czwartek, 19 maja 2011

Silne pole magnetyczne w mózgu vs. pamięć

Dzień dobry. Chciałem wydać z siebie pewne oznaki życia... ale co to za życie. (NOT!) Ostatnio trochę mi się nic nie pisało. Związane to było z kompletnym brakiem czasu, pewną fuszerką na zdrowiu i lekkim wzrostem wskaźnika obiboczenia na godzinę.
Podczas moich słynnych europejskich włajaży przetestowałem swój wbudowany kompas, który, jak wielu moich znajomych twierdzi, jest w zaniku, albo wcale go nie ma. Czymże jest orientacja w terenie? Dla mnie to po prostu postawienie samochodu na parkingu, w mieście, którego nie znam, połażenie sobie po mieście i wrócenie do samochodu bez problemu i szwanku. Możliwe, że nie chodzi tu o jakiś kompas, a o dobrą pamięć: gdzie, w co i jak skręcaliśmy.
A jak to jest z kosmopolitycznym Pawłem? Najlepszym przykładem będzie pewna anegdota, którą opowiadam gdy przez moje ręce przewinie się kilka pełnych butelek piwa. No to: dawno, dawno temu, na pierwszych dwóch latach studiów chodziliśmy do pewnej knajpy na dęsing (ja podobno nie tańczę). I za każdym razem się pytałem kumpli jak się wraca do akademika. Droga była prosta jak świński ogon: wystarczyło iść wzdłuż torów tramwajowych. I tak przez 2 lata sobie chodziłem... raz zamiast do akademika doszedłem do lasu i komina ciepłowniczego. Mógłbym przysiąść, że z lasu słyszałem wyjące wilki i inne rzadkie okazy zwierzyny leśnej. Kiedy indziej jak jechałem do pewnej koleżanki, to policzyłem sobie, żeby wysiąść na 11 przystanku, a po 5 przystanku zapomniałem który to przystanek. Bo wiecie... ja mam pamięć dobrą ale krótką. A to w Toruniu postawiłem samochód i potem myślałem, że mi go ukradli, a tak na serio to pomyliłem ulice. Bo wszystkie te kamienice w Toruniu to tak samo wyglądają... Nie? Jak byłem na wczasach we Francji to w ręku ściskałem wydrukowaną mapę miasta. Ściskałem tak mocno, że tusz został na ręku. Paweł sam w Metrze... brzmi jak kolejna część przygód o Kevinie. Na szkoleniu w Holandii miałem automapę. Krzyś Hołek podpowiadał mi z kieszeni jak iść, i chyba miał zły dzień, bo czasem mu się pomyliło.
.. aż pewnego razu zapomniałem GPSa i wypuściłem się na stare miasto. Wypiłem w knajpie piwo za 5,5 ojro (taniocha) i stwierdziłem, że można by wracać do domu. Ryję w plecaku, a gpsa brak. I teraz odświeżenie pamięci jak szedłem? Pamięci brak... A stare miasto w Holandii to okrągła rzeczka, a w środku pajęczyna ulic. No ale kółko nie ma początku, ani końca to idąc po krawędzi dojść można do jakiegoś charakterystycznego punktu. YES! Doszedłem do kościoła i prosto na dworzec. I nie spędziłem nocy pod gołym niebem, albo schowany pod plandeką na łódce.
No dobra, a teraz morał z amerykańskiego filmu: jak sobie poradzić jak silne pole magnetyczne w prawej półkuli zakłóca kompas w lewej półkuli? Nijak. Na to nie ma ratunku... co najwyżej usunąć prawą półkulę. Ja to sobie zawsze wybieram coś charakterystycznego i wysokiego i jak się kompletnie zgubię to ... to wiecie sami: wracam po torach.
Chyba wystarczająco się zareklamowałem jako przyszły mąż...

Dyrektywy kulturalne: Była Francja i Holandia, a za jakiś czas będzie Litwa. Pamiętajcie, żeby będąc na litwie zjeść łabas drutas kałakutas, czyli tłustego indyka. W kinie nie byłem od 100 lat, a muzycznie polecę wam antyczną płytkę Overkill - Under The Influence (tam jest taki megaszlagier Hello From The Gutter).

Dziś w TV Cyganki Eduszy przeklawy urywek jednego z najlepszych multimedialnych polskich wynalazków: P.I.W.O, czyli Potężny Indeksowany Wyświetlacz Oknowy, a w nim mój (od niedawna) idol: Robert Burneika. Siła!

W następnym wpisie podam przepis na Rakiet Fjul przy wykorzystaniu składników z lodówki i apteczki dziadka.

Brak komentarzy: