W dzisiejszym wpisie, jak już pewnie zdążyliście zauważyć bardzo sportowym, opiszę pierwsze wrażenia po 2 dniach mistrzostw Europy w kosza. Jako, że jeszcze mam erekcję po wygranym meczu Polaków z Litwinami mogę pisać lekko nieskładnie i bez sensu (a kiedy pisałem składnie i z sensem? Być może w smsie, w którym używam jednego słowa...). Lecimy!
Z koszykówką mam bardzo dużo wspólnego: umiem kozłować jedną ręką (a nauczenie się tej chytrej sztuczki zajęło mi dużo czasu), w podstawówce grałem nawet w reprezentacji szkoły w kosza. Pomińmy od razu etap płynnej masy Ziemi, a zatrzymajmy się w momencie ME w kosza. Dzień przed mistrzostwami tata mówi do mnie: Paweł, jutro ME w kosza. A ja zupełnie zainteresowany, z zainteresowaniem zapytałem: A gdzie? A tata z lekkim poirytowaniem na moją ignorancję: W Polsce... Zrobiłem minę roztargnienia (tak jakby puściłem bąka i zgoniłem to na pozę luźnego zwieracza) . A w duchu narastało oburzenie: to miłe, że w Polsce mamy ME w kosza. To miłe, że dowiaduję się o tym dzień przed. O tym, że w Polsce będą ME w nogę wiedziałem 4 lata wcześniej. Była z tego taka feta, że kumpel nieomalże (w barze), jak usłyszał, że mamy ME wybił mi erekcją oko. Polskie drogi są przekopywane, stadiony rozbudowywane, a wszystko po to, żeby skończyć przed mistrzostwami w 2012 / końcem świata w 2012 (niepotrzebne skreślić). Dla mnie to skandal, że z piłki nożnej robią taki sport narodowy, w którym sporcie największymi ostatnio atrakcjami są obleśne złamanie nogi jakiegoś ziomka i wpuszczenie przez jakiegoś bramkarza piłki kopniętej przez innego bramkarza. A wszystko to pod wodzą trenera Benhałera. Bezsens i żal.pl. Polacy na każdych mistrzostwach (mogą być nawet województwa) grają dwa mecze: pierwszy o wszystko, a drugi o honor. Zazwyczaj obydwa przegrywają. (mówię cały czas o piłce nożnej)
Wczoraj na pierwszy mecz Polaków patrzyłem z emocjami, które tak wzrosły, że musiałem w przerwie między połowami skoczyć po niepasteryzowane najlepsze piwo na świecie. Wygraliśmy, nawet bardzo ładnie wygraliśmy. A mecz odbywał się na Hali Ludowej. Dla zagorzałego fana Anwilu to przecież wroga ziemia. (dla przypomnienia, onegdaj czasem tam wygrywaliśmy z Zepterem, a czasem przegrywaliśmy z Zepterem). Gdy przechodziłem parę lat temu koło Hali to nawet oscentacyjnie spluwałem. Dzisiejszy mecz to na zmianę wzwód, a na zmianę obawy. Ale wygraliśmy, znowu z klasą (na szczęście nie naszą-klasą). Brawa dla Dwóch Wierz, czyli Gortata i Lampego, w sumie brawa dla wszystkich. Kolejna złota myśl mi się nasunęła, że na swoim boisku lepiej się gra.
Reasumując: wygraliśmy na ME 2 mecze po raz pierwszy od 17 lat (jak się dzisiaj o tym dowiedziałem to aż zakaszlałem). Bardzo ładnie TVP nam realizuje mecze, super atmosfera. A gdy świat się nie skończy i będziemy mieli ME w nogę, to będę na mecze patrzył 3 okiem, czyli wypiętą dupą do telewizora. Na ile meczy reprezentacji? Na wszystkie dwa: o wszystko i ten o honor.
Dziś w TV Cyganki Eduszy Polski Ojciec Światowego Kantry prosto z Neszwill, czyli Carl Perkins w piosence Matchbox. Przypomnę, że wspomniany Carl pisał szlagiery Elvisowi (np. niebieskie zamszowe buty), w poniższym teledysku występuje perkusista Beatlesów i Eric Clapton. Kolejną ciekawostką jest fakt, że jak piszę ten szalony wpisik, to słucham płyty Carla, pt. Go cat go... Zapraszam:
W następnym wspisie opowiem o serialu Plebania, a mianowicie, który ksiądz jest czyim ojcem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz