czwartek, 29 października 2009

Ależ doktorze....

... myślałem, że to ja jestem twoim najlepszym człowiekiem. Tym dialogiem z pewnego kultowego w pewnych kręgach filmu rozpoczynam dzisiejszą audycję podprogową w formie pisemnej. Dlaczego taki głupi cytat? Otóż odpowiedz jak w każdym, nawet najtrudniejszym przypadku jest prosta: Na dniach mijają 2 lata od śmierci (niestety tragicznej) jedynej żywej istoty do jakiej kiedykolwiek się przywiązałem: Największego knura wśród psów, największego psa wśród knurów: psa Ugryzia. Głupie imię jak na psa, co? A jakie skuteczne. Każdy kto po raz pierwszy zapoznał się z tym imieniem (nie widząc psa) reagował podobnie. Mówiąc w skrócie mawiał: o kur***wa!. A potem przychodził sam Ugryź i zabawa się zaczynała. A dlaczego ten tytuł? Bo swego czasu babcia wołała na niego Doktor, potem również potrafiłem na niego zawołać per Doktor. Zwłaszcza wtedy gdy byłem w stanie wskazującym.
Wszystko zaczęło się zupełnie niepozornie (zupełnie niepozornie jak ziemia w formie płynnej masy), gdy pojechaliśmy z ojcem do pewnego pana, który miał małe pieski. Założenia były proste: mały pies, szczekaczka, która odstraszy cyganów spod bramy. Matka była małym, śmiesznym kundlem: mieszanką jamnika z tysiącem innych ras. Jak wszystkie jamniki była tempa jak but. Plotka głosi, że została wykorzystana przez psa nieznajomej maści. Jak się potem okazało tym nieznajomym psem był aryjski owczarek o blond włosach i kwadratowej szczęce. Dzięki Bogu Ugryź odziedziczył 99,9% cech po swoim nieznajomym tatusiu. Po matce pozostały mu klapnięte uszy i lekko śmieszny kolor sierści. Początkowo po matce miał również głupotę. Gdy wszedł po raz pierwszy do domu zeszczał się pod stół w kuchni. Nie dziwię mu się, stary stół w kuchni był obleśny i te więzienne taborety. Brrr... Potem piesek wyrósł i zaczęło mu odbijać: gdy ktoś podchodził do bramy, to Ugryź przegryzłby się przez bramę i rzucił do gardła gościowi. Było z nim sporo problemów: capnął w dupę listonosza (dosyć mocno), capnął w dupę włefistę z podstawówki (drąc mu nowe spodnie marki Liwajs za pół pensji). Podobno (wg ojca) rozpoznawał rodzine i nie szczekał, albo inaczej: szczekał mniej...
Ugryź miał straszne AD/HD (nie mylić z AC/DC). Cały czas się ruszał i wiercił. Nie zatrzymywał się, nawet gdy stał. Były 2 tryby w których można mu było zrobić zdjęcie:
1. Gdy Ugryź spał,
2. Gdy Ugryź srał. (jedna literka a jaka różnica).
I tutaj mamy takie zdjęcie, jak Ugryziowi po kąpieli zachciało się kupkę.

No ale przeskoczmy o jakieś 10 lat, gdy z Ugryzia zrobił się niesamowity ziomek
: złagodniał, uczłowieczył się, nawet zmądrzał. Gdy wraz z kumplem wykonywaliśmy pewien rytuał przychodził ładnie, dostał łyk piwa i czipsa i sobie z nami siedział. Jakby mógł pewnie by coś powiedział w temacie. Niesamowicie wyczuwał ludzkie emocje: jak ktoś był wesoły i ładnie ubrany (tak wyjściowo), to skakał z radości i brudził wyjściowe ciuszki. Jak ktoś był smutny, to przyłaził i kład głowę na kolanie (przy okazji upaćkał spodnie). Opracował technologię otwierania drzwi i wchodzenia do piwnicy. Miał wiele, wiele pomysłów. Raz pomógł mi kleić model (czyli podeptał go).
Na koniec anegdota, których pewno są setki: poszliśmy sobie nad jezioro. Nad brzegiem siedziało dwóch rybaków. Ugryź nie za bardzo lubił rybaków. Powiedziałem mu: Ugryź, zachowój się wśród ludzi. No i posłuchał. Bezszelestnie wszedł między rybaków i zrobił przeogromną kupę. Rybacy nawet nie zauważyli psa. Możliwe, że poczuli po jakimś czasie. A gdy zdechł ryczałem około 2 dni. A ja żadko ryczę. Ostatni raz ryczałem, gdy ryczałem po raz ostatni. Reasumując: to był koleś...
Dziś Doktora już nie ma, jest atomowy pies Nuka, do którego pomimo 2 lat w domu się przyzwyczajam.
Na pierwszym zdjęciu widzimy jak kolega, panicz Jędrek ze Śremu (z którym się widzimy w piątek, szóstego) próbuje upoić Ugryzia. Jak wiadomo alkohol największym wrogiem każdego psa.
Zapewne po przeczytaniu powyższego podprogowego tekstu naszła was ochota na wódkę marki Sobyesky...

Dyrektywy kulturalne: brak... albo nie: kończę dyżur, sa sa sa!

Dziś w TV Cyganki Eduszy piosenka klasyk z tytułem brzmiącym jak prikaz dla psa: Status Quo - Roll over lay Down. Jest klawa, rytmiczna, do samochodu i ma klawy bridź. Zapraszam.


W następnym wpisie opowiem o wpływie monsunów na gospodarkę świata.

poniedziałek, 26 października 2009

Na żywo z Bagdadu, czyli nieodkryte pokłady Bromu.

Witam państwa jak najmocniej. W dzisiejszym odcinku opowiem o pierwszym tygodniu Ancient Ninja Diety wymyślonej przez mnichów tybetańskich. Celem tej diety jest wyzbycie się przeze mnie niefajnego nawyku Człowieka Rury (czyli szybkiego przelotu pokarmu przez me kiszki). Już założenia diety były zatrważające: zero cukru, zero białego pieczywa i mąki, zero piwa (aghhh!!!). Dobrze, że mogę jeść mięso (bez tego to bym się tylko położył w trumnie i czekał na koniec).
Znacie pewnie takie niefajne uczucie, gdy coś za wami chodzi, trzęsą wam się rączki, a po zjedzeniu czekolady z okienkiem wszystko przechodzi jak ręką odjął? No i teraz ktoś zabiera wam i czekoladę i okienko... i tak przez 7 dni bez słodkiego? A jeszcze kolejne 21 dni przede mną.
Troszkę podchodziłem do tego jak kobieta w ciąży, a więc, że wszyscy w koło będą mnie wspierać i jako tako pomagać. A więc: pierwszego bezcukrowego dnia, po powrocie do domu czeka na mnie pączek z dżemem (a jak się tatuś dowiedział, że nie jadam takich rzeczy to się zdziwił i powiedział, że nie wie). W domu w schowku na słodkie zazwyczaj szerszenie mają gniazdo lub nietoperze zapadają w sen zimowy, nagle znalazło się od groma cukierków i ciastek. Na szkoleniu w Toruniu (czyli mieście, w którym Kopernik spotkał Andersena) w przerwach mogłem napić się jedynie słodkiego soku i zagryźć przeróżnymi słodkościami (dziękuję Ci Siemens za wsparcie). W telewizji widzę jak ktoś je coś słodkiego.. I mnie skręca. Słodkie lekko relaksowało, znieczulało. Teraz wszystko działa na mnie jak czynnik podkurwiający. Dobrze, że do diety przystąpiłem już jako Nowy Lepszy Paweł i nie eksploduję nazbyt często i cały gniew zaciągam do środka, a wypuszczam (nie mylić z popuszczam) na próbie. Jak powiedziałaby Izabela Trojanowska z Klanu (ta od Podaj Cegłę): Wszyscy zmówiliście się przeciw mnie. Albo boski i świętej pamięci Waldemar Goszcz: Ja tu węszę jakiś spisek.
Na koniec zostaje piwo: a że pora już nie ta na picie piwa, to piję wódkę (udanie inaugurując porę wódki). Wódka to też niezły substytut. Tylko zapijanie jej gorzką herbatą nie jest za fajne (ale fajnie się zagryza ogóreczkiem).
Brak cukru powoduje w moim organiźmie potajemną produkcję bromu (brom wygląda jak na zdjęciu, a jego nazwa to Br). A co powoduje Brom to sami wiecie? A myślałem, żem na Brom odpornym, żem krzyżówka człowieka z królikiem wielkanocnym. No cóż...
A co ja będę pił za tydzień w pierwszej nieopisanej i nie odkrytej dotąd dawnej stolicy Polski? (podpowiem, że chodzi o Śrem). Miejsca, gdzie każdy ma tytuł szlachecki, Centrum Polskiej Sztuki i kolebce Akademickiego Kącika Filmowego? Odpowiedź jest jedna i słuszna: Wódkę (i nie zapiję jej Pepsi Light, bo jest ona obleśna).

Dyrektywy kulturalne: film Moon. (właśnie ten). Hołd na sci-fi lat '80 i klimacik nie z tej ziemii. Super muzyka i super wszystko. Mimo, że nic się w nim nie dzieje oglądałem go z lekko rozdziawionym ryjem. Muzyczka nie przeszkadzająca w odbiorze i ultra dobra. Daję 11 na 10. Aha: nie zasnąłem na filmie (co dobrze świadczy i jest jakby zapowiedzią kolejnego odcinka ŚAKFu). Creed wydał nową płytę - po iluśtam latach się zreaktywowali w klasycznym, niczym pozycja klasyczna składzie. Może nie jest to My own prison, ale Pejsi będzie miał przy czym spać....

Dziś w TV Cyganki Eduszy Polscy Ojcowie Infantylnego Tekstu i Wypas Muzy, czyli Turbo - Kawaleria Szatana - Kawaleria Szatana cz. II - obleśny pan Kupczyk, zakazana morda pan Hoffman i jacyś młodzi pomagierzy, A refren to ja rozumiałem zupełnie inaczej... Zapraszam!


W następnym wpisie przedstawię dietę opartą na psim żarciu.

piątek, 16 października 2009

Czy leci z nami Lars?

Witam serdecznie w dzisiejszym poroannym (niczym poranny wzwód) wpisie. Jak każdy poranny wzwód (poza wzwodami azjatów) będzie on prosty i długi.
Poznajecie tego pana ze zdjęcia? A jak nie poznajecie to podpowiem: jest Lars Urlich z zespołu Metallica i jak każdy dobrze wie, Metallica skończyła się na Kill'em All. Wszystkie dobre zespoły pokończyły się na Kill'em All. Po ziemskim padole chodzi jeszcze jeden Lars - kolega (chyba nawet już nie) z technikum i studiów. Lars to była jego ksywa operacyjna - wiedział o niej, ale nikt jej w jego obecności nie używał. Conajwyżej po pijaku się wymskło, a wówczas Lars się strasznie oburzał. Etymologia ksywy? Bardzo jest prosta ta, ten, to etymologia. Łącząc szybko fakty (obrazek i ksywa kumpla) łatwo można dojść do wniosku, że miał on fioła na punkcie Metaliki. Takiego fioła, że go zaczęliśmy tak, a nie inaczej przezywać. Fioła miał strasznego, wiedział nieomalże wszystko o kapeli, miał wszystkie płyty na ... mp3 (orginalnie ściągnięte z antycznego Napstera i antycznej Kazyy) - fan pełną gębą. A gdy ja sobie kupiłem orginalne CD ww. zespołu to się obrażał (on często się obrażał). Gdy sobie robiliśmy z kumplem (Ojcem Spowiednikiem) jaja na temat Metki (mój ulubiony tekst do dziś, do obejrzenia na jutubie, tutaj... ehhh piękny tekst, a urywek pochodzi z oldskulowego filmu z naszej wycieczki do Częstochowy, głos ojca spowiednika). Podsumowując i nie ciągnąc dalej o tym deklu (bo chyba szkoda na niego internetu): miał chopla na punkcie tego zespołu i to był jego czuły punkt.
Z egzystencjalno-filozoficznego punktu widzenia każdy z nas jest Larsem pewnej sprawy (zespołu, sztuuuki, jakiejś dziedziny żyyycia). Do tak zaskakującego wniosku doszedłem onegdaj z pewną kobietą, gdy leżeliśmy w łóżku. Rozmawialiśmy akurat na temat Larsa (no tak świetny temat na poranne pogaduchy z kobitą w wyrze). I po pewnym czasie rozmowy stwierdziłem do dziewczęcia: A ty jesteś Larsem Godsmaka, a ona się obraziła i powiedziała: A ty jesteś Larsem Iron Maidenż. I miała rację, i również się obraziłem. Widocznie trafiła na mój czuły punkt. Odskok w bok: Godsmak to kapela zmienna jak wszystkie 2 pory roku. Wtedy nie mogłem tego słuchać (rano, do snu, do posiłku, do kupy mi to ona włączała), ale dziś znajdzie się parę perełek: życiowe Whatever i klawe smutnawe Voodoo. Zeskok do tematu: Więc, podsumowując w każdym z nas jest coś z kolegi z technikum. Naszym czułym punktem (zaraz za jajkami) jest właśnie Lars i nic z tym nie można zrobić. Lars to pojęcie przechodnie i potrafi niespodziewanie zmienić dziedzinę. U mnie przeszkoczył z Iron Maiden na Acca Dacca (ale o Iron Maiden pamiętamy, oj pamiętamy). I gdy ktoś powie do nas: Ty Larsie!! Nie oburzajmy się, nie wyrzucajmy konta z naszej-szkapy, nie trzaskajmy głośno drzwiami. Trzeba się pogodzić z faktem: jestem Larsem. Amen.
Dyrektywy kulturalne: od przyszłego tygodnia zaczyna się 4 tygodniowy program Wielkiej Przemiany: zero cukru, pieczywa, piwa i słodkiego wina. Pozostają mi wafle ryżowe, wytrawne wino i wódka (słabe substytuty). I w tym okresie przypadnie mi wizyta w mieścinie, gdzie narodziła się Kultura w Polsce i działa tam znany Kącik Filmowy. Będę pił wódkę i zapijał herbatą. Jak to mawiał kumpel z roboty: on jest w tym znany na świecie: wódce, kartach i minecie. Wyrwane z kontekstu, ale wierszyk wymiata.
Dziś w TV Cyganki Eduszy klasyczny i życiowy klasyk, czyli The Kinks - Tired of Waitinf for You. Na tym teledysku gitarzysta był prekursorem niestandardowego chwytu Gibsonowskiej V-ki. Polecam, zapraszam!


W następnym wpisie zaprezentuję w formie wykresu słupkowego statystyki weselne.

