniedziałek, 15 grudnia 2008

Świąteczna atmosfera u pewnego oficera

Dzisiejszy mistyczny i zarazem kultowy od pierwszego przeczytania wpis do mojego ponadczasowego bloga chciałbym przeprowadzić w wysokich trampkach wciśniętych w glany i z arafatką na szyi (a więc ultra alternatywnie). Chciałbym rozważyć ideę a nawet już brak idei świąt. A więc jak w tytule wpisu, zadaję pytanie: "kto zabił te święta?".
Jako, że święta, wypadało wstawić jakąś choinkę. Jako, że jestem wielkim ignorantem (wpisując na wikipedii hasło ignorancja znajduje się tylko moje imię i nazwisko) wstawiłem iglaka... bo dla mnie wszystko co ma kolce to choinka... Więc jeż też jest choinką... Cóż za suspens: Wchodzi rodzina do domu z zapytaniem czy ubraliście już choinkę... a tu wypchany jeż obwieszony bombkami i włosami anielskimi.. oraz (oznaczające dobrobyt) mrugające lampki choinkowe odgrywające pewne znane kolędy. Ciekawy patent....
No ale do rzeczy: w mikołaja nie wierzę od czasu gdy mama przestała mnie karmić piersią (czyli jakieś 17 lat miałem wtedy), w cokolwiek innego też nie wierze od tego czasu. Jedyne w co wierzę to to, że mój pies Nuka o północy w wigilię powie coś ludzkim głosem (zapewne będzie to: "patyk, patyk, patyk, patyk..."). Kolejnym elementem na nie (którego już na szczęście nie ma, chociaż to takie szczęście w nieszczęściu) był przedświateczny zapieprz w technikum: poprawki, sprawdziany, zaliczenia, poprawki i poprawki. Rzygać się chciało, gdy miało się 666 klasówek przed końcem półrocza. Teraz jest tylko przysłowiowe urwanie pały w pracy. Supermarkety też się ślicznie przyczyniły sepuku świąt: W styczniu wieszają dekoracje wielkanocne, a w czerwcu bożonarodzeniowe i mieszają je z dekoracjami na wszystkich świętych.... brrrr...
Żyjąca i prawdziwa choinka (sprawdziłem właśnie w Wikipedii, jest nią świerk) zastąpiona została industrialną kompozycją mojej mamy składającą się z badyla i jakichś dziwnych ustrojstw. Wszystko się zmienia. Za 5 lat pewnie za naciśnięciem guzika , albo i nawet nie wyjedzie nam ze ściany w dniu wigilii zautomatyzowane drzewko i powie ludzkim głosem: Wesołych industrialnych świąt Paweł, roku pańskiego 2000 dwudziestego... ehhh....
Wigilia, która sprowadza się do wymiany opłatkiem (lub też mniej zdrobniale opłatą za prąd), wymianą czekolad, potem ich przeliczeniem i powrót do domu.
Do pozytywnych stron świąt należy zaliczyć wolne... a w tym roku to całe 5 dni wolnego. Więc nie jest tak źle...
I chyba jedyną rzeczą przypominającą mi stare dobre święta jest teledysk Łamu Last Kryśmas... Bo kiedyś jak ubierałem choinkę to leciało w telewizji, taka wiecie, komedia pomyłem i mi się kojarzy. Pewnie idzie koniec świata, bo ze świętami kojarzy mi się pedzio śpiewający o świętach. Pewnie ugodzi mnie niedługo jakiś piorun kulisty w najmniej spodziewanym momencie.


Kończąc moje wzw... yy wywody zapraszam do stałego cyklu, czyli...

TV Cyganki Eduszy, a w niej na pewno nie kolęda. Zapraszam do oglądania i zgadywania, co to?

W następnym wpisie postaram się rozszyfrować tajemny kosmiczny kod, który czytamy studiując codziennie strażnicę i przebudźcie się...

niedziela, 14 grudnia 2008

Los Tres Amigos cz.2 - Elektronisze.

W dzisiejszym wpisie kolejna mrożąca krew w żyłach klasyfikacja medalowa w postaci szeroko pojętej muzyki elektronicznej. Ale nie jakiegoś szajs techno, czy innego badziewia. Chodzi mi tutaj mianowicie o klasyczną elektroniczną muzę tworzoną u schyłku lat '80 i troszkę początku lat '90. Takie coś czego po prostu wszyscy słuchali, bez względu na wiek, płeć oraz status. A więc: metale, brudy, punki, prezydenci, księżą, VIPy. Bez wymienionej wyżej muzyki wiele imprez by się nie odbyło, a jeżeli tak, to nie miały by takiego kształtu jaki miały (imprezy) przy muzyce... Ufff. (słynne zgubienie wątku w 1 zdaniu esemesa). A więc zaczynamy:
Mjuzik Instrakta wraz z płytą Electric City. Czyli produkt wprost z Niemiec. Grupka ziomków breczących w teledyskach, dobra muza i tony wokodera. Druga płyta tego zespołu i praktycznie w większości fajna. Od początkowego Electric City, gdzie pan z wokoderem mówi: elektrik sity.... Jest elektronicznie, jest wokoderowo, kest pysznie. Potem jeszcze na uwagę zasługują 2 szlagiery, toważyszące mi prawie przez pół życia: Rakiobady i Supersonik. Piszę jak słyszę, bo słyszę po polsku. 2 Debeściackie kawałki ewer w muzyce elektronicznej. Rakiobady jadąc z technikum na wycieczkę do Poznania wraz z refrenem śpiewaliśmy odpowiednio Zakamary!! Co odpowiednio oznacza: ... coś fajnego oznacza. Jeszcze śpiewaliśmy inne słowa, ale nie wypada ich mówić... bo tak nie woooolnooo. Oczywiście przy tych kawałkach uczyłem się tańczyć breka, na zasadzie pierwszego i ostatniego treningu bredgensa, czyli słynnego w polsce tańca na głowie. Brało się materaz, brało się piwa i się breczyło. Potem jedynie bolały kości. Zasadniczo opisując tą płytę mógłbym rzec ehhhh... niejedno serce pękało (od naszego złego tańca), niejedna miłość upadała i niejeden mur berliński burzono. Każdy chciał mieć tą płytę, pomimo, że nie miał odtwarzacza cede.
Laserdęs z płytą Fjuczer Dżenerejszyn. Ta płyta przyczyniła się do powstania słynnego powiedzenia Chcesz upaść nisko, słuchaj Italo Disko. Płyta 2 niemców ze śmiesznymi niemieckimi wąsami, pochodząca z połowy lat '80. Klasyka muzycznego kiczu. Jednocześnie kiczu od którego sama tupie nóżka. Nie starałem się nawet zapamiętywać tytułów utworów, no bo po co? Jest fajny podkład basowy (wszędzie ten sam., takie : uta uta utata uta"), sporo wokodera i z 9 kawałków. Najlepsze na płycie jest oczywiście Humanoidal Invasion, które zostało wykorzystane nawet w pewnym znanym filmie policyjnym, przedstawiającym pewną policyjną opowieść. Trudno coś znaleźć o tej płycie, trudno ją dostać, a jeszcze trudniej wygrzebać na torrencie (mnie się udało). Mam oczywiście jej oryginalną kasetę zdobytą na koloni od jakiegoś ziomka. Najlepsza muza na impreze w kreszowym dresie, co trochę niesie.

Bumfank eMSi z płytą In Stereo. Jakby świeży powiew zimnego elektronicznego powietrza znad fiordów. Nietylko szwedzki fiord-metal im wychodzi. Jest to klawa elektronika, z klawym wokoderem. Począwszy od pierwszego kawałka, który się powinien nazywać wokoder, na ostatnim kawałku, który też się powinien nazywać wokoder. Niewiele mogę powiedzieć o tej płycie, gdyż nie słyszałem jej 100 i jeden lat. Katowaliśmy ją na pewnym obozie z kumplem (wówczas zaznaliśmy drugiego i ostatniego treningu bredgensa). Obowiązkowo był Fristajler. Troche nastrojowiejszych kawałków, tęskniących za latami '80, niczym błękitna norweska za fiordami. Słychać tony wpływów Żana Miszela Żara i oczywiście Mjuzik Instraktrorem. Aż powiem, że polecam, aż sobie posłucham.



