środa, 28 grudnia 2011

Ręce mordercy

"Cześć" napisał Paweł na swoim blogasku, jakby nic się nie stało. W sumie nie stało się nic. Wpis zamieszczam tylko dlatego iż nie mam za dużej ochoty montować pewnego filmu (tzw. unik od pracy), który jedną nogą jest już na finiszu. Poprzednie zdanie dobitnie tłumaczy dlaczego od kilku miesięcy nic słitaśnego nie wstawiłem na blogaska: montuję film. Więc obędzie się bez osobnego wpisu z tłumaczeniami i kajaniem się (jednak taki wpis poprawiłby roczne statystyki blogaska).
Dzisiaj opowiem Wam o rękach, które bezczynne potrafią płatać figle.
Wyobraźcie sobie taką sytuację: akademik w Poznaniu, siedzimy z ziomami przy kompie i słuchamy jakiegoś szataństwa. Myszkę obsługuje moja skromna osoba. Nagle zdziwienie: dlaczego utwór trwający 7 minut został przesłuchany w 30 sekund? Moja w tym zasługa. Siedząc bezczynnie przy komputerze, poszukując idealnego utworu potrafię przewertować 666 utworów w 5 minut. Mi to nie przeszkadza. Oto wybrane opinie osób towarzyszących w tym procederze: Kur*a, Edi przestań przewijać!, albo: Ja jebie, zabierzcie mu myszkę!, tudzież O, znowu przesłuchaliśmy całą płytę w 10 minut.
Sytuacja kolejna: oglądam film, czy to na komputerze, czy to na czegotoniemającym telewizorze. Film trwa 2h, a ja go obejrzałem w 1h20min. Suchary przewinąłem, bo po co oglądać denne momenty? Szkoda życia. Dzięki temu zaoszczędziłem 40 minut.
Siedzę w kinie, nie mam żadnego zagryzacza w postaci żelek, czipsów. Przyłapuję się na tym, że rękami wystukuję rytm na poręczy fotela, bawię się telefonem lub szukam myszki, żeby przewinąć denny fragment filmu.. Ale przecież tak się nie da. Chwila bezczynności, a tu nagle głos w głowie zaczyna mi szeptać: Zrób coś z rękami. Np uduś osobę siedzącą obok!  A gdy mam kinowy zagryzacz to nic takiego się nie dzieje. Dziwne... brniemy dalej...
... kleję model, wykonuję jak robot któreś już kółko z kolei, w tle leci muzyka lub gra film. Utwór trwający 5 minut trwa 5 minut. Film 2 godzinny trwa 2 godziny. No tak, mam zajęte ręce. A więc zagadka wyjaśniona:
Ręce bezczynne same szukają zajęcia: przewijają piosenkę, film, skłaniają do morderstwa, skłaniają do masturbacji.. Ręce które mielą w kubku z popkornem, czpisach, wycinają kółka do modelu są zaspokojone, szczęśliwe. To tak jakby miały swój własny rozum. Czyli u mnie będzie to już 3 rozum, zaraz za mózgiem i rozumem w fujarce.
Wniosek jest tylko jeden i słuszny: następnym razem, gdy będziecie chcieli kogoś udusić w kinie, bo nie wzięliście żadnego zagryzacza, gdy będziecie chcieli przewinąć suchary w filmie, skrócić sobie piosenkę w łinampie, to najzwyczajniej w świecie sięgnijcie po masturbację... Żartowałem. Najlepiej dążyć do tego by ręce się nie nudziły. Od tego są wszelkie perkusje, gitary, szydełkowania, modelarstwo... głupie przykładanie pełnej butelki piwa do ust pod slepem daje zajęcie rękom.

Dyrektywy kulturalne: W kinie grają Mission Impossible 4. Obok starego Toma Cruisa film jest niezły: nie jest w 3D, ma sporo akcyjki i humoru. Pamiętajcie: kupcie sobie jakąś przekąskę, bo w przeciwnym razie wpadniecie do projektorowni i przewiniecie parę nudnych momentów. Do posłuchania jest nowa płyta KNŻ Bar de la curva, która jest nijaka. Teksty są ok, ale muzyka nie przypomina starego dobrego KNŻta z Na żywo ale w studio. Na stole montażowym nadal rozpracowywany jest film Ninja Syndykat Śmierci, który jest przyczyną jakościowego spadku blogaska.
Dziś w TV Cyganki Eduszy prawdziwa reggaeneracja po świątecznym obżarstwie, w postaci filmiku Klejnuty - Krzysiu. Trzeba przyznać, że ktoś to ładnie opracował i poprzycinał. Zapraszam do oglądania i tupania nogą i nieprzewijania paska postępu ręką.
W następnym wpisie przedstawię najlepsze efekty montażowe zaczerpnięte z komunijnych i weselnych kaset VHS sprzed 20 lat.

poniedziałek, 12 września 2011

Z pamiętnika młodego automatyka

"Szalom" - odrzekł onegdaj pewien Tomek, po czym zasnął pijackim snem w kurtce na łóżku. Alegoria ta miała wytłumaczyć mnie przed sobą samym dlaczego w sierpniu nie zamieściłem żadnego posta. Nie miałem czasu, a poza tym kręciliśmy film. TAK! Do napisania dzisiejszego wpisu skłoniła mnie pewna historia, która wydarzyła się w moim życiu i odcisnęła piętno, albo piętę.
Lecimy z anegdotą: Siedzę sobie w pracy, w pewnej fabryce, podczas pewnego uruchomienia. Podchodzi do mnie pewien pan i zapytuje: Maniek (bo tak na mnie w nowej robocie wołają), ty to się na komputerach znasz, to powiedz mi: chodzi mi głośno CD-ROM. Co zrobić żeby chodził ciszej. Oderwałem się wówczas od bardzo poważnej lektury jaką był Onet albo inny Pudelek i ze śmiertelną powagą i śmiertelniejszą miną odpowiedziałem: Nakryj kocem komputer. Nie będzie słychać. A koleś ze śmiertelną powagą odpowiedział: Serio. No cóż... potem nawiązała się rozmowa, że przecież jestem komputerowiec i powinienem się znać na komputerach bo to mój zawód. Na to odrzuciłem, że nie komputerowiec, a automatyk. O rzeczach które można nakryć kocem w celu ich naprawy/wyciszeniu mógłbym napisać książkę, albo niejeden skecz Monty Pajtona. Motyw koca działa nawet na człowieka, jak za głośne dźwięki wydaje podczas snu.
Za bardzo odjechałem w stronę koca, a zapomniałem o morale (niczym w amerykańskim filmie). Przecież komputer to narzędzie pracy. Od groma ludzi używa go (z lepszym lub gorszym skutkiem) w pracy. Jeżeli jestem u neurologa w szpitalu, a on akurat wklepuje moje dolegliwości do Łodra, to może odpowie mi na pytanie jak przyspieszyć grafikę w grze, albo wyłączyć Pana Spinacza w Łordzie? Jak to nie wie?...! Przecież używa komputera w pracy. Może w biedronce zapytam kobietę, która wklepuje mi kod kreskowy Kelerisa do komputera, o to jak sprawdzić błędy na dysku? Może również każe mi nakryć kocem dysk? I tak się składa, że jest promocja na koce w Biedronce: 9,99 za 10 kocy. NOT! To jest jej narzędzie pracy.
Dawno dawno temu interesowałem się komputerami, ale nie miałem nic innego do roboty bo byłem plackiem. Ale na świecie jest 666 fajniejszych rzeczy od posiadania zdolności rozróżnienia rodzaju procesora po szumie jaki wydaje wiatraczek w zasilaczu.
Wracając do narzędzia pracy: czy ginekolog odpowie mi na nurtujące mnie od wieków pytanie: z jakich stopów zrobiony jest jego wziewnik i czy dlatego jest on taki lekki i ma temperature pokojową? Nie sądzę. Czy szambiarz odpowie mi na pytanie: jakie jest ciśnienie ssące pompy, co powoduje szybkie odsysanie dołku ściekowego? Możliwie, że odpowie. Czy dziwka stojąca pod latarnią odpowie mi jaka jest moc świetlówki w latarni? NIE! Wracając do sedna: Narzędzie pracy w 67% przypadków nie jest źródłem zainteresowań i pasji osoby przy nim pracującej (wg. zgreda szefa z poprzedniej roboty powinno tak być). Proszę was, nie pytajcie osoby siedzącej przy komputerze o głośny CD-ROM, odźwiernego w hotelu o drzwi, stolarza o młotek. Bo w większości przypadków nie pozyskacie jego sympatii lub też zostaniecie odesłani do działu z kocami w Realu. Chyba to proste?

Dyrektywy kulturalne: Produkcja Ninja Syndykatu Śmierci. Wystarczy wpisać na Fejsiku tytuł filmu i cała prawda wyjdzie na jaw (miło by było jakbyście zaznaczyli, że to lubicie)! W kinie nic ciekawego, a w radiu tym bardziej. Liczy się ciężka harówa przy produkcji. Oj wierzcie mi, że jest ciężko!

Dziś w TV Cyganki Eduszy nic innego jak tylko 30 sekundowy klip z powstającego filmu. Polecam, zapraszam!!

W następnym wpisie postaram się udowodnić, że 70% bursztynowej komnaty jest wystawiona na Allegro!

poniedziałek, 4 lipca 2011

VI, VII,VIII = Letarg

Dobry wieczór dzieci. Na wejście rebus: Co oznaczają cyfry z tytułu posta? Podpowiem, że rozwiązanie znajduje się poniżej, a nagrodą główną i pocieszenia jest możliwość zamieszczenia komentarza pod wpisikiem.
Do rzeczy: wakacje to taki czas w życiu, w którym wszyscy mamy czas na wszystko. Bywało tak przynajmniej podczas szkoły i studiów (czuję niebezpieczne powielenie schematu poprzedniego posta). Podczas wakacji robiło się ciekawe rzeczy: kręciło filmy, piło na litry Kasztelana i jeździło autobusem bez biletu, puszczając na chwilę poręcz. Istne życie na krawędzi. Mieliśmy w pytę czasu, lecz nie starczało nam czasu na rzeczy które były realizowane w czasie wolnym, gdy czasu brakowało. Jako, że zdanie po lewej jest wielokrotnie złożone i ma pewnie w sobie 10 błędów stylistycznych, 4 interpunkcyjne i z jakiś mały ort, to powiem wprost: Podczas zimo-jesieni (czas picia wódki) człowiek systematycznie chadzał na siłownię, grał w kosza, chodził biegać i wypacał na plecach podobiznę Jezusa, kleił model, starał się upichcić dwukeks z dwupieca, grał codziennie na wieśle, chciał wykrzesać z siebie odrobinę kreatywności byleby tylko nie pić wódki (ale przecież wódka to wspaniała koncepcja!). Gdy przychodzi lato, dopadnie nas kilka(naście) dni urlopu, to wszelkie plany, które podczas odrobiny czasu wolnego były realizowane, idą w kąt. Najczęściej leżę zaworem do góry i zbieram się do zrobienia czegoś, ale niestety kończy się na utrzymaniu zaworu w górze.
A piękne plany mówiły o minimum 4 postach w miesiącu (i chyba na razie to nie wypala), Miałem napisać o kolorowych i szczęśliwych Litwinach, Holendrach i Francuzach. Ale napiszę, obiecuje, że napiszę. Widzicie, pogoda zaszła przysłowiowym psim członem i od razu usiadłem i napisałem wpisik.
Zapraszam do udziału w konkursie!

Dyrektywy kulturalne: Właśnie wyszedłem z kina z Transformersów 3 jetz im 3D. 3D tyle co kot napłakał, cena biletu uderza w mordę. Film efekciarski na maxa i pusty jak worek mosznowy kastrata. Dzięki temu filmowi przywróciliśmy po roku niebytu rytuał 3xK (Kino, Kebab, Kasztelan.... ups. Perła). W łikend wizyta w stołecznym mieście woj. łódzkiego, oczywiście w doborowym towarzystwie i obowiązkowa wizyta w muz. filmowym.

Dziś w TV Cyganki Eduszy całkiem zacna piosenka ferajny Toma Morello ze Street Sweeper Social Club. Jest to rimejk piosenki ładnej lasi M.I.i i zwie się Paper Planes. Zapraszam do tupania nogą.

W następnym wpisie przedstawia tajemne techniki pozwalające na dłuższe utrzymanie zaworu w górze.

poniedziałek, 27 czerwca 2011

Letnia profilaktyka

Witam i o drogę pytam. Czerwiec już więdnie, a ja żadnego posta nie umieściłem. Być może dlatego, że kompletnie nie było mi po drodze do komputera, a pies zjadł adres mojego blogaska (wymówki jak ze szkoły, nie?). I właśnie o tym będzie ten post.. Może bardziej o temacie płynnego przejścia ze szkoły w lato na przestrzeni dziejów, moich dziejów.
Podstawówka to pewien okres w moim życiu, w którym byłem kompletnie nieciekawy i kijowy. Tylko w 8 klasie na koniec roku zaszalałem i wypiłem piwo - Warkę strong.. szaleństwo co? I to chyba się nie liczy bo Warka Strong to nie piwo. Poza sączeniem pseudo-piwa kojarzy mi się jeszcze jedna śmieszna historia: pojechaliśmy z kumplem na rowerach na zamek krzyżacki, kumpel wskobał się na wierzę i wybekał słowo MYNTON. (bo dobre 13 lat temu była reklama, na której koleś krzyczy Mynton i kruszy lodowiec). Niestety w okolicach zamku nie było lodowca, więc nic nie skruszało. Jestem pewien że od beknięcia rzeka Wisła (bo przepływała niedaleko) na kilka sekund zmieniła swój kierunek. I potem wakacje, wakacje, wakacje.pl
W technikum zamiennik piwa zastąpiło prawdziwe piwo i miejsce konsumpcji się zmieniło - pewne ogródki na pewnej włocławskiej ulicy. W ostatniej klasie technikum pewien kolega (Wujkiem zwany) podsumował tak naukę: Wiecie co sądzę o szkole? Po czym zwinął świadectwo maturalne w słomkę i się napił Kasztelana. Chyba pierwsza osoba na świecie, która zrobiła coś pożytecznego ze świadectwem.
Na studiach nie czuło się lata, czuło się koniec sesji. Ostatni egzamin 1 lipca (co za cep układał tak sesję?), a do 30 czerwca musiałem się wyprowadzić z akademika.. 1 dzień bezdomności i egzamin. Brrr i jeszcze dowlec się z tobołami z Poznania do Włocławka. Zasadniczo 2 lipca to był najfajniejszy dzień roku, bo zaczynał się 3 miesięczny urlop z Kasztelanem, przygodą i Kasztelanem Niepasteryzowanym. Te 3 miesiące to też trochę na wyrost, bo były to 2 miesiące i kilka dni. Pozostałe kilkanaście dni września zajmowała sesja poprawkowa. A miewałem tych sesji... 5, a może 4.
Lata w pracy też się nie czuje. Wróć... czuje się jak w pokoju nie ma klimy, a za oknem jest 30 stopni i człowiek się poci. Poci się kolega, pocą się stopy kolegi. Jak to mawia znajomy Włoch: Ja bardzo lubię się poczycz. A ja nie! Ale tak: wieczory są dłuższe, piwo lepiej wchodzi, a dziewczyny na mieście są tak poubierane, że można samochodem wjechać w latarnię. Jak to zawsze bywa podczas zdarzenia drogowego: Latarnia nadjechała z naprzeciwka i uderzyła w mój stojący samochód poruszający się z prędkością 40km/h.
No i tylko urlop daje nam element szkolnych wakacji. Ale co to za element jak człowiek po kilku dniach siedzenia dostaje na łeb i chce wrócić do pracy. Zatoczyłem myślami błędne koło, więc kończę ten wymuszony, miesięczny wpisik.

Dyrektywy kulturalne: W kinie grają Super 8 i ten film polecam. Dam wam 5zł jak na niego pójdziecie. Sam poszedłem i nie żałuję - najlepszy film na jakim byłem od 2 lat (możliwe, że chodzę do kina na sam szajs). Ostatnio nasze zacne Trio odwiedziło Noc w Kinie (ja bym to nazwał Chlew w kinie) - totalne chamstwo, buractwo i dzieciarnia. Obejrzałem Krzyk 4 a pozostałe 2 filmy przespałem jak dziecko. Jutro jadę na 2 dni na Litwę w celu przywrócenia Królestwa Słońca i pogodzenia Litwinów i Polaków. Opowiem wam jak smakują słynne papieskie pierniki z Litwy.

Dziś w TV Cyganki Eduszy piosenka zespołu Pan Profeska pod posto-tytułowym tytułem Lato. Miłe umcia-umcia, udowadniające, że Polacy nie gęsi i ska umieć grają. Zapraszam.

W następnym wpisie udowodnię, że spadek ilości miesięcznych wpisów na blogasku rekompensuje wzrost ich jakości. (NOT!)

wtorek, 31 maja 2011

Ciekawa anomalia pokarmowa

Dzień dobry wszystkim podatnikom. W tak piękny i upalny dzień aż nie chce się pisać nic na blogasku, ale zobowiązania wobec reklamodawców zobowiązują. Yhym... A tak na serio jest za ciepło żeby siedzieć w domu i pisać wpisiki na blogasku. Należy wyjść na dwór napić się zimnego Kasztelaniego, posiedzieć nad jeziorkiem - i to jest słuszna koncepcja!
Swego czasu opowiadałem wam o Człowieku Rurze, który zaliczał się do osób z anomaliami pokarmowymi (układ trawienny składający się tylko z rury). Dzisiaj opowiem wam o innym, ciekawszym, acz bardziej skomplikowanym przypadku: Człowiek Dupa Na Brodzie. Przedstawiony poniżej przypadek jest czysto teoretyczną wariacją na temat, co by było gdyby wycierając nos podcieralibyśmy tyłki za jednym zamachem. Tak skomplikowana anomalia pokarmowa narodziła się na pewnym wykładzie na Politechnice Poznańskiej, gdy pewnej koleżance zamiast codziennej dawki kusiek i pindoli w notatkach narysowałem Kirka Douglasa (tego aktora, wiecie, nie?) wraz z przekrojem na organy.
Koleżanka zapytała, kto to i co to? Odpowiedź była jak najbardziej prosta: Człowiek Dupa. Spójrzmy a brodę Kirka - no dupa, no. Jednak wraz z tyłkiem na brodzie osoba posiadająca tą anomalię posiada również niezły talent aktorski i poczucie humoru ważące 16 ton. O poczuciu humoru świadczy ten pan:
Ten pan to Chevy Chase, który również ma wydatny tyłek na brodzie. Jest jednym z najlepszych komików hamerykańskich, a kto nie widział Szpiegów Takich jak my co najmniej 20 razy niech szybko i idzie dobejrzeć te 19 powtórzeń. Na koniec zaproszę do obejrzenia skanu obrazka z pewnej gazety medycznej, która swego czasu opisała przypadek Kapitana Dupobrodego (he, dobre):
Jak widzimy na załączonym obrazku: przełyk, żołądek i reszta układu trawiennego są standardowe. Sprawa komplikuje się przy jelicie grubym, które odbija nagle do góry i wraca z powrotem do głowy. Zwieńczenie jelita grubego, kiszką stolcową zwane ląduje w zagłębieniu w brodzie. Jakie to nie higieniczne. Należy oddać twórcy obrazka za wierność detalom organów i doskonałym zachowaniu proporcji...
Wniosek: jeżeli wasze dziecko urodzi się z dupą na brodzie oznaczać to może, że będzie wielkim aktorem (zagra w Spartakusie 2) lub poczuciem humoru zabijać będzie na wstępie. Nie ma się co bać, bo ja też mam lekką dupę na brodzie i staram się ją maskować kilkudniowym zarostem (w postaci niegolenia się przez 2 tygodnie) lub nosząc golfy. Pod golfem schować jeszcze można 2. i 3. podbródek, ale o tym w pewnym następnym wpisie.

Dyrektywy kulturalne: Za 9 dni koncert Iron Maiden (obecność obowiązkowa!!!). Już mi noga tupie na samą myśl i chyba trzeba będzie się nauczyć piosenek z 3 ostatnich płyt bo nie jestem z nimi za pan brat. Koszulka już dotarła. Ma piękny ornament i klimatem nawiązuje do utworów grupy nagrywanych na kasety magnetofonowe. Nic nie oglądam, nic nie słucham. Aha: w czwartek na fabryce którą uruchamiamy zląduje premier Tuskinio. Trzeba będzie wykonać jakiś happening z Panem Premierem.

Dziś w TV Cyganki Eduszy metalopudle. Pewien antyczny teledysk do piosenki, która w oryginale trwała 15 minut (pół strony kasety 60), a w wersji dla TV wycieli co smętniejsze momenty. Wprawione oko wyłapie w teledysku prześwitującą sukienkę pewnej laski, która ze względu na uwarunkowania geograficzne nie jest taka brzydka (bo to niemiecki teledysk). Zapraszam! (właśnie obejrzałem ten teledysk i stwierdzam, że jest więcej lasek z przezroczystymi sukmanami i dekoltami do kolan, a wokalista ma tytułową dupobrodę, cóż za zgranie!)

W następnym wpisie opowiem o tym jak w Holandii robi się w hotelu kolację z rzeczy wyniesionych ze śniadania - taki poznański tryb w Holandii.

czwartek, 19 maja 2011

Silne pole magnetyczne w mózgu vs. pamięć

Dzień dobry. Chciałem wydać z siebie pewne oznaki życia... ale co to za życie. (NOT!) Ostatnio trochę mi się nic nie pisało. Związane to było z kompletnym brakiem czasu, pewną fuszerką na zdrowiu i lekkim wzrostem wskaźnika obiboczenia na godzinę.
Podczas moich słynnych europejskich włajaży przetestowałem swój wbudowany kompas, który, jak wielu moich znajomych twierdzi, jest w zaniku, albo wcale go nie ma. Czymże jest orientacja w terenie? Dla mnie to po prostu postawienie samochodu na parkingu, w mieście, którego nie znam, połażenie sobie po mieście i wrócenie do samochodu bez problemu i szwanku. Możliwe, że nie chodzi tu o jakiś kompas, a o dobrą pamięć: gdzie, w co i jak skręcaliśmy.
A jak to jest z kosmopolitycznym Pawłem? Najlepszym przykładem będzie pewna anegdota, którą opowiadam gdy przez moje ręce przewinie się kilka pełnych butelek piwa. No to: dawno, dawno temu, na pierwszych dwóch latach studiów chodziliśmy do pewnej knajpy na dęsing (ja podobno nie tańczę). I za każdym razem się pytałem kumpli jak się wraca do akademika. Droga była prosta jak świński ogon: wystarczyło iść wzdłuż torów tramwajowych. I tak przez 2 lata sobie chodziłem... raz zamiast do akademika doszedłem do lasu i komina ciepłowniczego. Mógłbym przysiąść, że z lasu słyszałem wyjące wilki i inne rzadkie okazy zwierzyny leśnej. Kiedy indziej jak jechałem do pewnej koleżanki, to policzyłem sobie, żeby wysiąść na 11 przystanku, a po 5 przystanku zapomniałem który to przystanek. Bo wiecie... ja mam pamięć dobrą ale krótką. A to w Toruniu postawiłem samochód i potem myślałem, że mi go ukradli, a tak na serio to pomyliłem ulice. Bo wszystkie te kamienice w Toruniu to tak samo wyglądają... Nie? Jak byłem na wczasach we Francji to w ręku ściskałem wydrukowaną mapę miasta. Ściskałem tak mocno, że tusz został na ręku. Paweł sam w Metrze... brzmi jak kolejna część przygód o Kevinie. Na szkoleniu w Holandii miałem automapę. Krzyś Hołek podpowiadał mi z kieszeni jak iść, i chyba miał zły dzień, bo czasem mu się pomyliło.
.. aż pewnego razu zapomniałem GPSa i wypuściłem się na stare miasto. Wypiłem w knajpie piwo za 5,5 ojro (taniocha) i stwierdziłem, że można by wracać do domu. Ryję w plecaku, a gpsa brak. I teraz odświeżenie pamięci jak szedłem? Pamięci brak... A stare miasto w Holandii to okrągła rzeczka, a w środku pajęczyna ulic. No ale kółko nie ma początku, ani końca to idąc po krawędzi dojść można do jakiegoś charakterystycznego punktu. YES! Doszedłem do kościoła i prosto na dworzec. I nie spędziłem nocy pod gołym niebem, albo schowany pod plandeką na łódce.
No dobra, a teraz morał z amerykańskiego filmu: jak sobie poradzić jak silne pole magnetyczne w prawej półkuli zakłóca kompas w lewej półkuli? Nijak. Na to nie ma ratunku... co najwyżej usunąć prawą półkulę. Ja to sobie zawsze wybieram coś charakterystycznego i wysokiego i jak się kompletnie zgubię to ... to wiecie sami: wracam po torach.
Chyba wystarczająco się zareklamowałem jako przyszły mąż...

Dyrektywy kulturalne: Była Francja i Holandia, a za jakiś czas będzie Litwa. Pamiętajcie, żeby będąc na litwie zjeść łabas drutas kałakutas, czyli tłustego indyka. W kinie nie byłem od 100 lat, a muzycznie polecę wam antyczną płytkę Overkill - Under The Influence (tam jest taki megaszlagier Hello From The Gutter).

Dziś w TV Cyganki Eduszy przeklawy urywek jednego z najlepszych multimedialnych polskich wynalazków: P.I.W.O, czyli Potężny Indeksowany Wyświetlacz Oknowy, a w nim mój (od niedawna) idol: Robert Burneika. Siła!

W następnym wpisie podam przepis na Rakiet Fjul przy wykorzystaniu składników z lodówki i apteczki dziadka.

czwartek, 21 kwietnia 2011

Poradnik dla niesmiałej kobiety

Dzień dobry, a nawet bonżur. Po pewnej dłuższej nieobecności spowodowanej czynnikami zewnętrznymi i urlopem postanowiłem coś skrobnąć.Po głowie myśli przetaczały się z prędkością kępek krzaków latających na pustyni i na westernach. Na pomysł tego co napiszę poniżej wpadłem miesiąc temu, gdy szykowałem się do moich francuskich wojaży. Przed wycieczką należało wszystkie lepsze rzeczy wsadzić do pralki i mówiąc lepsze rzeczy chodzi mi również o skarpety bez dziur (cebulami później zwanymi). Dzień przed wyjazdem chodziłem w kompletnie niemodnych i nieIndie ciuchach, a na nogach miałem skarpety, które procentowa zawartością materiału przegrywały z procentową zawartością cebuli. Tego samego wieczora przyszło do mnie 2/3 Zacnego Tria w celu pożegnania mnie Kasztelanem Niepasteryzowanym, a nawet dwoma. Patrzę i widzę, że Maciej ma nieśmiałą cebulę na palcu, a Ron ma delikatną cebulę na pięcie. Rzekłem do nich: Przebijam was obu razem wziętych zawartością cebuli na mojej skarpecie. Następnie pokazałem spód stopy. Gdy emocje już opadły i otworzyliśmy pierwszą Niepasteryzację opowiedziałem pewną anegdotę z czasów studiów....
... Na II roku studiów, pewien zacny kolega z pokoju w akademiku miał pewną dziewczynę. Co jakiś czas się odwiedzali, a jak kolega szedł do pani to mył się 2h, stroił na bóstwo i zakładał nieskazitelnie białe i kompletne skarpety. Aż tu razu pewnego drzwi od pokoju w akademiku się otwierają i wchodzi dziewczyna kolegi, tak bez zapowiedzi i uprzedzenia. On ubrany w portki od dresu i jakąś wyliniałą koszulkę. Najgorsze było to, że na nogach miał ultra-cebule. Kolega jak zobaczył swojego misia tak się speszył, że prawie złożył nogę w pół w laczku, żeby tylko nie widziała jego wyliniałych cebul. Historia skończyła się szczęśliwie bo miś nie posiedział za długo, a kolega nie wstał zza stołu...
I teraz przechodzimy do części dydaktycznej posta:
Nieśmiała kobieto jeżeli chciałabyś wiedzieć czy chłopak ma co do Ciebie dobre zamiary i jest tobą zainteresowany zwróć uwagę na jego skarpety. Im bardziej skompletowane, pod kolor i bez cebul, tym większe masz u niego szanse. Gdy chłopakowi na kimś zależy to zakłada dla tego kogoś całe skarpety. Sam tak miałem jak dawno i nieprawda temu pędziłem do Torunia - kompletna skarpeta musiała być. Wielkie poświęcenie co? Bo należy pamiętać, że cała skarpetka w garderobie mężczyzny to cenna zdobycz.
Inaczej sprawa się ma gdy para jest już po ślubie. Można pozwolić sobie na odrobinę niechlujstwa i założyć cebulę. Bo to działa w 2 strony: żona mniej o siebie dba i tyje, a mąż chodzi po domu w dresowych spodniach, koszulce ala John McLane i skarpetach z cebulą. I tu kolejna anegdota opowiadająca jak to małżeńskie pary znają się na wylot i wzajemnie uzupełniają:
Całkiem niedawno mama urządzała w domu imieniny. Zeszli się goście i w przedpokoju stoi pewna para małżeńska. Tata zaprasza do wspólnej zabawy pod tytułem nie ściągajcie butów. Na co małżonka gościa mówi: Jasiu, ściągaj buty, całe masz skarpety.... To było piękne - doskonałe uzupełnianie się w związku.

Mam nadzieję, że powyższym tekstem poprawiłem humor wielu nieśmiałym kobietom, do których przychodzą koledzy w niepodziurawionych i nowiuśkich skarpetach.

Dyrektywy kulturalne: Na urlopie we Francji było super. Ceny zabijają poznańskie ceny , ludzie nie za chętnie mówią po angielsku, a francuzki ... cisza... cisza... mogłyby bardziej o siebie zadbać. O tym jak tak szczęśliwie i kolorowo opowiem w następnym poście. Za 3 tygodnie globtrotter Paweł wyrusza do Holandii - kraju opodatkowanych burdeli i narkotyków z banderolą. O tym jak było dowiecie się wkrótce. Do posłuchania zaproponuję wam najnowsze poczynania Iron Maiden, bo bilety na koncert już są!!!!

Dziś w TV Cyganki Eduszy zaproponuję Państwu skoczną piosenkę zespołu Velvet Revolver pod zaskakującym tytułem She Build Quick Machines. Zapraszam do tupania nogą, bo współczynnik skoczności piosenki osiąga wysoki procent.

W następnym wpisie opowiem o tym jak jedzenie Francuzów niewiele różni się od jadłospisu Beara Gryllsa.

środa, 16 marca 2011

O czym oni śpiewają, cz. 7 - Aaaaaaaaa

Dobry wieczór riebiata (to po rosyjsku dzieci). Przymierzam się do napisania kolejnego posta w celu wyrobienia miesięcznej normy już od dłuższego czasu. Co coś rano wymyślę to w pracy zapomnę. Dzisiaj stojąc w codziennym, powrotnym i powszednim korku zanuciłem pewną piosenkę z czasu studiów, którą zna pewne grono osób (w tym członkowie ŚAKFu) - grono z naszej zacnej ferajny ze studiów i zapewne wiele tęgich głów ze Śremu...
Jak to było: Blablabla płynną masą.... bełkot bełkot... w 2003 r. trafiłem na studia, zapisali mnie do pewnej zacnej grupy A3, a w niej było dwóch kolesi: Pewien Paweł i Pewien Jędrzej - pogrywali oni sobie w Pewnej Kapeli, a w zasadzie stanowili jej 2/3 i trzon. Paweł na śpiewie i basie, Jędrzej na wieśle, a na perkusji grał jakiś koleś. Z perkusistami to jest tak, że albo są debilami, albo odchodzą z zespołu, albo znikają i nie oddają kasy (jak ktoś oglądał Spinal Tap to wie o co chodzi). Zespół ten grał sobie lokalnie w Śremie (bo z tej niedoszłej stolicy Polski pochodził) i w Poznaniu. Parę razy uczęszczałem na ich koncert i miło ten czas wspominam. Muzycznie grali mocnego rocca z dużą domieszką i fascynacją Toolem. Co koncert odgrywali swój mocny materiał: 95% piosenek po angielsku oraz Pewna Piosenka po polsku. Zwała się ona Popkarlin. Pochodzenia tytułu nie znam, ale jak wiadomo: Pop to ksiądz prawosławny, a Karlin to ksywa basisty , i wokalisty (Pawła). Wielu znajomych twierdzi, że Karlin powinien zostać świętym za życia (mega dobry człowiek i świetny realizator nagrań i koncertów). Piosenka ta nijak nie pasowała do reszty utworów, ale wykładniczo wpadała w ucho. Do posłuchania TUTAJ. Zapraszam do wysłuchania... A teraz analiza jej treści:


czarna woda płynie w biel
To takie przewrotne lekko stwierdzenie. Ziemskie podejście do zdania mówi mi jedno: Chłop pracuje na oczyszczalni ścieków. Tam zdarza się cudowne przejście czarnej wody w biel...

czas ucieka nie czuję się
O tak! Miewam to co łikend (gdy nie mam dyżuru) - niesamowite uczucie, gdy budzę się rano i potrafię chuchnąć sobie smrodem po przepiciu przez zamknięte usta. Dźwig budowlany podnosi moją głowę, a jedyne co przyjmuje mój organizm to lewatywa z ziół (też tak macie z tą lewatywą?).

stoję wśród znajomych lic
stoję tu lecz nie bawi mnie nic
Miałem tak kiedyś jak się spotkaliśmy po dłuższym czasie ze znajomymi. Wiecie jak to jest: zgrana paczka, a kilka lat późnioej zupełnie nie ma o czym gadać: jedni o biznesach, inni o funtach, jeszcze inni o jakichś bzdetach.

dlaczego więc wokół mam tylko siebie
omija mnie czas i znowu jestem sam
Tu zaczyna się refren: Nie trudno się dziwić, że jest sam: bije mu z kija po przechlaniu, robi na oczyszczalni. Oj podmiocie liryczny... weź się za siebie. Z tym omijaniem nas przez czas też bywa po przechlaniu. Leżymy albo siedzimy, chcemy się za coś zabrać, jednak nijak nie można. I tak zlatuje nam sobota, i tak zlatuje nam niedziela. Bo kac nieleczony może trwać 2 dni. A leczony tydzień, albo odwrotnie...

mam tylko nadzieję że lepiej jest tam w niebie
ja nie chcę się znaleźć gdzieś wśród innych ale
gdy jestem sam
Ostatnia część refrenu, to taka zagadka słowna, której nie jestem w stanie rozgryźć. Zapewne autor nieźle się nagłowił, żeby ją ułożyć, a na okładce demówki, zawierającej ten kawałek jest jakiś drobny konkursik audiotele: "Co znaczą ostatnie 3 wersy refrenu w Popkarlinie"

stop zatrzymał mi się dzień
do snu daleko kto da mi sen
II zwrotka to kolejne narzekanie na Kaca Giganta. Podmiot zapytuje czy ktoś może mu dać coś na sen. Najlepszym sposobem na wprowadzenie się w stan śpiączki farmakologicznej to ciągłe chuchanie sobie w twarz przetrawioną wódą.

chcę odnaleźć zwykłą nić
chcę powiedzieć
pomóżcie mi
Po omacku na kacu Podmiot poszukuje najzwyklejszej nitki, zapewne w celu zacerowania cebuli na skarpecie. A zacerowane skarpety u mężczyzny świadczą o jednym: ma dziewczynę i się do niej wybiera. Więc w II zwrotce sytuacja mu się poprawia. Nawołuje on jednak o pomoc, bo nie umie sobie zacerować skarpet.

Aaaaaaaa! i refren
I tu najfajniejsza część, to słynne Aaaaaaa! Jak byliśmy nawaleni, a Karlin chwytał za pudło to się zapytywał co ma zagrać/zaśpiewać. Zawsze chóralnie odpowiadaliśmy mu: Aaaaaaaa! Bez pytania i dwóch zdań zaczynał grać Popkarlina.

Podsumowanie: Ciężko ma Podmiot Liryczny (mam nadzieję, że Karlin się z nim nie utożsamiał, bo nic nam nie mówił o pracy w oczyszczalni. Czasem się z nami napił, czasem biło mu z buzi wódą, czasem miał cebule na skarpecie i czasem miał Misia): pracuje w oczyszczalni, zalewa smutki tanią wódą i ma permanentnego kaca. Ma dziewuchę, ale małe zarobki i chlanie nie pozwalają mu na zakup nowych skarpet. Nieumiejętnie ceruje stare cebule i nawołuje o pomoc, może gitarzystę Jędrzeja?
Nie zmienia to faktu, że to kawał klawej piosenki i obowiązkowo umiem ją grać na gitarze. Zapraszam do odsłuch bo warto!

Dyrektywy kulturalne: Jutro czwartek, w pracy obiad czwartkowy, od poniedziałku Wielkie-Uruchomienie-Największej-Fabryki-Kwasu-W_Europie, a nam biednym uruchamiaczom szykuje się praca na 3 zmiany przez tydzień. Ale... od za-tydzień-piątku idę na zasłużony 2 tygodniowy urlop, a w nim: Spontaniczny Paweł jedzie na 10 dni do Francji. Dokładniej do miasta rodzinnego Żana Miszela Żara - Lyonu!! Hell Yeah! Opowiem wam jak jest po francusku Zjesz ze mną kebab z dworca? W piątek szykuje się wizyta w kinie na Jeżu Jerzym - po zachęcającym trailerze i ziomalskim teledysku czas na wizytację filmu. Opowiem kto zabił i czyim ojcem jest Lord Vader...

Dziś w TV Cyganki Eduszy zapowiedź Wielkiej Podróży i wizyty w krainie jadalnej żaby i pleśniowego sera, czyli piosnka grupy Desireless - Voyage Voyage. Jakby się przyjrzał, to ta kobiecina co śpiewa ma wąsy i lekkie rysy męskie, a może to chłop? Jabłko Adama skrzętnie skryte pod golfem? W popieprzonych latach '80 nie wiadomo było kto chłop, a kto baba.... Zapraszam do śpiewania refrenu (bo z pewną koleżanką to sobie to przed podróżą nucimy). Włajaż, włajaż, lalalala, bełkot, bełkot....

W następnym wpisie postaram się udowodnić, że coś takiego jak wegetariański kebab nie ma miejsca bytu w naszym i równoległym świecie.

czwartek, 3 marca 2011

Czwartkowe tradycje

Czas zapoczątkować kolejny miesiąc przy użyciu kolejnego, przepełnionego optymizmem i dobrą radą szalonego wpisu. Za oknami nieśmiało wygląda wiosna (bardzo, bardzo nieśmiało), ceny paliw osiągają kolejne rekordy, a dzisiaj mamy czwartek. Bo nie jest to zwykły czwartek - to tłusty czwartek (z jęz. niemieckiego Fetten Donnerstag). Dzień w którym nie liczymy kalorii (magia świąt) i wpieprzamy ile wlezie niezdrowego i tłustego żarcia. Ja tu się rozwodzę o diecie 1000000 kalorii, a chciałem opowiedzieć o czymś zupełnie innym... Aha.. co do obrazka: powoli budzi się we mnie Syndrom Królika Wielkanocnego, więc nawet w pączkach widzę sprośności.
Powracając do myśli przewodniej posta: należy się cofnąć do 18 wieku, w którym to wieku na Dworze króla Stanisława Augusta spotykali się aaartyści, myśliciele i inne tęgie głowy. Spotkania te nazwano obiadami czwartkowymi. Następnie mamy ponad 200 lat ciszy i nieobecności Czwartkowych Tradycji. Aż pewnego czwartkowego wieczoru, w Poznaniu, w akademiku nr 4 Politechniki Poznańskiej kilka umysłów ścisłych umówiło się na wódkę. Ja też tam byłem, lecz niewiele pamiętam, pewnie było zbyt epicko, aby mój prosty umysł ścisły mógł ogarnąć tak wielką wielowątkowość imprezy. Wydaję mi się, że uczestnicy tej imprezy powinni się spotkać jeszcze raz i powtórzyć ją scena po scenie (zwłaszcza Człowiek Imprezka, który na starcie wypił 3 VIPy i następnie wyrzygał ich 5 i poległ na wersalce do miski przytulon). Aż nie wiem co dalej pisać, bo za każdym razem jak pomyślę o tym wieczorze, to się głupio uśmiecham. Ale: Następnego dnia, pewien kolega, zwany Mistrzem Iluzji (bo w kulminacyjnych momentach imprezy znikał gdzieś na rzyganie) odrzekł do mnie: Wujku Samo Zło (bo tak na mnie wołał), kiedy następny Obiad Czwartkowy? I jakby wywróżył, bo następny obiad czwartkowy był za tydzień w czwartek. A na nim? Gril, świeżourobiony spiryt ze Sprajtem i moja dwugodzinna drzemka ryjem w kocu. Podobno z moich pleców osoby trzecie urządziły sobie stół. Mistrz Iluzji znowu zniknął, a ja jak sięgam pamięcią do tego wydarzenia to nie chcę go puścić... Czas mijał, Obiady Czwartkowe odbywały się coraz rzadziej - paczka się rozpadła (jedni gonili za funtami, inni za złotówkami, inni się zakochali po uszy), ale niesamowite wspomnienie zostało. Czemu to nie był piątek? Nie wiem.. ale zazwyczaj w piątki o tej porze siedziałem w pociągu i dyskretnie udawałem się na Kujawy. Mogę wam powiedzieć, że żadna poniedziałkowa, wtorkowa, środowa, piątkowa, sobotnia czy niedzielna impreza nie prześcignęła rozmachem obiadów czwartkowych... Jesteśmy tradycjonalistami, wiernymi historii.
Po 5 latach niebytu idea Obiadów Czwartkowych zaczęła się odradzać. - początkowo niewinnie - od zamówienia podczas pracy kebaba z Guliwera. A potem co czwartek jakieś jedzonko dowożone z przeróżnych knajp (ostatnio dominuje chiński KantonoPonton). Nie ma już litrów alkoholu, nie ma zbiorowej amnezji, ale jest dobra atmosfera i kupa śmiechu. Po każdym czwartkowym posiłku załączamy stoper: kogo pierwszego zapiecze po raz drugi posiłek... Moglibyśmy jeszcze załączać termometr: do jakiej temperatury pierwszy nagrzeje deskę w kiblu.
Pewnego razu, pewnego Czwartkowego Obiadu, gdy radośnie zajadaliśmy się chińczykiem do pokoju wszedł pewien dyrektor i zapytuje: A co wy tam jecie? A my mu na to: Obiady czwartkowe...Wywalił oczy i się uśmiał.... a teraz lecę, bo Ciocia Agnieszka uszykowała zacnego grzańca.

Dyrektywy kulturalne: Urządziłem sobie w tym tygodniu Oskarowy Maraton: wymęczyłem Człowiek który chciał zostać królem i od kilku dni zasypiam jak dziecko przy Prawdziwym męstwu. Na podglądzie przejrzałem Czarnego Łabędzia i zobaczyłem obleśne stopy Natalki. Fee. Muzycznie polecę wam płytę brytyjskich metali Judas Priest pt. ram it Down. Niezły wykop i czadowy kołwer szlagieru Czaja Berryego.

Dziś w TV Cyganki Eduszy (jak łatwo się było domyśleć) kołwer omówiony 2 linijki wyżej. No to: Judas Priest - Johnny be goode. Rakietka od tenisa w dłoń i biegamy po pokoju!

A w następnym wpisie opowiem jak jest po francusku Napijesz się ze mną Kasztelana Niepasteryzowanego?

poniedziałek, 21 lutego 2011

Droga Bermudzka

Dobry wieczór - odrzekł chwiejnym tonem Kamil Durczok w pewnym programie TVN24. Dzisiejszy post opowiem o pewnym zdarzeniu, które dzieje się za każdym razem gdy wychodzę w sobotę nocą przed bramę i skręcam w prawo...
dygresja Możecie już odsapnąć, bo post nie będzie opowiadał o moich przeżyciach i przemyśleniach po obejrzeniu filmu Droga (plakat obok). Bo film był tak doliniarski, że zgasiłem go po 20 minutach. Zresztą, gdyby była to recka filmu, to tytuł posta zaczynałby się od skrótu: ŚAKF, czyli Śremski Akademicki Kącik Filmowy. Zapewne w TV Cyganki Eduszy po tak smutnej recenzji tak doliniarskiego filmu znalazłby się teledysk Velvet Revolver - Falling to Peaces. po dygresji

... skręcam w prawo i .... budzę się rano w pościeli z bolącą głową, a ratunkiem na bóle są: multiwitamina i Ibupromik, Pawulonem potocznie zwany. W minioną niedzielę wstałem z wyra, zażyłem zestaw McKac i starałem sobie przypomnieć do czego mógł służyć mi przydrożny biały słupek, który znalazłem w garażu? A po co mi kolejne 2 słupki stojące przed bramą? Odpowiedzią na wszelkie męczące mnie pytania był kompan w zbrodni Ron i współkompan Maciej.
Już 3 raz przytrafia mi się takie coś, że nic nie pamiętam, gdy wychodzę z domu i skręcam w prawo na stację paliw po Niepasteryzację/wódkę. Może to jakaś żyła Uranu, która przebiega wzdłuż chodnika działa na moją niepamięć? A może to, że za każdym razem jak skręcam w prawo jestem nawalony jak szpadel. Z drogi pamiętam tylko migawki: jak onegdaj Ron pił flaszkę z gwinta pod szkołą; jak mistrz porno-sola Jędrek wpadł do rowu melioracyjnego; jak robiłem salto w śnieg, a śniegu wcale nie było; jak przejeżdżała policja, a nasze zacne trio robiło salto w zaspę. Cechą wspólną każdego z przebłysku jest Kasztelan Niepasteryzowany trzymany przeze mnie w prawym ręku i zajebista frajda i ubaw.
Czemu następnego dnia musimy usiąść razem we trójkę i złożyć do kupy wszystkie nasze przebłyski? Poskładać metr po metrze 2km drogi? Więcej w dzisiejszym wpisie znaków zapytania i pytań bez odpowiedzi niż jakichś sensownych treści... Zaczyna mnie niepokoić fakt, że na serio nie umiemy się bawić bez alkoholu. E tam!

Dyrektywy kulturalne: Film Ed Wood Tima Burtona to klawy film, a obejrzany zaraz po tym Sok z Żuka to wspaniały tandem. Muzycznie łinamp podpowiada mi muzyki z filmów Johna Carpentera - takie antisze elektronisze, a ja lubię Antisze Elektronisze. Pewna koleżanka nazwała mnie pan Patyk (pewnie po sobotnim incydencie). Kurde, mam ostatnio same budowlano-inżynieryjne przezwiska: Pan Rura, Pan Patyk, dawno dawno temu: Jeb*ny kabel. Same techniczne nazwy.

Dziś w TV Cyganki Eduszy pocieszna piosenka, która nie raz i nie dwa leciała na imprezie w pokoju 112 w akademiku w Poznaniu. No to : Ramones - Spiderman. Zapraszam do tupania nogą i odliczania wraz z basistą 1..2..3..4!

W następnym wpisie opowiem wam o pomyśle na nowy film pod tytułem Ninja Syndykat Śmierci.

wtorek, 15 lutego 2011

Męsko-żeńskie konsorcjum

Na wejście poproszę was o powiększenie zdjęcia i odnalezienie w nim nie pasującego szczegółu. O tym właśnie detalu będzie dzisiejszy wpisik (czyli o macaniu dziewczyn po tyłkach. YES!). Niestety NOT! Dzisiejszy post postara się sprecyzować pojęcie kiedy to nie jest zdrada? Temat jest na czasie, ponieważ wczoraj były Walentynki, a podobno dwudziestego-któregoś lutego jest światowy dzień masturbacji. Aha, jeszcze na wejście piosenka o dniu wczorajszym, na melodię Morskich Opowieści:
Po Walentynkach już wspomnienie,
Na koszuli mej lalalala...
Skąd się wzięła wydzielina?
Pojęcia ja ni mam...
Powracając do zagubionego wątku: W minione wakacje, orząc po 10 godzin w robocie, podczas uruchomienia Największej-W-Europie-Fabryce-Produkującej-Niedozapamiętanianazwy-Kwas, usiedliśmy sobie podczas przerwy przy stole i zaczęliśmy dywagować na temat pojęcia: Kiedy to nie jest zdrada? Kiedy nam się upiecze? Po kilkunastominutowych przepychankach słownych odnaleźliśmy 3 złote metody-niezdrado-zdrady.
Metoda Pierwsza - tylko czubek
- troszku przewrotnie to zabrzmi, ale ktoś z naszej ósemki rzucił hasło, że jak włoży się tylko czubek ptaszka, to się nie liczy. Wszyscy uznali to za taką abstrakcję, że aż załączyliśmy to do listy.
Metoda Druga - sygnał przed i po - właśnie ściągamy spodnie, mokasyny i skarpety (może w innej kolejności) przed kobietą, która o dziwo nie jest naszym misiem, ale o naszym misiu myślimy wciąż. Łapiemy za telefon i puszczamy misiowi sygnał (zwany w Łodzi Bidulem). Po prokreacji ponownie: Bidul do misia, bo przecież wciąż o nim myślimy, a prokreacja była wynikiem samczej potrzeby podtrzymania gatunku.
Metoda trzecia - delegacja - jest takie stare kujawskie porzekadło: Delegacja, delegacja, kto nie pije ten kanalia! Podmieniając słowo pije słowem zdradza otrzymamy kolejne porzekadło, które jako porzekadło ludowe jest prawdą - człowiek daleko od domu, a Syndrom Królika Wielkanocnego (definicja TU) mu doskwiera... Jedyną metodą jest zdrada, która to na delegacji nie jest zdradą. Jasne co? Ostatnia teoria zatoczyła pełne koło i sama się uzupełnia.
A jaka jest über-nie-zdrada? Łączymy wszystkie 3 powyższe metody, czyli: wyjeżdżamy na delegację z roboty, puszczamy misiowi Bidula i wsadzamy tylko czubek. To musi się udać! NOT!

