wtorek, 22 grudnia 2009

Świąteczna atmosfera u pewnego oficera cz.2

Arafatka? - jest
Wysokie trampki? -
Plecak kostka? - jest
Możemy zaczynać więc nasze coroczne alternatywne spojrzenie na nadchodzące wielkimi krokami w wielkich wysokich trampkach święta. Do napisania tego pełnego alternatywizmu posta skłoniła mnie głęboka przemyśleniówka koleżanki z pracy. Wywiązało się to z pewnej rozmowy przy śniadaniu:
(ja) - No to święta... wytrzeźwieję w niedziele.
(koleżanka) - Ale przecież w święta się nie pije alkoholu!!! (wypowiedziane tonem: Paaaaweł, tak nie możnaaaaaa)
(ja) - Podobno jesteś niewieżąca??
(koleżanka) - ....... (aż było dosłownie słychać ten wielokropek)
No ale tak to właśnie wygląda z mojej strony: Na wigilii zostanie napoczęta pierwsza flaszka, a w niedzielę zostanie wyrzucona ostatnia pusta butelka po wódce albo innych nalewajkach Edwarda. Ustaliliśmy pewne zasady BHP najbliższych świąt:
1. Samochody idą do garażu pod kłódkę (Longina sobie odpocznie),
2. Mama rekwiruje dokumenty i kluczyki do powyższych,
3. Zysk,
4. Bawimy się.
Brat przyjeżdża zza morza (czyli z Łodzi). Tym razem wigilia odbędzie się w towarzystwie jego dostojnej małżonki, dr Doroty. Ciekawe co ona sobie o nas pomyśli. A jako, że brata dawno nie widziałem, a jeszcze dawniej z nim nie piłem, to należałoby coś zaaplikować.
Ja cały czas o chlaniu, a w przerwach o piciu, a co z ideą samych świąt? Moja wizja świąt jest taka sama jak rok temu, czyli TAKA. Nic dodać nic ująć. Moje jedyne przyłożenie się do świąt ograniczyło się do posprzątania w pokoju i do sięgnięcia ozdób na choinkę (tym razem nie jakąś industrialną wizję mamy, tylko normalne drzewko). Konkludując: gdybym nie sięgnął ozdób choinka nie zostałaby ubrana. Uratowałem święta!
Repertuar radiowo telewizyjny jest wciąż ten sam: zespół ŁAM z piosenką Last Krysmas. Czasem noga mi tupnie jak zapodadzą Chrisa Rea z piosnką Comming home for Christmas. I to chyba koniec.
Więc jakbyśmy się nie napisali, to, jak co roku, przekazuje wam moją złotą kujawską myśl i przezacny obrazek aktualny na zimowe święta i święta wielkanocne:
Żeby nam się zjadło i nie przytyło,
żeby nam się wypiło i nie zaszkodziło,
żeby nam się obejrzało Kewina samego w Kosowie i nie znudziło!

Czas na obrazobójczy obrazek:
Chciałbym przypomnieć również, że: John Mclane zabije terrorsytów we wszystkich 3 cz. Szklanej Pułapki, Kevin odstraszy włamywaczy.

Dyrektywy kulturalne: brak.

Dziś w TV Cyganki Eduszy wygrzebałem coś ciekawego i coś z czekoladą. A dokładnie piosnka kapeli, którą dane będzie mi obejrzeć na żywo 16 czerwca (wcale się nie chwalę). No to Megadeth - Symphony of destrucion. Nikt nie chce zapewne oglądać wspaniałych traszmetalowych grzywek i kijowego teledysku. Znalazłem więc pewien hipnotyzujący montaż (a zwłaszcza koleś w czerwonym kombinezonie) pod metalową nutę. Zapraszam.

W następnym wpisie opowiem o słynnych Wigilijnych wróżbach, które odbiegają od tych andrzejkowych.

niedziela, 20 grudnia 2009

Smutna nowina.... NOT!!