poniedziałek, 12 października 2009

Sens życia wg. Monty Edona

Dzisiaj, z tygodniowym poślizgiem wybrałem się na badania uczuleniowe. Jako, że moją drugą (może trzecią) ksywą było przezwisko Człowiek Rura (bo jedzenie przeze mnie przelatywało). No i ładnie pani mnie usadziła na krzesełku i zaczęła badać pod kątem przeróżnych rzeczy czyhających na moje zdrowie. No i miłej pani podsuwałem szalone pomysły na co mogę być uczulony i z lekkim stresem oczekiwałem na wyniki. Metoda była miła i nieinwazyjna. Na jakimś mierniku, albo innym kakaoskopie była tarcza z podziałką (od zera do stu). W rączce trzymałem miedzianą rurkę, a pani elektrodą badała mi drugą rączkę. Czterdzieści odczynników później rozpisała mi kartkę co i jak. A teraz czas na obliczenia i wzory:
Jeżeli Sens życia to 100%, a każda rzecz na którą jestem uczulony, to -10% do sensu życia? Zaczynamy:
Czekolada - niestety jeść jej nie mogę. Przecież od razu się odechciewa żyć. Bez czekolady trzęsą się ręce, a poranny wzwód nie trwa całą noc. (90%)
Orzechy - szkodzą mi najbardziej (masakra). A teraz jak mam nie jeść bożonarodzeniowych czekolad z okienkiem? Lepiej od razu palnąć sobie w łeb (80%)
Pomidory - ale... ale ... przecież keczup włocławski jest z pomidorów? Pozostaje mi jeść keczupy z Modliszki i Międzyodchodu, bo w nich zawartość pomidorów jest znikoma (70%)
Truskawki - szkodzą podobnie jak orzechy, czyli mówiąc z hiszpańska: mucho szkodzą. Może po prostu zjem 3 kilo owoca i umrę z zatrucia. (60%)
Poza tym nie mogę jeść bananów (whatever, bo i tak ich nie jadłem), ryb (i znowu wzruszyłem ramionami), mleka (patrz powyżej), porów-selerów (nawet nie rozróżniam jednego od drugiego) i pszenicy (oj, przecież to składnik bułki do kebaba, 50%)., cebuli (cholera!, 40%) Co fajniejsze uczulony jestem na kacze pióra, a ponad 20 lat śpie na poduszce z kaki. Zatruwam sam siebie. To tak jakby mama dosypywała mi do jedzenia ołowiu
A ter
Podsumowując 40% sensu życia. słabo,mniej niż połowa. Na studiach bym nie zaliczył. Jak dobrze, że wystarczy przejść 4 tygodniową dietę bezcukrową i mi się poprawi. (chyba będzie mnie ktoś musiał związać i karmić przez kroplówkę, bo nie wytrzymam bez słodkiego). Co gorsze przez te 4 tyg zero piwa i zapijania wódki pepsi. Ale mamy jeszcze wytrawne wino...
Nie jestem uczulony na żadne kasze, ziemniaki i sierść kocią i psią.
Na sobotnim weselu poproszę kucharza o sałatkę z ziemniaków i psich kłaków. Rozplanowując sobie dietę nię spędzę imprezy w kiblu. A może lepiej zjeść truskawki w beszamelu z pomidorów, orzechód i czekolady, ażeby uniknąć tańczenia?

Dziś w TV Cyganki Eduszy stonowana piosenka na dżezową nutę. Zespół to United Future Organization z piosenką His name is... Słychać tutaj oddźwięk Łowcy Androidów i tęsknotę za możnością konsumpcji czekolady z orzechami. Niestety same obrazki, ale muzyka dobra.


W następnym wpisie opowiem o filmach polskiego mistrza suspensu. Jego imię to Jarosław Żamojda (sprawdźcie na filmwebie).

niedziela, 11 października 2009

:D

Oczywiście tytuł posta jest drobną prowokacją. Jak każdy zauważył ja nie używam za często (bo wcale) buziek, buziaczek. Użyłem ich w moim życiu kilka, a osoby którym wysłałem muszę niezwłocznie zabić. Dzisiejszy post będzie moim pierwszym przepisem kulinarnym jaki tutaj zamieszczam. Takie skromne i pierwsze Gotuj z Cyganką Eduszą. I jak na cygankę przystało wszystkie składniki muszą być kradzione, albo przemycone z Persji (np. schowane w perskim dywanie).
Dzisiaj zaproponuję coś dla prawdziwego konesera, czyli wytworny (nie za drogi) :D drink. Wychodzi on i smakuje zupełnie jak na zdjęciu. A więc jak w każdym Pordaniku Domowym zaczniemy od:

Składników:
1 słodki wermut, albo le wermuth, albo inne podobnie brzmiące szato (może być czerwony, może być biały)
1 pomarańczka (a gdy jest sezon paczek bożonarodzeniowych to jakaś się znajdzie)
woda mineralna gazowana
okrągłe kostki lodu
wykwintne szklanki do drinków (takie wiecie: ą, ę i i mały paluszek na sztorc)
wykwintne patyczki do drinków (jw.)