Dziś w TV Cyganki Eduszy zaproponuję wam szlagier Laserdance pod tytułem Humanoidal Invasion. Na szczęście jest to jakiś amatorski klip prezentujący statyczne obrazki, bo nie chcielibyście oglądać wąsatych mord tych 2 panów stojących za klawiszami na bluboksie, a podmienione tło prezentuje kosmos i startującą rakietę. Zapraszam, polecam.



A teraz po raz pierwszy spełnie obietnicę z poprzedniego wpisu, czyli co powiedział mi Arnold na konferencji klimatycznej. Powiedział to: http://air.ytmnd.com/

A w następnym wpisie opowiem pod jakim kątem nachylone są paski na krawatach posłów samoobrony.

poniedziałek, 8 grudnia 2008

Sprawdzian z chaosu.

Witajcie d(s)ogie dzieci. W dzisiejszym odcinku kolejna psychofizyczna gro-zabawa związana ze zdolnością człowieka do spontanicznego działania. Do dzisiejszego wpisu skłoniła mnie prosta czynność (wykonana w sobotę), jaką jest losowe naklejanie kwadratowych naklejek na pudełko po glanczesterach.
A więc zadanie proste: wziąć kiść nalepek o tym samym kształcie i nakleić je na ścianki. Mistrz zbrodni rzekłby: "Ha hhhahhaaa!!! Jakież to proste" po czym głośno by się zaśmiał. Naklejam sobie losowo naklejam, aż tu nagle nieomalże nakleiłem szachownicę (przypominam, że miało być losowo i naklejki są kwadratowe). "Cholera" nawet nie umiem porządnie nakleić naklejek w nieporządku. Kolejną razą (która miała miejsce w przeszłości) lubiłem sobie stawiać parę kropek na kartce i łączyć je i generować jakiś ładny obrazek (oby tylko nie wyszła lanca). Im dalej sięgam w przeszłość tym rysunki były zróżnicowane. A teraz.... kwadrat. Jak 4 kropki to oddalone od siebie w tej samej odległości. Najczęściej wychodzi kwadrat. A ile można zrobić rzeczy z kwadrata? (tyle ile potraw z ziemniaka, czyli 1000)... Szczytem ekstrawagancji byłby romb. Kolejny przykład: robienie zacieków i zabrudzeń na modelu. Ktoś postronny zapyta: "no dobrze, ale czemu te zacieki są identyczne i dlaczego są oddalone od siebie o tą samą odległość?... Cholera po dwakroć.
Wniosek prosty: Wraz z moczem wydaliłem zdolność do bycia kreatywnym i spontanicznym. Może brakuje mi jakiejś witaminy? To wie tylko mój lekarz rodzinny.... Trzeba będzie zaszczepić sobie gen spontanu (i gen pająka i gen italia.. hy hy hy) a wszystko powinno się ułożyć i uspokoić.

Dzisiaj skromnie i krótko, ale za to w TV Cyganki Eduszy epopeja o pewnej Karolinie, czyli Status Quo:

A w następnym wpisie opowiem o aucie które najlepiej nadaje się do tuningu, czyli Polonez Chłodnia!

czwartek, 27 listopada 2008

Los tres Amigos cz.1 - Trasz Metal.

W dzisiejszym kakaowym kąciku melomana ( w skrócie KKM) zaproponuję państwu obiektywne (jasssne) zestawienie 3 subiektywnie najlepszych trasz metalowych płyt, oczywiscie moim obiektywnym zdaniem... O dziwo nie zaczynam posta od śmiesznego obrazka.. bo śmieszne obrazki będą, i to 3 w postaci okładek owych płyt. Nie rozpieszczę was żadną klasyfikacją co do fajności płyt, bo po co? Nie będzie ani miejsca pierwszego, ani srebrnego medalu... Będzie po prostu "tres de bestest", po równo.. No a teraz dlaczego? Bo tak. Mam taki kaprys, równie dobrze mógłbym na przejściu na pasach chodzić na rękach. Oczywiście będą też inne święte trójce.. trójca elektroniczna, trójca pankowa, trójca rokowa, trójca hejwi metal, trójca filmowa, czyli 3 części starych Gwiezdnych Wojen.. Żart.

Overkill - Horrorscope, czyli w nomenklaturze krajowej Horrorskop zespołu Ołwerkill. Kiedyś, dawno temu, gdy ludzie byli strasznymi złotówami i pałami i wymieniali się empetrójkami na zasadzie: 10zł za płytę, alb płyta za płytę, pozyskałem tą płytę na empetrła z innymi szataństwami. Na początku włączyłem, zrobiłem "łotewer" ramionami (czyli zupełnie mnie to nie ujęło). Po kilku latach odkopałem p(ł)ytę i puściłem ją na mojej wieży XXI wieku, co odtwarza empetrójki. I strzał w ryj (w pozytywnym tego słowa znaczeni). Mega młócka i żeźnia. Od zapraszającego do wspólnej zabawy utworu Coma, poprzez mega czaderskie Blood Money i Thanx for Nothing. No ogólnie płyta nie zwalnia, a nawet przyspiesza w odtwarzaczu. Potem jakiś instrumentalny kołwer jakiegoś pana i na koniec ballada. Przed balladą super fajne Nice day for a funreal. I tyle... płyta się kończy, jednak paluszek sam schodzi nam na guzik plej, by odtworzyć ją ponownie. Z innych płyt Overkila jeszcze koncertówka przypadła mi w całości do gustu (10 Years of Decay), czyli po prostu składanka lajf, lajf niczym prezydent, który zawsze jest lajf. A inne płyty tego zespołu? Są strasznie nierówne i mają po 2 może 3 dobre kawałki. Aha, piosenki jak to w szataństwie: mówią o życiu, szczęściu i miłości (czeska smert, bezsens świata, ludzkie penerstwo i frajerstwo, ankoghol, oraz poradniki jak korzystać z życia). Koniec żali czas na kolejny dekadencki album, czyli...

Pantera - Vulgar Display of Power, wulgarna ekspozycja władzy to super ekstra płyta. Połyka się ją w całości i nie ulatuje nosem. Czad od początku, czyli Mouth of war, kawałka który mam ustawiony w telefonie jako budzik. Podobno ludzie nienawidzą dzwonka budzika. A mnie ten budzik daje strzała w pysk (jak na okładce), stawia na nogi. Potem są inne utwory, których z tytułu ciężko mi wspomnieć (tak, nie przygotowałem się teoretycznie). Jest wystrzał z pachwin, jest energia w lędźwiach, krówki w mroku (zamieńcie pierwsze litery) są. Nie dziwota że ta płyta jest w deche, bo robił ją ten sam pan co płytę Overkila. Szkoda że po wspomnianej wyżej płycie Overkila nie robił już im więcej płyt... No a przy panterze pozostał. Zasadniczo zaczął od płyty Kowboje z piekła (tłumaczenie jak na pocztówkach grających). Pewnie zgubiłem już 7 razy wątek, lecz polecam. Szkoda Dimbaga Darela, bo wychwyty gitarowe w Panterze miał zacne. Czas zmienić majtki i przejść do kolejnej, ostatniej, lecz nie najgorszej płyty....

Metallica - And justice for All, czyli żastin (timberlek) dla wszystkich. Płyta legenda, jedna z najlepszych płyt Metalliki, która i tak skończyła się na Kill'em All. Jest wykop, jest czad, jest git. 9 kawałków długolachnych, przepełnionych zmianami tempa, solówkami, przejściówkami Larsa na stopie (he he he...). Zasadniczo przez jeden utwór spodobało mi się słuchanie traszowej sieczki, bardziej przez kawałek utworu.. zakańczające łojenie w One. A to Łan miałem gdzieś skitrane na ruskim piracie pod ciepło brzmiącym tytułem Ballads. W sumie ta płyta mnie popsuła. Oj niedobra płyta, niedobra. Co by tu napisać jeszcze.... Ktoś się faflunił, że jest monotonna, w sumie jest: 2 gitary, bas, pera. Zadnego akordeonu, klawiszy i trąbki. Ktoś inny mówił, że nie słychać basu, mało słychać talerzy. A ja mam to w przysłowiowej szwedzkiej pompce. Płyta gniażdzy.

A na koniec w TV Cyganki Edusz zaproponuję coś równie Traszowego i w złym guście odzieżowym i fryzurowym, czyli Overkill - In Union we stand.

A za tydzień zamieszczę wywiad z Boskim Arnoldem Bramszwajderem z konferencji klimatycznej w Poznaniu.



niedziela, 9 listopada 2008

Szansa na sukces.

Dzisiejszy odcinek na poważnie, o prawdopodobieństwie i przypadku losowym. A więc o nieistnieniu dwóch opwyższych. Jak ja na chłopski rozum postaram się wyjaśnić nieistnienie procentowej szansy wystąpienia zjawiska losowego. Relacja z nieistnienia tezy będzie krótka, ponieważ mam ograniczony zasób słów spowodowany wypiciem nalewki wiśniowej i grzańca. A więc:
Jak każdy wie, dużo ludzi lubi podawać prawdopodobieństwo wykonania pewnych spraw w procentach, rozmiar to których ma przedstawiać czy dana rzecz będzie miała miejsce, bądź też wręcz przeciwnie. Przykładowo: 10% szans przeżycia, 50% szans na to, że z rana złapie nas chroniczna sraczka, 75% szans, że złamię noworoczne postanowienie o masturbacji. Przyjęte jest takie kryterium, iż poniżej 50% prawdopodobieństwa są małe szanse na wystąpienie zjawiska, a powyżej 50 procent raczej powinno się wydarzyć... No właśnie "raczej". Dla mnie jedyne co jest pewne to, to że coś na 100% wystąpi. No bo dlaczego były 90% szans na nawrót nowotworu znajomej (który nawrócił), 10% szans że ojciec koleżanki przeżyje po wypadku i przeżył, 99% szanse na wyjad i nie wyjechałem. Jest jakiś procent niewystąpienia zjawiska który zazwyczaj występuje. Klasyczny wyjątek potwierdzający regułę.
Na zakończenie krótkiego wywodu jedyny procent w który wierzę, to 40%. 40% zawartości alkoholu w wódce. AMEN!!

W TV Cyganki Eduszy klasyczny teledysk zespołu Acca Dacca: Nerwowe Załamanie. Zapraszam.

W następnym wpisie postaram się udowodnić, że jezioro przy którym mieszkam nachylone jest do powierzchni ziemi pod kątem 15 stopni.

wtorek, 28 października 2008

Morał


Dzisiejszy odcinek dedykuję niedzielnej wizycie w kinie. A była to wizyta na filmie pod skromnym tytułem Tajne przez poufne. Nasunęła mnie wówczas myśl o ujemnym ilorazie amerykańskiego społeczeństwa i o istnieniu szerokopojętego morału w tych amerykańskich filmach/serialach/reklamach, ogólnie mówiąc (i cytując starego bacę) we wszystkim, wszystkim...
No bo tak jakby spojrzeć na każdy film albo serial zza oceanu to na koniec jest kompletny rozjazd linii fabularnej i akcji, których to miejsce zajmuje morał. Każdy film ściągnięty z netu (komedie albo inne komedie romantyczne) zajmujący 2 płyty to jakby 2 film. No bo komedia romantyczna to: komedia - płyta pierwsza, romantyczna - płyta druga. Napoczątku jest wesoło, a na początku drugiej płyty lirycznie. I na koniec morał: miłość zwycięża, prawda zwycięża, zwyciężca zwycięża, życie zwycięża, zdrowy rozsądek zwyciężą, szampon zwycięża łupież. I robi się bzdurnie i edukacyjnie. Brrr... zimny dreszcz i gęsia skórka.
Myślałem tak sobie z pogardą o amerykańskim kinie edukacyjnym (poza Światem wg. Bundych gdzie co odcinek to antymorał) i w niedziele zobaczyłem w kinie film braci Koen. I jak on się skończył? W dziwnym miejscu, dziwną narracją i bez morału. Bohaterowie mimo, że głupi, a wzbudzali naszą sympatię zgineli albo zlądowali z ręką w nocniku. Tak jak w życiu... Przecież nie wszystko kończy się szczęśliwie, ślubem, górą kasy. Zazwyczaj jest tak, że (na przykładzie) nasza dziewczyna zamiast zamieszkać z nami woli zamieszkać z 3 chłopcami koloru czarnego, a pierścionek z Apartu możemy sprzedać na Allegro, albo oddać bratu... I pyk. Czar pryska. Na wojnę nie jedzie sie z kwiatami i miłością tylko z karabinami.
Bo życie to zakończenie Imperium Kontratakuje: Luke traci ręke, Hana zamrażają w karbonicie... Koniec i kropka. Nie wiem co dalej pisać więc płynnie przejdę do..

TV Cyganki Eduszy a w niej teledysk mojego skromnego zespołu The Kokonats z kawałkiem Deutschland, zapraszam:

A za tydzień opublikuję zaginiony scenariusz do Brązowego Kieślowskiego...

niedziela, 26 października 2008

Comiesięczne wyrzucanie 19zł w błoto.

W dzisiejszym odcinku naszego serialu zastanowię się nad rolą abonamentu za radio i TV, no i słynną misją naszej kochanej TVP. Wszystko zaczęło się w piątek gdy z kumplami poszliśmy na miasto na "przysłowiowe dziwki". Czyli zjeść kebab, napić się piwa i wódki i wracająć do domu zrobić syf w wykorzystanych środkach komunikacji miejskiej (taki kulturalny syf). Powróciwszy po wieczorze do domu, jeszcze jako tako kontaktując i idąc po linii prostej w kształcie sinusa. Odpalam mój portal wiedzy obowiązkowej (NOT!) pudelka i czytam, że jakaś Jola odpadła z gwiazd które jeżdżą na lodzie. Klawo, ale kim jest jakaś Jola? Czy to łyżwiarka czy to gwiazda? No nic to. Jeszcze wcześniej na własne oczy zobaczyłem jakieś 10 sekund programu z lodem w tytule. A w komisji zasiada sobie mistrz mody (zaraz za Sally Spektrą) Pajacyków. Kurde kim on jest, żeby komentować, a nawet wypowiadać się na jakikolwiek temat. Pan wolący chłopców, który wygląda tak, że lepiej patrzyłoby się na niego po ciemku. I ten pajac ma oceniać profesjonalnych łyżwiarzy i gwiazdy, które za 3 tys. zł. zaśpiewają na gminnych dożynkach różne piosenki. Aghhh... Reszta komisji mogłaby też wsiąść do tej samej rakiety w kosmos z jacykowem (oczywiście bez podłączonego tlenu).
A teraz coś z zupełnie innej beczki. Jakiś program na jedynce w sobotę, gdzie samotnym matkom szukają męża. Zgroza i horror. Aż normalnie idzie się obudzić w nocy zlany potem i moczem. Na to idzie 19zł miesięcznie z abonamentu rodziców? Nie dałbym na to nawet 5zł.
Gdzie się podziały te czasy, gdy w MTV leciały teledyski, a nie programy w stylu "przyjdź z babcią na basen, a powiem ci kim jesteś". Zgroza, zgroza. No ale jak to mówią "There is no return to '86". Ludzie potrzebują gwiazd na lodzie, męża dla samotnej matki i babci na basenie. Ale nie za moje pieniądze!!!
Ok. Polsat puszcza bzdety, ale puszcza to z kasy reklamodawców a nie z kasy za abonament (więc to go lekko usprawiedliwia), podobnie robi TVN, ale jest jakieś 10 klas lepszy od Polsatu (poza paroma programami w stylu gwiazd lodziarzy). No ale powtarzając nie jest to za moją kasę, więc niech sobie będzie.
A co do radia? Zupełnie nie wiem na jakich falach jest Radiowa jedynka, o radiowej dwójce nie mam pojęcia, a o radiowej trójce wiem tyle, że był tam kiedyś Marek Niedźwiedzki, ale już go nie ma.... Było jeszcze Polskie Radio Bis. Tzn. jest ale kiedyś miało jaja, a za panowania Pisu te jaja radiu ucięto (a puszczało takie dobre szataństwo).
A więc arafatka na szyję, wysokie trampki na nogi, i palimy staniki pod TVP na woronicza. Niech zniosą abonament i nie mydlą oczu płacącym abonament "misją programową polskiej telewizji", bo tej misji najzwyczajniej już nie uwidzi. Po tym mogą obniżać swój poziom w nieskończoność.

Jakieś rady na dziś: Nie pijcie nalewki na bzie w dzień zmiany czasu na zimowy. Źle się to zazwyczaj kończy...

A dziś w TV Cyganki Eduszy najnowszy teledysk AC piorun DC...Zapraszam:

A w następnym odcinku opowiem jak dolewać wodę do alkoholi, aby to nam nie zaszkodziło.

środa, 8 października 2008

Nostalgiczny Ali cz. 2 - "Święta Wojna"

A więc w dzisiejszym odcinku ciąg dalszy historii o najlepszym komputerze wszechczasów, czyli starym Atari. Wybadało by spojrzeć na to 3. okiem (nie mylić z III. OKIEM) i rozpatrzyć to z punktu widzenia czaaaasu. A więc nie liczy się to, że Atari ma lepszą grafikę i muzykę i że gry ma lepsze niż Komądore, i że pierwszym napisanym przeze mnie słowem (jak nie znałem alfabetu) w ogóle było słowo wklepane na Atarynce, które brzmiało: "Edward" ... Podobno. Ale jak to z każdym podobno (cytując starego bacę): "Podobno.... Podobno...". Ufff. Po wstępie.
Wróćmy teraz do czasów zatęchłej komuny. Rok '86 lub później, stan wojenny się skończył (więc grają znów teleranek), ludzie nie mają co jeść i w co się ubrać. Dzieci wołają o jakieś gry i zabawy, a za oknem ludzie domagają się cukru. Pewien zimowy wieczór, dzieci siedzą przed komputerem (bo w lato wtedy dzieciaki właziły na drzewa, spadały na pysk z trzepaków, bawiły się w ciuciubabkę albo paliły fajki pod balkonami). Nie liczyła się marka, liczyło się, że był to Pewien Komputer 8 bitowy, w skrócie PK8B. Dzieci włączają
PK8B do sieci, wkładają kasetę do magnetofonu PK8B, wgrywają grę na nowe PK8B, łapią za dżojstkik od PK8B i grają w grę na PK8B. Lub też wersja, że grę wgrywa im tatuś, bo same nie umieją czytać i pisać. Po kilku godzinach, gdy o 3 w nocy, mama przegania dziecko (to bez komputera) do domu dziecko wraca do domu z marzeniem posiadania swojego małego PK8B na własność. Idzie z myślą do domu chwali się rodzicom. Gdy rodzice mówią, że nie ma mowy, a razem z mową nie ma pieniędzy, dziecko rozpoczyna akcję sabotażu i rozkłada lament. Rodzice odkładają chleb od ust przez najbliższych kilka miesięcy by w Peweksie lub Baltonie zakupić synkowi PK8B. I teraz smutne zwieńczenie historii: synek z komputerem miał Atari a synkowi bez komputera rodzice kupili Komądore. I już pierwsze nieporozumienie. Potem dzieci uczą się czytać i się pisać. Na osiedlu przybywa ludzi z komputerami zarówno Atari jak i Komądore, zaczyna się mała wojna o to który komputer lepszy. I tak dwójka dobrych kumpli, którzy razem wyciągali baboki z nosa stoi po przeciwnych stronach barykady. A kto zawinił: rodzice, bo kupili ten komputer a nie inny. Więc idąc tokiem myślenia pijanego mistrza, to nie nasza wina, że się zrobił taki podział. A rozstrzygnięcie tego sporu będzie w niebie. Ale wiadomo, że wygra Atari.
A może jakieś słowo na koniec: chyba czas na coroczne wyciągnięcie Atarynki z wersalki i wgranie jakiegoś nieśmiertelnego hitu z kasety marki Stilon. I tym optymistycznym akcentem zapraszam na...

...TV Cyganki Eduszy i nieśmiertelny hit: Gloria Estefan, jej oszczepnicze udo i Miami Sound Machine - Conga:


W następnym wpisie opowiem o dezorientacji kótów.

piątek, 26 września 2008

A teraz nikt nie puscza bąka i nie ziewa!


Czyli odcinek refleksyjno-przemyśleniowy o pewnym małym komputerze przyniesionym z Pewexu (tudzież Baltony) przez rodziców w czasach późnego PeeReLu. Oczywiście mówię tu o komputerze Atari (bo mowa o Kąmodąrę byłaby bluźnierstwem). Pamiętam jakby to było dziś: ciemno, zimno i takie tam.. Wpada ojciec z reklamówkami z wiele mówiącymi nazwami Pewex. Myślę sobie: pewnie kupił sobie nowe portki marki Liwajs. Ale nie był to nowiusieńki, pachnący fabryką na Tajwanie komputer 8 bitowy marki Atari. Gdybym mógł (a nie mogłem bom był za młody) dostałbym erekcji. Nie liczyło się, że nie umiałem ni pisać ni czytać, że nie mieliśmy ani magnetofonu ani żadnej kasety z grą. Jedno było ważne: mamy komputer a o magnet i kasety już blisko. Brat był pismaty, więc przepisywał z bajtka przeróżne programy, których i tak nie rozumiał... No ale liczyły się intencje. Doszedł magnetofon, popsuł się telewizor, zaczęła się gra w River Raid.
No właśnie... zaczęło się: przyszedł wujek, usiedli z ojcem, zapalili papierosy marki Popularne i zaczęli grać. W tle dzieci (czyli ja z bratem) biły się płakały, podpaliły dom, spowodowały wpływ monsunów na gospodarkę świata. Oni nić... W popielniczce nietknięty papieros zaczynał trawić filtra. A oni na to: "O kur***a Edek! 30 etap!". Ale nawet samo patrzenie dawało wiele frajdy.
Albo jak stroniąca od komputerów mama grała w Arkanoid. Albo jak sąsiedzi przyszli oglądać bezbożny wynalazek szatana z piekła.
Nie zapomnę jednej rzeczy: kasety nieznanej mi marki (którą mam do dziś, działającą) na której znajdowała się pewna gra (Montezuma). Wgranie jej z tej niesławnej kasety było b. trudne. Podatna była na różne czynniki niezależne od nas, od tytułowego puszczenia bąka i ziewania po inne kokonaty: od tupania nogą, do kraczenia szpaka za oknem. Najlepiej było nakryć magnetofon kocem (magiczny manewr wyciszenia stosowany przez każdego automatyka), wcisnąć PLAY i wysadzić z pokoju zatrzaskując drzwi bezgłośnie. Gra się wgrywała, była piekielnie trudna i nie dało się jej skończyć. Ehhh...
Lata mijały, Atari było już towarem przestarzałym przyszły pecety. Atari idzie w zapomnienie, ląduje na 10 lat do wersalki. I po tych 10 latach dzięki pewnej fajnej stronie odkurzyłem antyczne gry przy których łamało się dżojstik, Popularny nietknięty dopalał się do filtra, dzieci były spokojne na pół dnia, złoty nie taniał o 50% w godzinę, działa się magia. I magia się działa. Zniknąłem na pół dnia przy starych dobrych tytułach. Ale czułem się inaczej (niczym siedząc obok spoconego capa w autobusie). Nie miałem dżojstika. Więc sobie go kupiłem. Ale nadal to nie to.
Przeprosiłem Atari z wersalki, rozkręciłem je, wyczyściłem, wyciągnąłem kasete marki Stilon i wgrałem River Raid. Starałem się nie pierdzieć i nie ziewać. Uciekłem z pokoju na czas wgrywania.
Zupełnie nie wiem jak zakończyć tego posta, jak go podsumować, więc powiem tak: aż się cieszę, że rodzice nie kupili mi komądore.

A na koniec w TV CYGANKI EDUSZY coś zupełnie w temacie, czyli Atarowy Myyyx:

W następnym wpisie opiszę peerelowskie przyśpiewki dzieci kwiatów.

czwartek, 21 sierpnia 2008

Dzień 13 ... Igrzysk, czyli "Festiwal miejsc czwartych."!

No i kolejne igrzyska letnie dobiegają końca. W niedziele pozostanie ludziom tylko chleb. Oj biedni ludzie Ci...
W dzisiejszym (od długiego czasu niezamieszczanym) wpisie chciałbym skupić się.... a potem opisać moje uczucia i wrażenia na temat nieomalże już minionej i za nami olimpiady letniej z Pekinu. Codziennie oglądałem olimpiadę przed odbiornikiem telewizyjnym i pewne złowieżbne myśli mnie nachodziły w liczbie dużej. Jakżeby nie inaczej oczywiście wszystko sobie ładnie poukładałem i wypunktowałem.
Standardowo na dzisiejszy wpis wpadłem przypadkiem podczas zajęcia domowego: koszenia trawy.
No to lecimy od początku, przeskakując etap "gdy ziemia była płynną masą".
1. Atmosfera i miejsce - Pekin w komunistycznych Chinach, roku pańskiego 2008. Chiny cisną Tybet, tybet się nie daje. Świat ciśnie Chiny, że cisną Tybet. Prezydent Kaczyński ciśnie sam siebie, że sportowcy nie cisną Chin, bo te Chiny cisną Tybet. I na koniec, jak zawsze, premier Tusk przeprasza za prezydenta.. Tłumaczy się nawet przed własną żoną. Ogólnie polityczny burdel. Tona plakatów, koszulek. Zidiociałe emo dzieci podłapały trend i również popierają Tybet, chociaż nie potrafią go wskazać na mapie. Najchętniej wskazałyby go na globusie Białegostoku. Takie czasy i takie miejsce. A władze MKOLu same sobie powinny w brode pluć za wybór taki a nie inny.
2. Polska reprezentacja Polska (prawie jak PKP). 3 co do ilości ludzi na igrzyskach ekypa. Same pewniaki... samiusieńkie. Drużyna siatkarzy (2 na świecie)- zapatrzeni na swoje podobizny z Bravo sport, z oczami w dupie przegrali w ćwierćfinale. A tak się zarzekali, że wygraliby nawet ze sobą przesunietymi w fazie. Coś nie tak, trener Mark Lazania używa pewnie niecenzuralnych słów w wielu językach. Drużyna siatkarek: jedna siatkarka jest ładna. I chyba tyle o nich napiszę. Drużyna piłkarzy ręcznych (2 drużyna świata) podobnie jak siatkarze: pewni niczym pewne jest trafienie 6 w totka. Trener Bogdan Wendka uczy się pewnie bluzg w innych językach. Zapatrzeni w siebie, odpadli. A po wszystkim tylko bramkarz płakał w rękaw trenerowi. Zapaśnicy - nie odnotowałem nic ciekawego, co najwyżej zapaśniczka z medalem: prosta dziewucha, cieszyła się że dokopała przeciwniczce i dostała misia. Szermierki - Sylwia (G)ruchała zamiast występować w teledysku Fila, powinna skupić się na trenowaniu, a nie szukać winnych w innych. Przy nieświeżej atmosferze nieświeży ser śmierdzi najmniej. Potem kajakarze - szacun dla tego ze złotym medalem co ma cukrzycę i wogóle. W lekkiej: kulomiot i dyskobol pokazali swoje big kohones, a reszta poniżej zupełnie poniżej średniej. Najlepiej Plawgo skwitował ziomka co biegł na 400: "przegrałby nawet biegnąc z płotkarzami bez płotków". Więcej słów nie potrzeba. I na koniec liczba medali: 8.... masakryczne 8 przy 3 co do liczebności reprezentacji. Chyba, że większość składu to tajscy masażyści, trenerzy i psychologowie. Prowadziliśmy w klasyfikacji bycia średnimi, powinni wprowadzić dla nas medal za 4 miejsce: medal wykonany z psiego bobka! Oj w PKOLu zawrze... wszystko wywróci się o 360 stopni i powróci do normy, pozostawiając ten sam syf i nieład. I na koniec stare porzekadło: "Olimpiada, Olimpiada, kto nie pije ten kanalia!" (czyli szacunek dla wiceszefa PZLA za leżenie pijanym jak świnia w wiosce olimpijskiej!)
3. Komentatorzy - a więc medal dla Marka Juźwika i przemunia Babiarza za lekką. Mistrzostwo stylu i elegancji, dzięki nim nie musiałem co chwilę zaglądać do encyklopedii. Włodek Szaranowicz powinien już odejść na zasłużoną emeryturę, bo nie moge już słuchać jego ekspertyz i dąsów. On nam skomentuje wszystko: lekką, szachy, szermierkę, bierki i inne numerki. Natomiast Darek Szpakowski zaskoczył mnie od innej zupełnie dobrej strony: nie ze stadionu na Wembley a ze strony kajakarzy i wioślarzy. Kurde zna sie ten pan. Na koniec laur dla komentatora Judo: "on już z niejednej misy dżudo kaszy zasmakował"! POEZJA.
4. TVP - za to że transmitowali powinni dostać 5zł od podatników, ale nie tak, nie tak. W studio siedzi Garniś parchen Kirchen Kurzajewski i mówi: za 30 sekund finał 100 panów, po czym jest 2 minuty reklam i pokazują ośmiobój nowoczesny, a finały lekkiej z powtórek. Masakra. Ktoś zupełnie nieznany odpowiadał za to co ma być pokazywane.. Może Nina Terentjew? Może... Co do samego studia olimpijskiego: Kurzajewski niech idzie dalej prowadzić Gwiazdy Tańczą na Lodzie, a Paulina Chylewska niech wraca do roweru Błażeja - 2 dennych programów. Goście: taki pan z wąsem dawał rade, po umiał... dużo umiał. Natomiast Sebuś Chmara jako ekspert nadawał się jedynie na rozkładówkę MENA.

Ufff.... miały być 24 medale, jest 8... a więc nowy Przelicznik Olimpijski: "wszystko co mówią w PKOLu należy podzielić przez 3"!

Na deser w TV Cyganki Eduszy jakiś teledysk. Padło na Traperów i Przekomarzanki odnośnie Funky. Zapraszam:


A w następnym wpisie pokażę szkice jak redukować biegi na rowerze Wigry 3!

sobota, 9 sierpnia 2008

T "+2 dni do koncertu Ajrą Mejdę" - czyli "zeznawaj jak było!!"