Dziś mija ponad miesiąc od tragicznego (a może nie?) wydarzenia, jakim jest śmierć w męczarniach pewnej osoby. Tragizm sytuacji zwiększa fakt, iż osoba ta zmarła w kompletnym osamotnieniu. Kim był? Czym się zajmował? W kwartalniku Młoda Polska czytamy:
"... Człowiek rura (ur. 29.08.1983 - zm. tragicznie 18.11.2009) zwany również jako Wielki Ru. Jego układ trawienny lekarze ocenili jako 'niesamowity' i 'niepowtarzalny'. Psycholodzy określali go mianem 'aktualnego w każdej epoce i ponadczasowego'. Ww. układ trawienny składał się z jamy ustnej, rury i końcowego odcinka jelita grubego. Wszystko co zjadał, przelatywało przez niego. Równie niesamowity jak układ trawienny Kirka Douglasa. Wielki Ru zajmował się atakowaniem Pawła, gdy ten się tego najmniej spodziewał. Przed egzaminem, przed koncertem (min. Iron Maiden), przed pobudką, po pobudce, przed laborkami, zajęciami, ważnym i punktualnym wyjściem. Gdy Paweł robił głębszy oddech, Człowiek Rura atakował. Niektórzy mawiali, że było to złe alter ego Pawła. O człowieku rurze krążyło wiele niesamowitych opowieści. Część z nich to prawda, a część to zwykła bujda. Jedno jest pewne: już go nie ma.
Zmarł 18 listopada, zagłodzony na śmierć z powodu odcięcia dostaw cukru do organizmu. Głodówka trwała 4 tygodnie. Niczego w życiu nie osiągnął, nikt go nie potrzebował. Więc szkoda na niego miejsca na papierze i w Internecie..."

Uff... śmierć Człowieka Rury to wielka ulga. Stosując się do wykazu z badania uczuleniowego i pewnej diety jest szansa, że nigdy nie powróci. Jak to mawiają na kujawach: Korki od szampana nie zagłuszą tych braw!!!!

Dyrektywy kulturalne:
Jak obiecałem, tak zrobiłem (po raz pierwszy w życiu), czyli obejrzałem Dom Zły. Po jego obejrzeniu wydusiłem z siebie tylko: o kur*a. Dla odmiany mama wydusiła z siebie (po jego obejrzeniu): O kur*a. Film mega udany i sprawnie zrobiony (co w polskim kinie jest żadkie niczym pewna żadka substancja). Rewers nadal pozostaje dla mnie najlepszym filmem. Najlepszym czarnobiałym filmem, wyposzczonym w tym roku.... bo jedynym. Czas na kujawski odgrzewaniec, czyli w moje oślizgłe dłonie wpadła klasyczna i 27 letnia płyta kapeli Metal Church pod tym samym tytułem. Może nazwa kapeli odstrasza, ale muzyka wręcz przeciwnie. Stary, dobry, poczciwy hejwi metal. Polecam, zapraszam.

Dziś w TV Cyganki Eduszy klasyk dekadenckiej ery lat '80. Związana jest z nim śmieszna historia: to była ostatnia piosenka jaką pamiętam z balu absolutoryjnego. A wystąpi w nim Kylie Minogue, która 20 lat temu wyglądała starzej niż obecnie. Ciekawy przypadek Bendżamina Batona, co? Piosenka to Locomotion.

W następnym wpisie wywróżę noworoczny kurs dolara i dla kolegi Kozy noworoczny kurs Funta.

poniedziałek, 14 grudnia 2009

88 mil na godzinę

Dzień dobry wszystkim dzieciom, które już szykują się do usiądnięcia na spracowanych kolanach mikołaja. Dzisiejszy szalony wpis opowie o przedsięwzięciu, które od dziś zaczynam realizować. Postanowiłem skonstruować wehikuł czasu - nie chodzi tu o nagranie kołwera słabej piosenki Dżemu. Najfajniejszym wehikułem był oczywiście Delorian z trylogii Powrót do przyszłości. Początkowym etapem projektu będzie zakup tego luks samochodu marki DMC. Właśnie sobie wyliczyłem, że odkładając 1zł dziennie, na samochód uzbieram za 123 lata. Bo kosztuje on niebagatelne 45tys zł. Ale przecież przez te 123 lata nie będę pierdział w stołek lub trzymał ręki w gaciach. Mogę skonstruować inne podzespoły wehikułu: kompensator strumienia (kto widział film ten wie), git dysze z tyłu auta, neony na zderzaku i zegary odmierzające czas przeszły, teraźniejszy i przyszły (na necie widziałem schemat elektroniczny). Dlaczego chcę skonstruować wehikuł? Bo...

.. wczoraj wieczorem chciałem posmakować życia na krawędzi, więc włączyłem odtwarzanie losowe w łinampie. Dzięki temu nawet nie spodziewałem się jaka piosenka mi się wygeneruje. I wygenerował się największy smutaśny suchar z repertuaru grupy Happysad - Wszystko jedno. Drugą ręką zajrzałem do archiwum GG w celu odnalezienia jakiegoś linka, do czegoś fajnego (za to jakieś i fanje dostałbym laczka z polaka). Jedno złe kliknięcie (jasne) i otworzyła mi się zakładka z rozmowami  z pewną dziewczyną. Tak perskich, beznadziejnych i bezjajecznych rozmów dawno nie widziałem, a jeszcze dawniej nie widziałem w swoim wykonaniu. Od razu zrobiłem się zły: na siebie i tylko na siebie. Przecież każdy wie, że ja się nie obrażam (przynajmniej od jakiegoś roku). Zrobiłem się zły, ponieważ swego czasu tkwiłem przez ponad rok w potajemnym i bezsensownym sucharze, który zjadał mnie od środka i niszczył pod pewnymi rozmaitymi względami. Ale przecież wiemy, że człowiek 4 lata młodszy jest deklem. Doświadczenie przychodzi wraz z ilością przebytych sucharów. Wadą czegoś takiego lęk, że kolejny suchar może na nas spaść niczym odważnik 16 tonowy. Jak to powiedziała mi pewna pani psycholog (wtedy jeszcze studiowała psychologię): mam lęk przed sucharem.  Mówiąc ogólnie: Panowie, masakra.

Gdy już skonstruuję wehikuł to założę na siebie glany marki Dr Martens. Ustawię zegar na koniec czerwca 2005 roku i rozpędzę się do 88mil/h. Gdy już wysiądę w roku 2005 to podejdę do siebie z przeszłości i glanem porządnie przeoram (powiedzenie: wybić sobie zęby nabiera nowego znaczenia). Dzięki przeorce nie dotrę na pewne urodziny, które zaczęły tą kiszkę. Jak już zauważyliście nie przeniosę się w przyszłość w poszukiwaniu jutrzejszych nr w totolotka (zrobię to w drugiej kolejności), ani w poszukiwaniu lekarstwa na raka (w trzeciej kolejności). Najpierw naprawię buractwa przeszłości.

Dziś w TV Cyganki Eduszy bardzo miły dla dwojga oczu i dwojga uszu (chyba, że jesteście piratem, to odpada jedno oko, a dochodzi para oczu papugi z ramienia). No to: Wolfmother - Woman



W następnym wpisie z cyklu O czym oni śpiewają zinterpretuję utwory Żana Miszela Żara z płyty Oxygene 1-8. 

sobota, 12 grudnia 2009

Sennik Doktora Moreau

Witam wszystkich serdecznie w porannym i skoro świt szalonym wpisie, relacjonującym to co działo się w nocy.,,, bo w nocy, jak w każdym katolickim domu się śpi!! Ale przed snem, wraz z kolegą Ronem, urządziliśmy sobie Wieczorny Kącik Konesera (sławetne i umieszczone już w Wikipedii WKK). I na tym kąciku zaprawiłem się znacznie. Przyszedłszy do domu, przywitałem się z rodzicami (chyba po gruzińsku, bo powiedziałem coś w stylu Szybszyszybry). Jednak rodzice nie gęsi i mieli z sąsiadami swoje własne WKK i odpowiedzieli mi również po gruzińsku. (symboliczne zejście z tematu). No ale wchodząc do tematu: rzuciłem szmaty na fotel i poszedłem spać. I teraz zaczyna się zabawa, bo przyśniło mi się coś fajnego: ...
Jeszcze poświęciłem całe, cenne 43 sekundy na obejrzenie walki Pudziana z Nejmanem na jutubie.... i możemy zaczynać:
No i mi się zaczęło śnić. Jakby równolegle dziejące się dwie historie: Pierwsza to przybycie kosmitów na Ziemię (oczywiście wylądowali w stanach, a przydentem stanów był aktor ze zdjęcia Peter Cromwell). Druga historia to opowieść mrożąca krew w żyłach... Pewnego jesiennego dnia wraz z kolegą, którego niestety nie rozpoznaję (wyglądał jak Roger Moore w latach świetności i w berecie), wybraliśmy się pozwiedzać bunkry. To się dobrze składa, bo pareset metrów od mojego domu jest sporo bunkrów i rowów przeciwpancernych, jest jeszcze XIX wieczny opuszczony cmentarz niemiecki. (symbliczne zejście z tematu, część II.). Chodzimy sobie po tych bunkrach, wyposażeni w jakieś plecaki i liny (zapewne full profeska). Chodzimy sobie, chodzimy po tych bunkrach, gdy nagle znaleźliśmy właz, wyglądający jak studzienka ściekowa. Otwieramy go, a tam wielka hala fabyczna z jakimiś maszynami i innym ustrojstwem. No to wiadomo, że trzeba się było spuścić na linie, po czym po niej zejść (hy hy hy...) do środka. Zawołałem do przyjaciela Rodżera Mura, aby mi podał przyrząd do spuszczania, gdy... Z jednego włazu wyskoczył kosmita (chyba), a wyglądał jak taki karonowy stand z multikina, czyli wycięty obrys postaci na tekturze. Co ciekawsze był cały biały, no to składając bełkot do kupy: biały tekturowy stand. No i wyskoczył i zabrał nam plecaki i wskoczył do swojej dziury. Nachyliłem się spowrotem do naszego fabrycznego włazu i zakląłem szpetnie: Motyla noga nie wejdziemy do środka. Po czym odwracam się na Rodżera, a on trzyma 2 kieliszki i nalewa Żołądkowej Białej (mniam). Skąd ją miał? Nie wiem... Z włazu wyszedł kosmita, wziął kieliszek i oddał plecak.. I akcja części snu o bunkrach się urywa.
Gdzieś w stanach ląduje statek kosmiczny. Prezydent USA (czyli aktor ze zdjęcia) wita się z kosmitami. Ich statek wygląda jak helikopter wojskowy (coś jak Black Hawk). Wychodzi z niego kosmita (biały tekturowy stand), podchodzi do niego prezydent i wręcza mu nic innego niż 0.7 Żołądkowej Czystej. Kosmita dziękuje i wsiada do statku. Statek wznosi się i odlatuje, a w powietrzu zamienia się w jakiś mega kosmiczny kosmos (robi takiego transformersa jak w filmie Transformers)... Akcja urywa się...
I nagle wyśniwa mi się tajemnicza trzecia część snu. Dzieje się w domu kolegi perkusisty z kapeli Jaha. Jego ojciec pyta się: Jasiek, gdzie masz kimono do Judo? Chciałem sobie potrenować. Jasiek szuka po pokoju i odpowiada: Pożyczyłem kosmitom. Potem była jakaś drobna kłótnia o niepożyczaniu kimon kosmitom i od drzwi rozlega się pukanie. Ojciec Jaha otwiera drzwi, a w nich stoi kosmita i oddaje kimono....
Budze się, szybko ogarniam sen do kupy, żeby go nie zapomnieć. Siadam do kompa i piszę te słowa... Analizując: Kosmici to przyjacielska rasa. Wyglądają niepozornie, jak zwykły, biały, kartonowy stand z multikina. Lubią Żołądkową Czystą. Są przyjacielscy, lecz pożyczają przeróżne przedmioty (plecaki z linami, kimona do Judo). Mają wypas statek kosmiczny co zmienia się w helikopter.
I teraz niech mi to ktoś zintepretuje? Jeden sennik zamówiony na Alegro to stanowczo za mało, aby ogarnąć ten sen. Zapewne mitologia Nordycka to również za mało...
Dyrektywy kulturalne: Przemogłem się i obejrzałem sławno-niesławno-czarnobiały film Rewers. Skończył się, a ja wzruszyłem ramionami. Nijaki, historyjka zwyczajna. Dla mnie mógłby się nazywać Whatevers. Muzycznie: dwie ciepłe i świeżutkie płyty: Street Sweeper Social Club (Tom Morello z Rejdżów i jakiś murzyn, zią na mikrofonie) - mega wypas i powrót do korzeni Rejdżostwa. Polecam. I pyta nr dwa, czyli Wolfmother - Cosmic Egg - przyjemna muzyczka, troszkę U2, troszkę Bitelsów. Miłe.
Dziś w TV Cyganki Eduszy konsekwencja dyrektywy kulturalnej, czyli Street Sweeper Social Club i 100 little curses. Hydrozagadka dla was: z jakiego kultowego filmu w stylu Amerikan Paja kojarzycie aktora w klipie grającego?


A w następnym wpisie opowiem jak wykonać drogocenne klejnoty z kasztanów, metodą zimnej dyfuzji i kwasu rybonukleinowego.

niedziela, 6 grudnia 2009

Ludzie "Daj łyka"

Witam wszystkich serdecznie. W dzisiejszym niesamowicie poprawnym stylistycznie wpisie opowiem o nowej subkulturze, która pojawiła się niczym plamy na dywanie po mokrych butach. Dokładniej chodzi mi tu o ludzi, których filozofią życiową jest zwrot daj łyka.
Jak ładnie widać na załączonym zdjęciu, również wśród zwierząt szerzy się moda na daj łyka. Bo to nie byle jaki łyk, bo to łyk niepasteryzowanego Kasztelana. Bo to nie byle jaka ręka, to Tajemnicza Ręka Maćka (niczym tajemniczy głos z 5-10-15). Ale do rzeczy.
Kim są, co robią? To młodzież, nie bacząc na wiek, status oraz płeć. Nie ważne czy z miasta, czy ze wsi, czy innej osady. Mogą studiować, mogą się uczyć, mogą stać pod sklepem. Mogą być naszymi znajomymi, a mogą być tylko osobami, które mamy dodane do n-k. Mogą pracować, albo i nie.
Ale skąd te gówna dziadku? No więc na jakiej zasadzie to pokolenie funkcjonuje? Pewnie wszyscy dobrze znacie takich ziomali co pod sklepem stoją i żydzą 50gr, które zaokrąglają do pełnej złotówki? Oczywiście, że tak. No to młodzież (czyli skracając daj łyka, dobrze że nie jp2) żydzi od swoich znajomych przysłowiowego łyka. A ideę wzięcia łyka zgania na brak kasy, albo na inne przyczynowo-skutkowe sprawy.
Czym jest łyk? Łykiem jest najczęściej łyk pepsi, łyk fanty, gryz snikersa, fajka, kanapka, bilet do kina, olej, zapałki, mydło, dobre jedzenie z domu, gryz kebaba (parę przypadków z akademika). Wszystko byłoby dobrze, gdyby to był mały nieznaczący łyczek. Zazwyczaj jest to łyyyk pepsi, po którym to łyku oddają nam pustą butelkę i pozwalają nam ją wyrzucić. Oddają nam 2cm snikersa, a daliśmy im całego na małego gryzka. Wszystko to z ironicznym głupim uśmieszkiem. A przecież należy pamiętać, że bez zębów nie będzie ten uśmieszek taki ironiczny.
Jak temu zapobiec? Oczywiście zakładając ciężkie glany. Metodą mniej drastyczną jest odcięcie dostaw łyka, albo np. gdy osoba DŁ sama kupi sobie pepsi, wziąć od niej łyyyka i oddać pustą butelkę. Może się nauczy?... A może nie.
Dary losu. Raz spotkało mnie coś ciekawego, a mianowicie kupiłem sobie klasyczny amerykański zestaw w postaci pepsi i snikersa. Podszedł do mnie kumpel ze studiów i zarzucił tekstem: Edi, widziałem jak kupiłeś sobie pepsi i snikersa. Daj mi łyka i gryza. A zestaw był jeszcze dziewiczo zapakowany i schowany w plecaku. Czy można chcieć więcej? Można. Kupiłem sobie onegdaj samą pepsi i schowałem przed kumplem DŁ w plecaku. W akademiku wyjmuję otwartą już i wypitą do połowy pepsi. Znajomy DŁ głupio się tylko uśmiechał. A gdzie podziało się zdanie Daj łyka? Być może zostało mi przekazane podprogowo, albo padłem ofiarą hipnozy.
Zastosowania w przyrodzie. Dla takich ludzi widzę dobre zastosowanie jako bramkarz w knajpie - zawsze wyczuje, czy ziomale nie wnoszą obcego szkła do knajpy; pan od biletów w multikinie - wyczuje czy chłopak w torebce dziewczyny nie wnosi kontrabandy w postaci napoju i żarła nie kupionego w kinie.

Dyrektywy kulturalne: Film Rewers - podobno najlepszy polski film tego roku. Ale powiedziałbym, że najlepszy polski film roku wśród filmów czarno białych - bo w tym roku był tylko 1 film czarno biały... Obejrzałem około 30 minut i zasnąłem już całe 2 razy. Ale o zasypianiu na filmach będzie w jakimś wpisie z cyklu ŚAKF... Następnież: więcej nie pójdę do KFC - za tyle kasy co wydałem kupiłbym sobie dwa znamienite kebaby i pyszny zdrowy soczek. A przypomnę, że po zjedzeniu dwóch kebabów nie jadłbym co najmniej dwa dni. A po zjedzeniu zestawiku w KFC zjadłem po 2h.

Dziś w TV Cyganki Eduszy klasyka lat '80, czyli kiepskie fryzury, kiepski teledysk, ale nawet klawy i mroczno-końco-światowy kawałek. No to: Ultravox - Dancing with tears in my eyes. Zapraszam!

A w następnym wpisie podam przepis na słynną makoladę, czyli czekoladę z makreli.

środa, 2 grudnia 2009

Dzień św. Gracjana

Po Andrzejkach już wspomnienie,
Na koszuli mej...... nie pamiętam...

I zamiast ładnego obrazka zacznę od ładnego wierszyka, który tak pięknie podsumował minione Andrzejki. Dziś w urzędzie miasta złożyłem pismo o ustanowienie dnia św. Gracjana. Mogą go wcisnąć pomiędzy dzień łodzi podwodnych, a dzień małego palca u nogi (te 2 dni w roku są jak najbardziej prawdziwe i bardzo dobrze przeze mnie obchodzone). Ale ja jak zwykle nie o tym, bo ja o..... (dramatyczna przerwa)
O przezwiskach czyli o naszym nieomalże 4 imieniu (pierwsze, drugie imię, imię z bierzmowania i ksywa, jeżeli dobrze liczę). Ja jak zwykle jestem minimalistą (np. oceny na studiach) i imiona mam 2: pierwsze i ksywa (ups.. nie mam bierzmowania - to był pretekst dla pewnej kobiety, żeby ze mną zerwać, głupi nie?). No ale rozwinę myśl: przegląd najzajebistrzych ksyw ever oraz poradnik jak mieć dobrą ksywę.
A więc czym jest ksywa lub też pseudonim artystyczny? To jakby 2 albo 4 imię nadane w celu zwrócenia na siebie medialnej uwagi lub odróżnienia siebie wśród innych szarych ludzi (te słowa do ucha szeptała mi Wikipedia).
Na porządną ksywę trzeba sobie zasłużyć, trzeba ją otrzymać od kogoś, musi nam zostać nadana (niczym tytuł od królowej Anglii). Najczęstszymi ksywami są przekrętki nazwisk,/imion albo ich nadinterpretacje: brat Maniek, git kobieta Pałka, kumple (albo i nie) Koza, Kaczor, Mielonka, kumpel i współlokator: Melon (zwany Boskim Marczello), kumpel Sryba, znajomy Jądro Wenecja, pan od informatyki Kręgiel. Jak widzimy wachlarz jest szeroki niczym wachlarz nindży. Ksywy od nazwisk generują się same, lub też pomagają w tym wódka i piwo.