Przygotowanie:
Lód schładzamy (bo czasem się trafi ciepły lód, hy hy hy...), winko również, pomarańczki w plasterki i na połówki te plasterki (żeby było to D). Z 2 kostek lodu, w szklance, robimy nasze ":" i z połówki plasterka "D". A teraz rebus: co jest lepsze od połówki plasterka? oczywiście że plasterek. Tak więc nakładamy na siebie 2 półplasterki. Wlewamy 3/4 le wermuta i dopełniamy mineralką. W ten oto sposób drink się do nas uśmiecha i zachęca do wspólnej zabawy...

A teraz coś z zupełnie innej beczki. Pewna osoba w komentarzu napomknęła, że mieliśmy przecież wiele wiele innych tajnych wyrazów do zaszyfrowania cenzuralnych treści, no to kontynuując i nie pierdząc w stołek dla straty czasu:
Zakamary - czyli antyczny czasoumilacz. Słowo pochodzi z technikum, gdy wszystko co rozebrane przenosiło się na dyskietkach - dziesięciu, a nawet dwudziestu. Masz jakieś zakamary? Zapytałem 9 lat temu Padre Spowiednika, na co odrzekł mi on: Multum. I następnego dnia miałem co robić tudzież oglądać. I jeszcze była taka piosenka Mjuzik instraktora (z płyty Electric City, omówiona w dziale los tres Amigos), się nazywała Rakiobady (dosłowna literówka empetrójki, którą ściągnąłem z sieci w akademcu). No i my w refrenie śpiewaliśmy oczywiście ZAKAMARY!!! , nie na trzeźwo, zaznaczę.
Płonące plecy - to taki wesoły termin oznaczający, że mamy taki zapieprz, że płoną plecy... takie przysłowiowe urwanie chu... głowy. Pamiętacie może, złote lata kinematografii VHS, gdzie na codrugim kinie akcji: ktoś strzelił z pistoletu, po czym z dachu spada koleś i się pali. W barze, w łesternie bijatyka, a nagle przez hibotliwe salonowe drzwiczki wypada koleś z płonącymi plecami, lepiej - przed drzwiczki i przez szybę wypadają kolesie z płonącymi plecami. Albo film o stacji polarnej na Antarktydzie i strugach śniegu pod lawiną ginie koleś... no i oczywiście z płonącymi plecami. Co ich łączy: wszyscy byli bardzo zajęci.... zajęci ogniem.
Plucie krwią - również filmowa czynność wielu bohaterów: dostał kulke, dostał w pysk, otwiera drzwi od samochodu - zapluł się krwią. W naszym mniemaniu plucie krwią oznaczało zobaczenie za wysokich cen. Przytoczę: -Otworzyli nowy sklep w Starym Browarze. -No i? -Zaplułem krwią na ceny. We Włocławku na dniach otworzą wielki krwioopluwacz, czyli Wzorcownię. Na otwarciu zagrają: Steven Segal na kacu, czyli Kayah i jakiś suchar - Sofa.
Delma - pamiętacie taką reklamę margaryny, na której animowana kostka smalcu biega po ekranie i reklamuje margarynę? No to ta animka nie miała brody, nie? No i teraz macie kolegę, który też sobie ukrył brodę pod fałdami podgardla. Przecież oczywistym jest, że w ciągu 10 minut od poznania go będzie miał ksywę Delma.
Glancpion - jest to wyrażenie bardziej techniczne od słowa szprajc., jednak żadziej używane. Najwięcej glanpionów znajduje się pod maską samochodów. Co ciekawe jak oddawałem moje autko do majstra to mi się wymsknęło to słowo w zdaniu: Olej leci tuż za tym glancpionem. Majster doskonale ukrył zdziwienie. Ukrył je bo miał wąsy.
Polski Ojciec ... - trzyczłonowa nazwa określająca osobę która jest w czymś dobra. Dobra na miarę Polski. Przykładowo: Polski Ojciec Hardkoru - koleś który tekstem i ripostą zarumieni nieboszczyka. Polski Ojciec Zacieru - czyli koleś dla którego najlepszym śniadaniem jest piwo, najlepszą pastą do zębów jest piwo, a najlepszym kebabem jest piwo. Czyli już wiadomo kto jest Polskim Ojcem Czego.