Po koncercie już wspomnienie, na koszuli (i nie tylko) mej nasienie. Aby móc opisać wrażenia musiałem odczekać 2 dni, gdyż permanentny wzwód powodował odpłynięcie krwi z mojego mózgu. Teraz mam mniejszy wzwód i niewielka ilość krwi w mózgu pozwala mi na myślenie. Również mój zasób słów poszerzył się do 10 wyrazów + przekleństwa.
Powstaje pytanie: jak było na koncercie, na który czekałem 6 miesięcy, zespołu którego słucham od ponad połowy żywota? Odpowiedź jest prosta: było zaje kurde w koszyk biście.
Jakby spełnienie marzeń i najskrytszych mokrych snów. Zestawienie utworów z najlepszej płyty koncertowej wszechczasów, usłyszenie piosenki, dzięki której zacząłem słuchać szatańśtwa. Mówiąc w skrócie: multum piniad.
A teraz hipotezy pokoncertowe. Usłyszałem to co miałem usłyszeć. Oznacza to, że wywale wszystkie szatańskie płyty i empetrójki i przerzucę się na manieczki. Istnieje również możliwość, że najzwyczajniej będę często do wspomnienia wracał, bo jest to wspomnienie niezapomniane. Na koncert zespołu chyba nie pojadę, bo była to trasa wspomnieniowa, a jak wiadomo najnowsze poczynania Ajrą Mejdę szału nie robią.
Co do zmian: pożegnanie z szatańskimi koszulkami. Wiem już, że już ich więcej na siebie nie założę, no chyba, że do malowania płota. Koszulkę koncertową oprawiłem w ramkę z biletem... taki wiecie, symbol.
Nie wiem co pisać więcej, bo na samą myśl powraca erekcja. Więc na zakończenie kolejna część świeżego cyklu: pogaduszki cioci Agnieszki:
Kiedy kogut znosi jajka? .............. Kiedy schodzi ze schodów.

A dziś w TV Cyganki Eduszy
zaproponuję jakiś zgoła odmienny teledysk, więc gołe fajne dupeczki, fajna melodia i melodyjny sexofon: Beloved - Sweet Harmony.

A w następnym odcinku przedstawię wzór na pojemność wanny z wyjętym korkiem.

wtorek, 5 sierpnia 2008

T "-2 dni do koncertu Ajrą Mejdę" - czyli "szeroko pojęte Kino"

Ładny pan, co nie? Mógłby równie dobrze do słuchawki mówić: Uk Uk. Ale ja zupełnie nie o tym. Dzisiaj podczas zakupów w sklepie, pomiędzy pozycjami z kartki: chleb i napal w piecu naszła mnie pewna złowroga myśl. (czemu te myśli mnie nie nachodzą w kiblu, bo to przecież najlepsze miejsce na rozmyślanie, świątynią dumania zwane). Myśl dotyczyła następującej rzeczy: czym są cycki w polskim kinie? Jak powszechnie wiadomo, polskie kino reprezentuje sobą niski poziom zarówno artystyczny jak i techniczny. Dorównywać może jedynie izraelskim Winogronom, gdzie wszyscy z bohaterów giną na raka.
Weźmy chociażby pana z obrazka, wujka dobra rada i wielkiego pukatora: Porucznika Borewicza. Ze sławetnego serialu 07 zgłoś się. Sam aktor Bronek Cieślak (który najlepiej parkuje na sośnie, gdy jest nawalony). Aparycja szympansa, nos boksera, jedynie dykcja dobra. Więc ów pan nadaje się wprost do radia. Psy powieszone na aktorze, teraz psy powieszę na serialu: kijowe zdjęcia, niski budżet... ale jest to coś co przyciągało mnie przed telewizor o 20: cycki. W każdym odcinku były cycki. Cycki aktorek, które dziś grywają zakonnice w klanie, grywają prawą ręke papieża w jakimś filmie o papieżu. Ogólnie po 1 parze na 1 odcinek. Co było miłe.
Kolejny przykład to Kingsajz. Film o krasnoludkach, może nawet dla dzieci. Pierwsze 2 minuty filmu: bach!! cycki i kawałek tyłka obleśnej pani. Lubię ten film do dziś.. chłe chłe. Nie zapominajmy o Sexmisji (no ale ten film broni się sam). Na końcu zaznaczę Szamankę Żuławskiego, gdzie cycki pokazuje nawet Boguś Linda. No obłęd. Czy jedyną zaletą polskich filmów są cycki? Jak widać tak. Mamy lipny scenariusz, mamy lipnych aktorów, mamy lipny sprzęt, więc pokażemy cycki Pokażemy nawet cycki kota, bo są ich 4 pary... Rozpusta.
Na koniec opowiem o pewnym zjawisku. Nazwałbym je nawet IV prawem Newtona. Oglądamy sobie film: na VHeSie, na DVD, na Blureju, na czymkolwiek i jest fragment (malutki fragmencik, ułąmek sekundy, milionowa setnej sekundy), gdzie pokazane są cycki. W tym właśnie momencie wchodzi ojciec albo matka i pyta się co oglądamy i patrzy a tu bach: cyce! Gdy byłem młodszy i zamiast wąsów miałem meszek, mogło być to lekko krępujące. No bo jak to? Syn wychowany na katolika ogląda cycki w TV. Przecież cyce powinien zobaczyć dopiero na nocy poślubnej (swojej). Kiedy indziej oglądamy sobie bajkę, przykładowo Toj Story. Wchodzi jakiś z rodziców, a tu nagle znikąd cycki. Jest tak zawsze i zawsze będzie.
Nawet dzisiaj teoria ta potwierdziła się w 110%. Oglądałem jakiś denny film (Action Jackson), wchodzi mama z chęcią na rozmowe. Nie mija 30 sekund 2 pary cycków: parka Szaron Stołn i parka jakiejś murzynki. Co sobie wówczas mama pomyślała?....

Na koniec małe otwarcie cyklu: Pogaduszki cioci Agnieszki, a w nim jakiś kawal:
Ile można patrzeć na teściową? ........... Aż się muszka pokryje ze szczerbinką.

A w TV Cyganki Eduszy kapela klasyka, kapela kultowa, boska kapela, kapela akapella: w kawałku od którego krzyżyk w moim pokoju odwrócił się do góry nogami: Powerslave!!



A w następnym wpisie zdradzę wam pytania do egzaminu wstępnego do seminarium...

czwartek, 31 lipca 2008

T "-7 dni do koncertu Ajrą Mejdę" - czyli "powraca nowe"

Fajne opakowanie nie? Ale poza opakowaniem szału nie ma... No ale oczywiście przykuwają uwagę i zmuszają czytelnika do przeczytania posta do końca.
Dzisiaj z kolei naszła mnie pewna przemyśleniówka (jak to już bywało kilka razy). Zasadniczo mógłbym zacząć wpis od zdania: kochany pamiętniku, przepraszam, że piszę w tobie po raz pierwszy. A zastanowiłem się dzisiaj jak rutyna i schematyczność może uchronić nas od zwariowania. Jak zwykle (bo tak jest zwięźlej i łatwiej) wypunktuję i opiszę co dziś mnie boli.
Ból numero uno - czyli najlepsi przyjaciele z siłowni dzisiaj po 3 i pół tygodniowej przerwie poszedłem w pewne miejsce odreagować i poćwiczyć. Nóżka od rana mi tupała aby tam iść. Po tak długiej przerwie nabawiłem się od razu bólu pewnych części ciała. Ale nie o to tu chodził. Pakernia o 16 regulowała mi dzień przez ostatni rok: pobudka , śniadanie, cokolwiek do 15, obiad i o 16 pakernia. Wracało się z pakerni i robiło coś, cokolwiek zupełnie innego niż wcześniej. A gdy nie było pakerni, bo prostu harmonogram dnia trafiała sraczka. A dzisiaj wszystko powróciło do normy. Aż zrobiłem niesławne "ufff..."
Ból numero duo - koszenie trawnika, a na to już naszło mnie w zeszłym tygodniu gdy odbębniałem cotygodniowy rytuał koszenia trawnika przed domem. Jako, że jest to tak jakby ogródek, bo trawnikiem ciężko to nazwać ze względu na dużą ilość mlecza, mchu i koniczyny. No ale zawsze od zawsze koszę ten trawnik wg. wzoru: najpierw lewa, potem góra z lewej i na koniec prawa i detale. Gdy koszę inaczej zupełnie mi nie idzie i koszę bezsensownie i bez składu. Kaszana, gdy wracam do pozycji klasycznej wszystko wraca do normy i po raz kolejny "uffff..."
Ból numero trzy - dom. Gdy pobyt poza domem źle mnie nastraja (dłuższy pobyt, oczywiście). Dłuższy czyli około 4 dni. Nie wiem, dlaczego ale tak jest: poza chatą puchnę, potem flaczeję, by na koniec zamienić się w kupę galaretowatej substancji. Powracam i robię "ufff..."

I tak o to te 3 bóle główne udowadniają jak to ładnie boję się nowego, a rutyna i schematyczność powstrzymuje mnie przed lataniem na golasa po ulicach... Ale lekko kiszka jak się człowiek boi nowego i jakoś do niego nie dąży. Kiszka z kaszanką i z cebulą.

Ale to wszystko powyższe jest zupełnie nieistotne, bo za tydzień jadę do Wawy na pewien koncert szatańskiego zespołu, buhahaha x666 (i za oknem piorun uderza).


A w TV Cyganki Eduszy coś związanego z tematem i nastrojem, czyli piosenka udowadniająca jakim gównem jest muzyka Emo, a więc kapela Krwawa Kiszka Traktorzysty i utwór czEMO ja. Zapraszam.

A w następnym odcinku udowodnię, że Ziemia z kosmosu ma kształt banana.

czwartek, 24 lipca 2008

T "-13 dni do koncert Ajrą Mejdę" - czyli o pewnym prastarym pogańskim obyczaju.


Podczas dzisiejszej pracy pędzlem (nie to że zarabiam na życie pędzlem, bo malowałem nim płot jedynie)naszła mnie pewna refleksja, w pewien sposób życiowa. O tym jak wszystko się ładnie zmienia i przemija (jak śpiewał onegdaj Green Day: "There is no return to '86, don't You even try"). Otóż zatęskniłem za pewnym antycznym rytuałem, który towarzyszył mi od dawien dawna (czyli złotych lat z elektryka). Polegał on na braniu dużej ilości tanich piw (priorytetowo były to Pilsenery strongi z Reala) i piciu ich w altance z pewnym towarzyszem (kumplem ze studiów, podstawówki i technikum), takim Towarzyszem przez duże Te. Podczas obrządzku mogła lecieć tylko i wyłącznie jedna płyta: My own Prison zespołu Creed. I podczas kolejnych wysłuchiwań płyty i przeżywaniu wraz z wokalistą zespołu refrenu w piosence What's This Life For oddawaliśmy się złożonym dyskusjom na temat życia i tematów okolicznych. Rozmawialiśmy o wszystkim: jak to oszukało nas życie, jak to kobiety nasz oszukały, jak to oszukała nas banda dysydentów lub jak to nie ma bab a być powinny, albo jak są baby lecz nie te co być powinny i pobieżne tematy. Zdarzyło się nam nadużywać słów na Ka i na Ha... Bo kto się pilnuje po 3 piwie. Takie codwudniowe podsumowanie życia. No bo przez 2 dni może się odmienić wszystko, odkręcić o całe 360 stopni.
Gdy już płyta Creeda obracała się po raz 3, czas było podnieść mordy z zimnych posadzek, wyrzygać się w krzaki na własnym ogródku i iść spać. Kumpel wsiadał na rower włączał autopilota i wjeżdzał do rowu naprzeciw drogi. Wychodził z rowu stawiał rower i po raz kolejny uruchamiał autopilota aby rower odprowadził go do domu... To były piękne czasy.. No właśnie były. Kumpel jest tam, ja jestem tu, za często nie przyjeżdża w te strony, więc rytuał nie odbywał się spory kawałek czasu.
Jak wiadomo z pogańskimi rytuałami jest tak, że gdy się nie odbywają krowy nie dają mleka, kury się nie niosą, a zboże nie rośnie. I troche tak u mnie jest, że moje "krowy nie dają mleka (nie mamy krowy, mamy byka... jak to było w pewnym filmie)". Czas może wymyślić nowy, lepszy rytuał po którym trafię 6 w totka. Gdyż do starego pewnie nie ma powrotu. Ale użyję słowa "pewnie", bo kto wie?

Dziś w TV Cyganki Eduszy dwa życiowe (nie mylić z rzyciowymi) szlagiery: wspomniany szlagier Creeda i również dobra piosenka kapeli wspomnianej również, czyli również: "Time of Your również Life".




A w następnym wpisie pokażę jak oszukiwać w TOTOLOTKA...

wtorek, 15 lipca 2008

Teoria czwarta - mobilny generator czasu.


Dzisiaj rozważę kolejną teorię w stylu Ajnsztajn się mylił. A chodzi mi tutaj o tym jak potrafimy sobie wynaleźć zajęcię w najmniej potrzebnej do tego chwili. Czyli jak mawia tytuł, uruchamiamy mobilny generator wolnego czasu.
Od dawien dawna wiadomo, że gdy nie ma czasu jest on najbardziej potrzebny, że gdy gonią nas terminy, lub inne pewne sprawy potrafimy sobie wygenerować zupełnie inne zajęcie, nie realizując tego priorytetowego. Czas przedstawić tą teorię w praktyce, podzielę ją na kilka zupełnie niezależnych części, a więc:

cz 1.
Jallegro - czyli wszystkim znany serwis aukcyjny, na którym można znaleźć wszystko: tyczki do pomidorów, zeszyt do 4 klasy, globus Białegostoku i śpiewnik Luftwaffe na akordeonie. Sięgam do Allegro zazwyczaj wtedy gdy się potwornie nudzę, ale to kompletnie i wyszukuje w nim zupełnych i nieprzydatnych bzdur. Czasem nawet rozważam ich zakup (szczególnie śpiewnik Luftwaffe). Nową trendy modą jest wymiana linkami z alegro, szczególnie linkami do gitar, zwłaszcza gdy ma się już jakąś i o zakupie drugiej nawet nie marzy. No zawsze znajdzie się czas na poszukanie na serwisie czegoś co ma się już w posiadaniu... No bo jak wiadomo: każdy chce być taki jak ja, więc produkt kupuje.
cz. 2
Jutub - czyli grubszy kaliber emitera czasu. Używany najczęściej gdy terminy stoją za nami i pukają nas w ramię (bardziej politycznie będzie: "klepią po ramieniu", bo pukać nas mogą conajwyżej pod pachę). Używany najczęściej gdy na prawdę, ale to bardzo prawdę musimy coś wykonać; pewne sprawozdanie na laborkę, pewną pracę magisterską, jakiś tajemniczy raport nindży. Przecież każdy robiąc coś ważnego lubi się na chwilę rozerwać i popatrzeć jak kicha panda albo jak jakiś ciepły chłopczyk broni Britnej Spirs.... lub obejrzeć po raz enty do potęgi teledysk Pona i Sokoła "W aucie" (który jest w dechę). Tylko najgorsze jest to, że chwila, chwilunia rozrywki trwa 80% naszego cennego czasu.
Jest nawet takie przysłowie, które najlepiej definiuje nudę: z nudów zgrałem jutuba i allegro na pendrajwa.
cz. 3 nasza-szkapa - no bo wystarczy zajrzeć na naszą szkapę w godzinach od 7 do 15 i widać ilu znajomych, którzy pracują siedzą podczas pracy na naszej-celi. Wstyd oj wstyd. Więcej nie napiszę, bo psy i inne zdechłe lamy powiesiłem na tym serwisie pare teorii wcześniej.
cz. 4
ale nie najgorsza zupełnie inne obowiązki - no to siedzimy sobie nad czymś pilnym, gdy nagle (Papcio Chmiel napisałby WTEM!!) przypominamy sobie, że podłoga jest strasznie brudna i wymaga mycia. A szczegółem jest że myta była ostatnio 4 lata temu. Najlepiej sprawdza się to podczas nauki na jakiś siekierzasty egzamin, na który powinniśmy się uczyć pół semestru. Tak, tak, uwielbiałem ten podział obowiązków: robimy coś pod kątem egzaminu gdy nagle pada hasło: "ale ta pogoda jest brudna" (jest brudna tak, że zarazki na niej wynalazły koło) i rzucamy wszystko i następuje podział obowiązków: ty zamiatasz ja mopuję. Oł jeee.. zaśpiewałby niewidomy bluesman.
Jest wiele ciekawych rytuałów generowania czasu: panie golą wąsy i stopy, panowie golą pachy i zupełnie inne miejsca, od których panie się rumienią; można iść o 3 w nocy na loda do sklepu, pograć wbadbinktona... Multum.

A teraz mówię sam do siebie: Idź spać Pejsi. I kładę się spać.

W TV Cyganki Eduszy polecę dziś wyciętą scenę z Gwiezdnych Wojen (oczywiście najfajniejszej starej trylogii) scenę ukazującą jakim dupkiem jest lord Vajda (który mówi po polsku, bo myśli po polsku).


A w następnym wpisie pokaże wam zdjęcia nagiej Hermiony z 8 cz. ekranizacji pewnej książki.

środa, 9 lipca 2008

Teoria trzecia - ja to gdzieś słyszałem lub "Piosenka na niepogodę"

Zacznę dzisiejszy wpis od rebusu: Kim jest ten pan i na jakim teledysku zespołu Europe szminkował sobie usta? A teraz na poważnie. Napadło mnie dzisiaj przemyślenie, a nawet pewna taka przemyśleniówka o muzyce w naszych skromnych i nieudanych życiach.
Zapewne wielu z was, parafian miało takie coś (takie zjawisko), iż pewna piosenka kojarzyła wam się z pewną sytuacją (miłą lub nie) lub pewną osobą (miłą lub nie). I ja dziś sam jestem dziadkiem i chciałbym się tymi chwilami i sytuacjami podzielić.
No dobrze, a więc część pierwsza piosenek, czyli piosenki budujące klasyczne nastroje o negatywnym tego słowa znaczeniu, czyli że podczas słuchania pewnych wypocin artystycznych nie śmiejemy się w głos, ani nie kiwamy z aprobatą głowami. Ogólnie mówiąc piosenki te wywołują u nas szerokopojętego doła, tudzież dolinę. W moim przypadku do piosenek tych, na szczęście jest ich mało, bo aż kilka sztuk zaliczyć chciałbym Zanim pójdę zespołu Happysad, jest to długa i o negatywnym zakończeniu historia, dla podmiotu lirycznego źle się kończąca. No ale podczas jakichkolwiek zasmuceń (oby ich było jak najmniej) włączam ją sobie. Nie zmienia to faktu, że cała płyta jest w klimacie "weź do ręki nóż, tralalalaalala" i że zespół ją grający jakby chciał śpiewać jak Pidżama Ero, no ale cóż, wzbudza we mnie pewne niekoniecznie dobre myśli.
Jakby kolejną piosenką, która wzbudza we mnie Nostalgicznego Aliego jest piosenka zespołu Velvet Underground pod szerokobrzmiącym tytułem Falling to Pieces. Kapela to klasyczne popłuczyny po Guns'n'Roses i Stone temple pilots, no ale piosenka mega rzewna, oparta na 2 chwytach gitarowych, których nie powstydziłby się wykonawca muzyki typu szanty. Nie jest to pieśń nastrajająca negatywnie, raczej jest to piosnka, która sama z siebie zadaje pytanie: a pamiętasz jak z pewną damą "oglądałeś znaczki"?. I wtedy potok wspomnień spływa z gór zapomnienia (dobre nie?). Akurat padło na tą piosnkę, bo często ona w radiu leciała podczas wspomnianych oględzin znaczków...
Inną ciekawą piosenką, która generuje we mnie typowe: ehhhhh... jest Times like theese kapeli Foo FIghters, czyli 1/3 popłuczyn po Nirvanie. Nie jest to może piosenka związana z pewną sytuacjo-osobą szczególnie. Kompozycja tej piosenki ma właśnie takie a nie inne emocje wśród publiczności wzbudzać. Jest w niej wszystko: 3 chwyty na gitarze akustycznej, jakieś smuty na wokalu. Ogólnie mówiąc; żyć nie umierać!
Po części wzbudzającej pewne wspomnienia z pewnym osobnikami nastała część druga, czyli pewne miejsca. W tej chwili przychodzi mi na myśl jedna piosenka, a mianowicie Hello from the gutter kapeli Overkill. Straszna trashowa sieczka o fajowym tytule: Pozdrowienia z rynsztoka. I słuchałem lub słucham jej zawszę gdy jeżdżę do Poznania. Jakoś się złożyło, że akurat ta piosenka, no ale 5 lat doświadczeń robi swoje. Nie zmienia to faktu, że piosenka ma niezłego kopa pod względem artystycznym i przekazu. Wielu nazwie ją życiową.
I nastał czas na część o nazwie zysk, czyli część trzecią, czyli jest dobrze, a nawet jest jeszcze lepiej. Chodzi mi tu o piosenki, które działają lepiej niż jakiś Red Bul, albo inny tajger. Chodzi o piosenki typowe dopieprzacze. Głównym daniem tej grupy jest bezapelacyjnie Thunderstruck grupy Prąd zmienny/ Prąd stały (zwanej również AC piorun DC). Bije od niej taka energia jak od 5 kaw (fujjj). Taki zaganiacz (którego tak zwał Wojski) do działania! Piosenka hymn i wogóle samo dobro.
Kolejną piosenką, którą lubie się zagonić do roboty (najlepiej do picia wódki) jest Blitzkrieg Bop Ramonsów. No bo się zaczyna tak zaganiająco do pracy: Hej hoł, lets goł...! I jest prosta. Nawet człowiek pracujący w tartaku przy pile by ją zagrał.
Do tej grupy zaliczę również Rasta Trans Habakuka, ma fajny przekaz i jest strasznie nastrajająca w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Dodatkowo przypomina pewne sprawy, miłe sprawy.
I taka czwarta grupa, czyli o kurka mać jak zaiwania czas, czyli szerokopojęta przemyśleniówka nad przemijającym czasem. A więc siadamy sobie na ławeczce i abstrahujemy nad przemijającym czasem: jak to było, jak mogło być, dlaczego tak a nie inaczej. Tutaj przed szereg wyłania się Don't You Forget about me grupy Simple Minds. Piosenka bardzo klimatyczna i fajna. Taka, no ten, bo, że minęło tyle czasu, dużo się wydarzyło, ale nie można o tym zapominać i takie tam pierdoły. A może powinienem to podciągnąć pod grupę pierwszą?.... Nie wiem, nie wiem, nie wiem...
Zapewne każdy z was milusińskich ma takie piosenki, które budzą pewne wspomnienia, nastroje. Np. panie golą sobie nogi słuchając psałterza wrześniowego Piotra Rubika (wnuka wynalazcy kostki Rubika), lub też szlagierów Eleni, podczas golenia pach... Ja wygrzebałem z siebie tyle ile mogłem sobie przypomnieć. Reszta jest piosenką, piosenką Eleni.

A na dzisiejszy wieczór TV Cyganki Eduszy poleca: Steppenwolf - Magic Carpet Ride, pewnie coś o paleniu zielska i tajemniczych odlotach. Niemniej na uwagę zwraca teledysk: kamerka z kabiny myśliwca F-16. Polecam, zapraszam:




A w następnym wpisie przedstawie jutrzejsze numery w Twoim szczęśliwym numerku!