Ksywy sytuacyjne z dupy nazwiemy taką która odnosi się do pewnej baaardzo charakterystycznej sytuacji. Weźmy kumpla Uczysza (tak, ksywa Uczysz) - pochodzi stąd, że przed egzaminem kumpel ów zaglądał bardzo często do pokoju z pytaniem: Uczycie się? Kolejny znajomy, zwany Agrestem - chciał powiedzieć Jestem agresywny, a wyszło Jestem Agrest-sywny, znajomy Ciapek, bo przyciąga do siebie przeróżne przedmioty , o które potem robi przeróżne parkury i sie przewraca. Inny pan od informatyki z technikum zwany Bakaliarzem (albo nie opowiem czemu). Przypomnieli mi się jeszcze dwaj wujkowie: Dżoł (bo ćwiczył systemem Dżoła Łajldera) i wujek Łok (bo tak właśnie napisał angielskie słowo walk)
Ksywy mistyczne to takie które ktoś ma... i nie wiadomo skąd, otoczone tajemniczością i mistycznym sekretem. Ksywy które przylgnęły do kogoś od zarania dziejów i nawet mnisi tybetańscy nie wiedzą czemu (kumpel Roniek, inny kumpel Gajacz).
Mam po tatusiu... bo gdy nasz ojciec ma dziwnie na imie, to wiadomo, że mamy przesrane: więc po świecie roi się od chłopców o przezwiskach: Gienek, Kazik, Janusz Ministrant.
A jak nazwać zwierzątka? Zazwyczaj po imieniu, ale znajomy ma psa Majkiego, na którego potajemnie wołam Szparek, no bo mi się tak skojarzyło. W górach, w schronisku gdzie spaliśmy była pewna pani, która miała psa. Ładny owczarek, a że nie znaliśmy jak miał na imię, a jego pani lubiła pić, to nazwaliśmy go Promil.
Prosta rada: Chcecie mieć zajebistą ksywę, której każdy wam pozazdrości i którą z przyjemnością się będzie słuchać? Żyjcie dobrze ze znajomymi, którzy ją wam nadarzą.
Jeszcze ciemna strona ksyw: czas internetu i dzieci neostrady, które wymyślają sobie samemu ksywy. Nie ma większej profanacji niż nadanie sobie samemu ksywy. Wszelkiego rodzaju RPGowe ksywy, jakieś słitaśne Madziunie... brr.r.. rzygać mi się chce. Jedyną słuszną ksywą jest ta, którą otrzymamy.
A jak na mnie wołają: Edi (krótki rebus: jak ma na imię mój ojciec) lub Cyganka Edusza (po parę razy udało mi się trafnie wywróżyć). Ludzie, którzy mnie nie lubią wołają na mnie: ten chu*j. Amen

Dyrektywy kulturalne: czaję się, żeby iść do kina na Dom zły. Podobno daje ostro radę. Jest bardzo intensywny, że można go poczuć nosem. Się zobaczy. Co ostatnio oglądałem? Pewien film, a nawet jego część szóstą ze słowem Expedition w tytule. Obejrzałem go prawie w całości... co przy takim filmie jest bardzo trudne. Ale to czyjaś zasługa.

Dziś w TV Cyganki Eduszy wyciszony melodyjny ton, Kurt Korbę i jego rozciągnięty szetland w akustycznym kawałku Lake of Fire z zespołem Nirvana oczywiście. Zapraszam.


W następnym wpisie opowiem jak wyłudzić pieniądze od firmy ubezpieczeniowej za przejechanie służbowym samochodem służbowego laptopa (na faktach).