czwartek, 3 marca 2011

Czwartkowe tradycje

Czas zapoczątkować kolejny miesiąc przy użyciu kolejnego, przepełnionego optymizmem i dobrą radą szalonego wpisu. Za oknami nieśmiało wygląda wiosna (bardzo, bardzo nieśmiało), ceny paliw osiągają kolejne rekordy, a dzisiaj mamy czwartek. Bo nie jest to zwykły czwartek - to tłusty czwartek (z jęz. niemieckiego Fetten Donnerstag). Dzień w którym nie liczymy kalorii (magia świąt) i wpieprzamy ile wlezie niezdrowego i tłustego żarcia. Ja tu się rozwodzę o diecie 1000000 kalorii, a chciałem opowiedzieć o czymś zupełnie innym... Aha.. co do obrazka: powoli budzi się we mnie Syndrom Królika Wielkanocnego, więc nawet w pączkach widzę sprośności.
Powracając do myśli przewodniej posta: należy się cofnąć do 18 wieku, w którym to wieku na Dworze króla Stanisława Augusta spotykali się aaartyści, myśliciele i inne tęgie głowy. Spotkania te nazwano obiadami czwartkowymi. Następnie mamy ponad 200 lat ciszy i nieobecności Czwartkowych Tradycji. Aż pewnego czwartkowego wieczoru, w Poznaniu, w akademiku nr 4 Politechniki Poznańskiej kilka umysłów ścisłych umówiło się na wódkę. Ja też tam byłem, lecz niewiele pamiętam, pewnie było zbyt epicko, aby mój prosty umysł ścisły mógł ogarnąć tak wielką wielowątkowość imprezy. Wydaję mi się, że uczestnicy tej imprezy powinni się spotkać jeszcze raz i powtórzyć ją scena po scenie (zwłaszcza Człowiek Imprezka, który na starcie wypił 3 VIPy i następnie wyrzygał ich 5 i poległ na wersalce do miski przytulon). Aż nie wiem co dalej pisać, bo za każdym razem jak pomyślę o tym wieczorze, to się głupio uśmiecham. Ale: Następnego dnia, pewien kolega, zwany Mistrzem Iluzji (bo w kulminacyjnych momentach imprezy znikał gdzieś na rzyganie) odrzekł do mnie: Wujku Samo Zło (bo tak na mnie wołał), kiedy następny Obiad Czwartkowy? I jakby wywróżył, bo następny obiad czwartkowy był za tydzień w czwartek. A na nim? Gril, świeżourobiony spiryt ze Sprajtem i moja dwugodzinna drzemka ryjem w kocu. Podobno z moich pleców osoby trzecie urządziły sobie stół. Mistrz Iluzji znowu zniknął, a ja jak sięgam pamięcią do tego wydarzenia to nie chcę go puścić... Czas mijał, Obiady Czwartkowe odbywały się coraz rzadziej - paczka się rozpadła (jedni gonili za funtami, inni za złotówkami, inni się zakochali po uszy), ale niesamowite wspomnienie zostało. Czemu to nie był piątek? Nie wiem.. ale zazwyczaj w piątki o tej porze siedziałem w pociągu i dyskretnie udawałem się na Kujawy. Mogę wam powiedzieć, że żadna poniedziałkowa, wtorkowa, środowa, piątkowa, sobotnia czy niedzielna impreza nie prześcignęła rozmachem obiadów czwartkowych... Jesteśmy tradycjonalistami, wiernymi historii.
Po 5 latach niebytu idea Obiadów Czwartkowych zaczęła się odradzać. - początkowo niewinnie - od zamówienia podczas pracy kebaba z Guliwera. A potem co czwartek jakieś jedzonko dowożone z przeróżnych knajp (ostatnio dominuje chiński KantonoPonton). Nie ma już litrów alkoholu, nie ma zbiorowej amnezji, ale jest dobra atmosfera i kupa śmiechu. Po każdym czwartkowym posiłku załączamy stoper: kogo pierwszego zapiecze po raz drugi posiłek... Moglibyśmy jeszcze załączać termometr: do jakiej temperatury pierwszy nagrzeje deskę w kiblu.
Pewnego razu, pewnego Czwartkowego Obiadu, gdy radośnie zajadaliśmy się chińczykiem do pokoju wszedł pewien dyrektor i zapytuje: A co wy tam jecie? A my mu na to: Obiady czwartkowe...Wywalił oczy i się uśmiał.... a teraz lecę, bo Ciocia Agnieszka uszykowała zacnego grzańca.

Dyrektywy kulturalne: Urządziłem sobie w tym tygodniu Oskarowy Maraton: wymęczyłem Człowiek który chciał zostać królem i od kilku dni zasypiam jak dziecko przy Prawdziwym męstwu. Na podglądzie przejrzałem Czarnego Łabędzia i zobaczyłem obleśne stopy Natalki. Fee. Muzycznie polecę wam płytę brytyjskich metali Judas Priest pt. ram it Down. Niezły wykop i czadowy kołwer szlagieru Czaja Berryego.

Dziś w TV Cyganki Eduszy (jak łatwo się było domyśleć) kołwer omówiony 2 linijki wyżej. No to: Judas Priest - Johnny be goode. Rakietka od tenisa w dłoń i biegamy po pokoju!

A w następnym wpisie opowiem jak jest po francusku Napijesz się ze mną Kasztelana Niepasteryzowanego?

2 komentarze:

Pauka pisze...

Zaiste, stopy były fuj.


Czy my na czyichś plecach nie graliśmy czasem w karty?

Wielki Bakaliarz pisze...

Może i graliście w karty na moich plecach... Byłem nawalony jak świnia, nic nie pamiętam i najważniejsze: nie mam oczu na plecach.