Zaraz po zdefiniowaniu tych 3 definicji odstępstw od zdrady pewnemu koledze ktoś puścił sygnał... Cisza, cisza, a on na to: Kto to mi tu sygnały puszcza? Patrzy na telefon... Żona.. Wszystkie chłopy od razu się zaczęły chichrać, a posiadacz sygnału od żony wyleciał sprintem z pokoju.
Ale tak na serio: zdrada jest zła i basta! Kto raz zdradził, zapewne zdradzi ponownie. Wierzcie mi! Mawia się: Zdradziła Adriana z kimś. Byłem kiedyś tym "z kimś" było miło, do czasu...

Dyrekywy kulturalne: W Walentynki urządziłem sobie półmaraton brytyjskiego kina proletariackiego, bo znam tylko 2 filmy z tego gatunku: Orkiestra i Goło i Wesoło. Obejrzałem ten drugi i jest klawy, acz obrzydliwie brytyjsko proletariacki! Muzycznie polecę wam płytę Overkill - Under The Influence. Jak klawy tytuł płyty, tak klawe jej wnętrze.

Dziś w TV Cyganki Eduszy walentynkowy żyłopodcinacz - ultrasmutna piosenka, acz miła melodyja w niej. Goo Goo Dolls - Iris (lajf, bo fajniejszy przytup). Sam linkt, bo coś JuTub nie da zamieścić. Klikamy TUTAJ i podcinamy tętnice.

W następnym wpisie opowiem wam jak przy użyciu banknota 10 Funtowego (pozdro Koza!) skrócimy czas dojazdu do pracy.

wtorek, 8 lutego 2011

John The Gypsy - część druga

Dzień dobry wieczór odrzekł stary bosman, który przespał całą imprezę w szafie odzian w sam płaszcz, po którego zapięciu zazwyczaj się klnie szpetnie. Bezobrazkowość posta i jego tytuł świadczą o tym, że będzie on zawierał kolejny nieopublikowany i nieprzeczytany fragment książki Daniellle Steel pod tytułem John The Gypsy. Dzisiaj mój ulubiony fragment rozdziału 5. Lecimy!

Rozdział 5 - piosenka
Drzwi od pokoju akademika bractwa KappaKappaKappa otworzyły się gwałtownie. Wszedł do niego John, rzucił plecak US-Navy obszyty wieloma naszywkami z nazwami znanych heavy-metalowych, amerykańskich zespołów na łóżko. Trajektoria lotu plecaka wskazywała na to, że w 98% szans upadnie on na łóżko. Na nieszczęście plecaka, spadł on na podłogę, której czystość pozostawiała wiele do życzenia. Przy tej podłodze podłoga na dworcu może robić za podłogę w laboratoriach Intela. John widząc fiasko rzutu zaklął szpetnie w duchu ("shit") i kątem oka spojrzał na elektroniczny zegar, który przypominał mu o Alice. Zegar ów wskazywał 10:10 - tak bliską Johnowi godzinę. Tylko przypominał, bo John nie był już z Alice... Gdy plecak dotykał w 75% podłogę do pokoju wtoczyli się Bill (jego współlokator) i Frank Goatzky (zwany potocznie Goat). Bill za niedługi czas obchodził drugą rocznicę związku z Rebbecą. Usiadł przy stole i starał się nie przykleić do brudu na blacie. Za nim Frank zamknął drzwi i swoim plecakiem powtórzył sukces plecaka John'a.
- Panowie, mamy jeszcze 30 minut do wykładów z doktorem Petem Jones'em. Przecież wiecie jak on nie lubi, gdy ktoś spóźnia się na jego zajęcia. - odrzekł stanowczo Bill.
- Chłopaki przyszedłem do was zupełnie bezinteresownie. Dawno was nie widziałem.. - odrzekł z fałszywym uśmiechem Goat, po czym wyjął z plecaka kilka czystych płyt DVD - i chciałbym nagrać trochę filmów...
- Jak zwykle bezinteresownie Goat!? - Odpowiedział pytając Bill - Nie mamy czasu, musimy iść na zajęcia.
- No dobra, nagram kilka płyt i możemy napić się piwa - zaproponował Goat
- Wiesz co Goat? Jesteś Amerykańskim Ojcem Bezinteresowności. - dorzucił John , nachylając się po plecak - Widzę Cię zawsze w naszym pokoju jak chcesz wypalić płyty lub gdy przychodzisz po otwieracz do piwa.
- Ale przecież Miller Lite ma kapsel z gwintem... - dopowiedział Bill
- Nie wtrącaj się Bill, rzecz w tym.. a zresztą, wszyscy wiemy, że wkrótce masz drugą rocznicę z Rebbecą. Tą samą Rebbecą, której wywróżyłem wasz związek. Wiemy również, że jesteś najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi i wszystkim tego życzysz.
- Yyyyyy... Piwa? - Zapytał Bill
W tej samej chwili gdy znak zapytania z wypowiedzianego zdania Billa zawisł w powietrzu otworzyły się drzwi do pokoju. Stanął w nich Andy Veneece, zwany potocznie Andym. Andy pochodził z Teksasu i grał na raz w 3 kapelach coutry. Trójka chłopaków spojrzała na niego i jakby za porozumieniem kiwnęli w jego stronę głowami. Andy bez słowa podszedł do lodówki i wyciągnął chleb tostowy, pociętą mortadelę i keczup i zaczął sobie szykować kanapki.
- Widzę Andy, że zapukałeś do pokoju po teksańsku. - powiedział John
- A jak to jest? - zapytał Goat.
- Najpierw wchodzisz, a potem pukasz. - odpowiedział Bill
Andy sięgał właśnie po słoik keczupu. Spojrzał na etykietę i odrzekł:
- Jeah! Keczup z New Hampshire - najlepszy keczup w całych Stanach...
Minęło 15 minut, chłopakom wyszedł kompletnie z głowy wykład u doktora Pete'a Jones'a. Przymierzali się właśnie do rozpoczęcia drugiego piwa. Goat siedział przy laptopie Billa i zupełnie bezinteresownie nagrywał piątą płytę amerykańskich filmów.
- Trzeci Miller Lite o pojemności 0,33 litra i padnę. Będziecie musieli mnie wsadzić w taksówkę. - z niepokojem odpowiedział Andy - A propos trzeciego piwa, Johnny pożycz mi dwa dolary na trzecie piwo.
- Bez komentarza - odrzekł John.
Obrotowe, skórzane, biurowe krzesło przy którym siedział Goat zaskrzypiało. Frank Goatzky oderwał się od hipnotycznego nagrywania płyt i rzucił chłopakom zagadkę:
- Wiecie jakiej piosenki bym posłuchał? Cały czas chodzi mi po głowie.
- Weź go do buzi Jacka Skubikovskyego. - odpowiedział John sącząc już trzeciego browara.
- Skąd wiedziałeś?... To polska piosenka, którą nucił mi mój wujek z Poland....? - dukał zatkany Frank.
John wzruszył ramionami...
- Druga wróżba. - dorzucił Bill - Jak powiedziała ci onegdaj pewna węgierska cyganka: trzy wróżby i nastąpi koniec świata... Musisz się pilnować!

Dyrektywy kulturalne:
Niedzielny koncert Gulden Life dał bardzo radę. Przesunięcie w fazie spowodowało, że pojechaliśmy na niego w sobotę. Zapewne pan we Włocławskim Domu Kultury anegdotę o szóstce idiotów szukających niedzielnego koncertu opowiadać będzie swoim wnukom. A w sobotę po koncercie, którego nie było maraton w Alko-Lego i ... nie pamiętam. Dziś polecę film: Topór 2. Równie dobry jak część pierwsza - flaki, cycki, sporo śmiechu i większa dawka Tonnyego Todda. Yeah!

Dziś w TV Cyganki Eduszy przeklawa piosenka, która zakańcza film Topór 2. A więc imitacje gitar w postaci rakietek do tenisa w dłoń i gramy!: Overkill - Old School!

W następnym wpisie pokażę sposób na wulkanizację kół samochodowych przy użyciu miski wody i starej rowerowej dętki.

niedziela, 30 stycznia 2011

Numerologia stosowana

Dzisiejszy post zamykający pierwszy miesiąc i podsumowujący początek (kolejnego) roku szatana 2011 opowie o przeróżnych znakach dawanych nam przez otoczenie. Dawno, dawno temu gdy wracałem do akademika, idąc poznańskim mostem Rocha miałem świetny widok na budynek Politechniki Poznańskiej. Na tym budynku był cyfrowy zegar. Wiele przypadków spojrzenia na ten zegar dawało wynik 22:22. Kiedyż indziej zostając na noc u pewnego misia, który to miś miał okno z akademika na ten sam zegar po przeróżnych czynnościach związanych z przebywaniem na łóżku również lubiłem spojrzeć na ten zegar. Wynik ten sam: 22:22. Niezależnie czy zacząłem te czynności o 22:20 (żart), czy o 20:10 wynik jeden i słuszny: 22:22.
Pół roku temu odnalazłem swoją opaskę, którą nakłada się noworodkom na nadgarstek po urodzeniu. Widniał na niej napis: Paweł M. ur. 29.08.1983 o godz 10:10. Fajne nie? Jak to interpretować? Nie wiem. Ale zapewne jest to jakiś znak, który przyszłe pokolenia Cyganek Edusz rozszyfrują.
Może opowiem o znakach, które spadają na nas w Internecie i pomagają rozwiązać problemy, które wydawać by się mogły bez rozwiązania. Od czytelników blogaska otrzymuję tony mejli (jasssne). Oto niektóre z nich:

Alojzy z Wągrowca pisze:
Droga Cyganko, drogi Pawle. Czytuję twego blogaska regularnie. Twoim słynnym już w Wągrowcu dwukeksem zajada się cała moja rodzina. Przejdę do sedna. Na uczelni z pewną koleżanką toczyliśmy przez 5 lat spór. Lubiliśmy sobie przypisywać pewne ksywy ze słynnych duetów, jednak nie mogliśmy się dogadać co do jednego duetu. Mianowicie: kto jest Pi, a kto Sigmą. I zawsze było tak: koleżanka mawiała, że to ja powinienem być Sigmą, bo Sigma ma wąsy. Ja na to zawsze jej odpowiadałem: Ale przecież kobiety również mają wąsy i brodę, np. kobieta z brodą i wąsami w cyrku? I tak cały czas i bez przerwy. Również po studiach przy alkoholowych libacjach rozdrapywaliśmy ten strup nieporozumienia. Pewnego razu, gdy chciałem dodać komentarz pod jednym z twoich postów, musiałem wypełnić formularz uwierzytelniający (czyli przeklepać teks z obrazka)...
Teraz już wiem kto jest Pi, a kto Sigmą z brodą. Internet zwrócił się do mnie MisterPi, a przecież Internet wie lepiej. Dziękuję Ci Pawle za rozwiązanie tego 5 letniego sporu.

Kleofas z Nowego Dworu pisze:
Drogi Moderatorze Blogaska. Czytuję go od niedawna. Blog twój przepełniony jest dobrą radą i wychwytuje absurdy życia codziennego, jednocześnie bawi się konwencją. Każdy tekst to jawne mruganie oka do czytelnika. Opiszę mój problem: Jestem praktykującym metalem. Słucham najostrzejszych odmian porno-grin-hard-coru. Wyznaję Księcia Ciemności, noszę cały rok glany, przewracam się pod ciężarem naszywek na plecaku kostce... Martwił mnie fakt, że Książę Ciemności nie odpowiadał na moje wołania i modły. Pewnego dnia, czytając twoje szalone wpisy postanowiłem spojrzeć na twój profil. Liczba odwiedzin:
To był znak od Szatana, żebym nie tracił nadziei i nadal słuchał najlepszej muzyki pod słońcem, nie mył włosów i doszywał kolejne naszywki na plecak kostkę. Dziękuje Ci Pawle!

Lucyna ze Świebodzina pisze:
Witam Pawle. Czytuję Twojego blogaska w przerwach w pracy i przyznać muszę, że jest on imponujący. Na drinka typu :D usidliłam mojego ostatniego chłopaka, a teraz męża. Damian (mąż) jest bardzo tradycyjny, a w łóżku wyznaje tylko pozycję klasyczną. Chciałam mu podsunąć jakąś inną pozycję, aby nasze pożycie łóżkowe uczynić bardziej krejzolskim. Gdy czytałam sobie jednego z Twoich wpisików wszedł mąż i spojrzał na licznik odwiedzin blogaska....
Mąż odrzekł: "He He,ale śmieszna cyfra...". Opowiedziałam mu, że jest nawet taka pozycja o nazwie 69, co przykuło jego uwagę i chciał jej spróbować. Od tamtego czasu uprawiamy tylko tą pozycję. Nawet udało mi się zajść w ciążę. Dziękuję Ci Pawle!

Proszę bardzo wszystkim. A teraz ja: co do cholery zrobić z liczbą 22:22, albo 10:10. Pora wstawania i pora chodzenia spać? Jutrzejsze numery w twoim szczęśliwym numerku? Czas pokaże.

Dyrektywy kulturalne: Wróciłem z meczu Anwilu. Horror w 4 odsłonach plus dogrywka. Wygrali, ale chyba jakimś fuksem. Zaraz zasiadam do Zielonego Szerszenia. Jutro opowiem kto zabił. Muzycznie: szufla w łinampie i lista nieodświeżana od miesiąca.

Dziś w TV Cyganki Eduszy pocieszna piosenka, którą widziałem wczoraj w MTVR, skoczna, pocieszna i z golizną. TU wersja z gołą panią i gołym panem. Zapraszam do wspólnego tupania nogą. Zespół The Dandy Warhols, piosenka Bohemian Like You. Nawet w teledysku są podpisy do śpiewania wraz z zespołem. Zapraszam!

W następnym wpisie opowiem wam o moim wyjeździe planowanym na 29 i 30 lutego.

środa, 26 stycznia 2011

Paweł Gessler cz. 3 - Pół Passiec

Dzień dobry. W tym tygodniu Paweł Gessler przebył długą podróż wzdłuż Polski i odwiedził pewną restaurację, oddaloną o 15km od swojego domu. Restauracja ta serwowała przeróżne potrawy kuchni amerykańskiej, a zwłaszcza pizze. A tak na serio: wczoraj musiałem odstawić Longinę do majstra aby spojrzał jej pod spódnicę. Naprawa trwała ponad 2h więc nasza fantastisz czwórka udała się do knajpki El Paso na najbardziej zakazanym, niebezpiecznym i dla-żyjących-na-krawędzi-ludzi deptaku w Polsce: ul. 3 Maja we Włocławku. Końcówka ulicy przypomina ruiny miasta po wojnie atomowej: porozwalane sklepy ("lalala tramwaj wyrzucony z szyn" śpiewały Elektryczne Gitary), powybijane szyby, psie gówna, obleśne kamienice i statystycznie po trzech orzeszków w każdej bramie.
W knajpce było miło, dosyć szałowy wystrój, jakieś zdjęcia, obrazki, ale nie za dużo wszystkiego.. czysto, schludnie, nie tak jak w moim pokoju. Co ciekawsze, na 3 sąsiednich z naszym stolikach leżała kasa na talerzyku. Jak kelner zobaczył, że się rozpłaszczamy to szybko tą kaskę zwinął. Wziąwszy do ręki Menu na drugiej stronie w pysk strzela byk w nazwie (rebus ze zdjęcia). Troszku hamburgerów, troszku Pizz, troszku sałatek, desery ciasta i Kasztelan za 5zł. Ceny nie uderzały po twarzy.
Zamówiłem sobie.... uwaga, uwaga.... sałatkę po Turecku, bo była z kebabem, sałatą lodową, cebularzem, kiszonym ogórem. Aż się sam zdziwiłem, że jem takie coś (może jakieś noworoczne postanowienie, którego nie pamiętam? Nie... miałem dyżur i byłem trzeźwy).
Pierwszy widelec zlądował w moim talerzu. Następny zlądował w talerzu koleżanki (z zasadą zachowania reguły prawej dłoni). Następny u Rona i jego misia. Taki się galimatias i skrzyżowanie rąk zrobił, że w moim serniku znalazła się kukurydza (aghhhh!!) i sos czosnkowy. Przy okazji wydałem Ronowi niedobry koperek i kumpeli ananasa do lodów (fujjjj!! nieprzetworzony ananas!). Osoba postronna powiedziałaby: sysytem antygulaszowy mode - ON.
Sałatka zjedzona, serniczek z sosem czosnkowym i przęsłem kukurydzy zjedzony, ananas wydany. Jakie to jest? Dobre, nie za drogie, troszku za dużo sosu w sałatce mi pływało. Sernik chyba nie był babuni, bo twardawy, a Pepsi jak to Pepsi: Gdy nie ma Pepsi w głowie się pieprzy! Hejjj!!!
W rogu był kącik z zabawkami dla dzieci: dla dziewczynek kuchenka, zlewik, talerze i wałek do robienia ciasta, a dla chłopców stół za którym się siada, Twój Łieknd, który się czyta i papcie, które kobieta podaje mężczyźnie wraz z piwem.... Na ścianie była tablica i kreda. Po zjedzeniu, zapłaceniu i odwiedzeniu kibelka należało napisać:
Dyrektywy kulturalne: A wiecie, że nie wiem? Noworoczny powrót na siłownię zaowocował poprawą kondycji. Już nie zapacam się po wejściu na 3 schodki. W kinie nic ciekawego, w radiu podobnież. Jutro być może grzaniec i jakieś czekoladowe szato. Się zobaczy.

Dziś w TV Cyganki Eduszy sprawca moich naszywek na kurtce i spodenkach. 666% szataństwa upchnięte w 2 minutach i 50 sekundach. Sepultura - Refuse/Resist. Chyba jest to kolejny klasyk, który trzeba umieć grać na gitarze.

W następnym wpisie przedstawię wszystkie piosenki Violetty Villas rozpisane na gitarę.

niedziela, 23 stycznia 2011

Dwukeks z dwupieca

"Dzień dobry" odrzekł Druh Boruch z kujawskim akcentem. Dzisiejszy post sprosta wymaganiom każdego prawdziwego mężczyzny i zahaczać będzie o jedne z najbardziej męskich czynności (zaraz za seksem, pierdzeniem, bekaniem, drapaniem się po jajkach i podnoszeniem ręki, gdy pod pachą śmierdzi.... smacznego). Ostatnie słowo z nawiasu zapewne zepsuło cały suspens i zdradziło czym was dzisiaj uraczę. Uraczę was dzisiaj pewnym przepisem na ciasto, a nawet 2 ciasta, który dawno, dawno temu odkryłem w zakątkach internetu, więc...
... Dobre 5 lat temu, w wakacje o których lepiej nie mówić szlajałem się po domu bez celu i sensu. Czasy były jakie były i wówczas do głowy by mi nie przyszło że będę z powodu tych wakacji chciał zbudować wehikuł czasu i sam sobie nakopać do dupy. Panoszyłem się po domu, panoszyłem, oglądałem kolejne sezony Dżaka Bałera aż znalazłem w szafce jakieś kandyzowane albo suszone owoce. P przerwie między jednym Dżakiem, a drugim na pewnej stronie o gotowaniu znalazłem przepis na keksa. Bo keksa do 24 roku życia znałem tylko z nazwy i z wystawy sklepowej. Zrobiłem keksa, wyszedł przezacny i jak wiadomo najsmaczniejszy był ciepły. Podobno ciepłe ciasta są trujące (tak mówią wszystkie babcie wnukom, które ładują łapki do blachy świeżo co wyjętej z piekarnika). Przepis poniżej:

DwuKeks standardowo (jak na Cygankę przystało) składniki albo "pożyczamy" ze sklepu albo pożyczamy od sąsiada)
80 dag bakalii (priorytetowo rodzyny, jakieś skórki od pomarańczy, kandyzowane owoce i takie kolorowe rzeczy w Realu bakaliami zwane, co się je na wagę kupuje).
25 dag mąki
25 dag margaryny
15 dag cukru
5 jajek
0,5 torebki cukru waniliowego
3 łyżeczki proszku do pieczenia (2 ostatnie składniki obowiązkowo z włocławskiej Delecty)

Preperejszyn:Margaryne kręcimy z cukrem i jajkami wbijanymi stopniowo. Jak to się zmyyyksuje wrzucamy resztę składników. Bakalie najlepiej namoczyć przed wrzuceniem do ciasta. Namaczaczem najlepiej jak jest Rum! Ale nie za dużo bo ciasto będzie tak mocne, że trzeba je będzie zagryzać ogórkiem. Po odsączeniu bakalii posypujemy je mąką aby nie opadły. Robię to za każdym razem a te france i tak opadają.
I teraz najfajniejsza rzecz: ciasta jest tyle, że mieści się w 2 podłużnych foremkach (takich piernikowych). Stąd nazwa dwukeks i przedrostek słynny. Blachy wykładamy papierem i nie trzeba ich smyrać tłuszczem bo samo ciasto jest odpowiednio tłuste. W piekarniku włączamy klimatyzację w postaci termoobiegu i grzejemy go do temperatury 160 stopni. Wrzucamy dwukeks na 45-60 minut i zajadamy póki ciepłe.

Podobno keks im starszy tym lepszy, że jak postoi kilka dób(p) to jest dylyszys. Ale ja lubię żyć na krawędzi i dlatego zawsze jem ciepłego! Polecam i smacznego.
Ostatnią razą jak robiłem keksa ktoś podłożył mi kandyzowanego ananasa. Wszyscy dobrze wiemy, że ananas jest przeobleśny (pachnie jak zapach samochodowy, ma konsystencję starego materaca i tylko ładnie wygląda). Wersja kandyzowana ananasa już tak nie odrzuca i keks nie wylądował w koszu. Po raz kolejny sprawdziła się moja wspaniała teoria o półproduktach: nieprzetworzone - obleśne, przetworzone - znadalne!

Dyrektywy kulturalne: Brak? Albo nie. Alko-Lego... wczoraj graliśmy sobie w zacnym gronie przez dobre parę godzin przy akompaniamencie Grzańca Kujawskiego z przepisu Cioci Agnieszki. Muzycznie polecę wam płytę Megadeth - Rust in Peace Live. Tak jakby płyta Rust in Peace zagrana na żywca z okazji jakiejś tam rocznicy (zapewne okrągłej). Takie same kawałki Megadeth grał w czerwcu w Warszawie (YES!)

Dziś w TV Cyganki Eduszy kolejny klasyk dla uczących się grać na wieśle: KNŻetę - Legenda Ludowa. Podpowiem chwyty: G-Dur, A-Dur, E-Dur i tak w kółko. Pamiętajcie żeby grając robić takie dży dży dży... Zapraszam!

W następnym wpisie postaram się udowodnić, że żółty śnieg jest zjawiskiem atmosferycznym.

czwartek, 13 stycznia 2011

Hipnoza z odświeżaniem o częstotliwości 50Hz

Dobry wieczór serniores i senioritas. W dzisiejszym odcinku opowiem wam o moim zaniepokojeniu, które pojawia się za każdym razem gdy wracam z pracy do domu. Niepokój trwa od jakichś 2 tygodni, gdy Telekompromitacja Polska dołożyła nam pakiet kanałów tematycznych, ale.... (jeszcze się wtrącę na temat zdjęcia obok. Nie wiem co bardziej hipnotyzuje, czy hipnotyzujący wisiorek, czy wielki cyc. Oceńcie sami)
Pamiętacie może, dawno, dawno temu był taki odcinek Archiwum X, w którym jakaś lokalna stacja telewizyjna hipnotyzowała telewideosłuchaczy i kazała im robić różne wstrętne rzeczy. Jak sięgam pamięcią tylko agent Molder oparł się hipno-przekazowi, bo był daltonistą. Wyciągnął wtyczkę z nadajnika i całe miasto żyło długo i szczęśliwie.
... kontynuując myśl zaczętą w pierwszym akapicie i chamsko przerwaną drugim akapitem i dygresją o dużych cyckach - Wracam sobie od poniedziałku do piątku z pracy po godzinie 15 (YES!) i widzę taki obrazek: na kanapie siedzi mama i tata, pilot pomiędzy nimi, a w TV na przemian: Discovery, National Geographic, Discovery Science i jakieś inne kanały z Wild, Animal, History w nazwie. Przychodzę z pracy, odstawiam plecak i witam się szczęśliwym odzewem: szczęść Boże. Gdy nie było paczki kanałów to otrzymywałem jakiś odzew, a teraz? Jest tylko jakiś pomruk. Mama rzuca mi na to odpowiedź: "odgrzej sobie obiad", a onegdaj obiad czekał zagrzany. Tylko pies Nuka biega po domu i nie ogląda kanałów z rodzicami. Biega jak zawsze, jakby ktoś wsypał jej fety do psich chrupków. Przed położeniem się spać rodzice nadal oglądają coś o naturze, a tata rzuca mi zdania typu: Paweł, za chwilę 7 godzinny program pod tytułem "7 godzinny poród słonia" lub Paweł, za chwilę rozpocznie się 3 godzinny program "czy koń śpi na stojąco? Transmisja na żywo ze stajni nocą" i wiele wiele innych.
Pewnego razu usiadłem po godzinie 18 do kanału Discovery. Najpierw Bear Grylls w miejskiej dżungli wydostawał się z windy, potem wydostawał się z chłodni, a na koniec... tak, zgadliście... również wydostawał się z domu opanowanego przez złodziei. Następnież: Bear Grylls wydostawał się z Sahary i jadł wielbłądzią kupę. Oglądam dalej: Pogromcy Mitów obalają mit, że jak człowiek położy się spać to się obudzi... nadal siedzę... Następnie Jak to jest zrobione, a w nim proces produkcji miedzianego drutu - to wszystko jest fascynujące i muszę to zobaczyć bez wstawania na siku... w głowie lekki szum, tajemniczy głos (niczym tajemny głos w 5-10-15) podaje mi numer konta bankowego , na który trzeba wpłacać pieniądze i obiecuje Królestwo Słońca i sieć autostrad Wschód-Zachód i Północ-Południe. Tylko Nuka ma to w pompce i biega dalej za kotem po domu. Nagle SRUU, dzwoni telefon, głos cichnie, nie zdążyłem zanotować do końca numerów konta, gaszę telewizor. Już więcej nie usiadłem przed tymi mądrymi kanałami na dłużej niż czas trwania jednego odcinka Szkoły Przetrwania.
Właśnie mnie olśniło! Wiem dlaczego pies Nuka nie ogląda z nami kanałów: psy widzą na czarnobiało, hipnotyczny przekaz zakodowany jest w kolorach (zupełnie jak w odcinku Archiwum X) i Nuka ma to kompletnie w nosie. Nauczę ją sztuczki, że gdy zobaczy, że siedzimy przed telewizorem dłużej niż 24h i zaczynamy oddawać pod siebie defekacje to niech jak najszybciej wykręci korki... To jest dobra sztuczka i bardzo użyteczna...

Na koniec życiowy dialog i anegdota:
Pod wieczór mama wchodzi do pokoju i mówi:
- Dziś w Szkole Przetrwania ten koleś co je kupy zjadł oczy sarny.
- Wiem. Oczy mają najwięcej białka. -
odrzekłem
- Skąd wiesz? To samo powiedział ten koleś....

Dyrektywy kulturalne:
Zaraz, zaraz, chwila, chwila. Rok 2011 zaczął się przecież przezacnie: Konwentem Spowiedniczym w woj. kujawsko-pomorskim. Odwiedził mnie zacny kolega z Warszawy, Plewą zwany i razem wypiliśmy wannę bez korka Whisky i obrobiliśmy wszystkim dupy: tobie, tobie i tobie.... (podobno już tego nie praktykuję, ale raz na dwa lata... to nie grzech). Do posłuchania polecę wam ścieżkę dźwiękową do filmu Tron urywa worki, a po plecach lecą ciarki.

Dziś w TV Cyganki Eduszy skoczna piosenka, przy której bardzo dobrze jeździ się w długie trasy do kogoś miłego. No to: Monster Magnet - Powertrip. Nie można odmówić rzemiosła reżyserowi teledysków Monster Magneta - wszędzie dupeczki i cycuszki. Widziałem nawet jeden teledysk, gdzie były gołe cycuszki. Smaku nie robię, oczu nie zamydlam acz zapraszam do oglądania.

W następnym wpisie opowiem jak to urządziliśmy sobie z Plewą wieczór kawalerski, a żadne z nas się nie żeni...