Dyrektywy kulturalne: muszę odświeżyć sobie taniec gierkowski na weselną nutę. (a więc czy dociągalśmy nogę lewą do prawej, czy prawą do lewej). Pierwsze zdanie do dziewczyny z którą idę to: umiesz tańczyć? (dobrze, że pokręciła głową). Ale jak wypijemy to ją nauczę chociaż tańca gierkowskiego.

Dziś w TV Cyganki Eduszy połączenie tańca na rurze, fajnej laski lekkiej erekcji, czyli Shakira w najlepszym repertuarze świata (już pewnie wiadomo co za zespół), czyli Back In Black.


W następnym wpisie postaram się połączyć 2 podobne do siebie odmiany tańca, czli salsę i pogo. (nawet znalazłem stosowną git kapelę i git teledysk).

wtorek, 6 października 2009

"... ale nie rozumiem..."

Od dzisjaj, wychodząc naprzeciw oczekiwaniom czytelników i samego siebie zamieszczać będę posta codziennie. To był oczywiście żart sceniczny niskich lotów (tak niskich niczym poziom humoru kabaretonu sprzed tygodnia). Przecież nie będę pisał codziennie o porannym wzwodzie. A co gdy go nie będzie?... Pewnie ziemia powróci do postaci płynnej masy. Co do samego zdjęcia do posta: oczywiście widnieje na nim prof. Jem Miodek, król gestykulacji rękami. Gdy idzie spać to zakłada sobie gabki na wszystkie 21 palców ażeby nie zrobić sobie i żonie krzywdy przez sen.
Impulsem do napisania dzisiejszego ekstremalnie spontanicznego i ciekawego wpisu było zdanie wypowiedziane przez kumpla z roboty (zwanego również inż. Modliszką lub Pudzianem): "zaszprajcuj mi ten kabel". Doszedłem do mistycznego wniosku jak bardzo ciekawego: nieźle nam się przez te 10 lat napłodziło wyrazów o mistycznym znaczeniu. Chodzi mi o wyrazy które znaczą co znaczą, lecz wypowiadane przez pewne grono znaczą co innego. Ale jak dobrze wiemy jak grono usycha to robi się rodzynka, a jak fermentuje to robi się zacne wino. Lata technikum i studiów wygenerowały u mnie (i wśród grona) pewien specyficzny, zamknięty wręcz sterylny sposób wypowiadania się. Lecimy z listą!:
Trąbka - zazwyczaj jest to instrument, a gdy jest własnością Eustachiusza, to wówczas mamy do czynienia z kawałkiem ucha. Ale pewnego wieczora do zadusznego pokoju w akademiku wszedł współspacz, nawalony jak prosię, złożył rączkę w piąstkę i się do niej wyrzygał. Paw radośnie pociekł mu przez palce (od razu zgłodniałem)A że ja nie byłem trzeźwiejszy odpowiedziałem mu na to: niezły mi tu hejnał na trąbce zagrałeś. No i od tego czasu na rzyganie do ręki wołamy trąbka. Jak to brzmi ładnie i kulturtalnie. A w towarzystwie prawdziwych dam, słowo to przemknie niezauważone.
Szprajcować - mamusia mnie nauczyła. Pewnie słowo pochodzi z najordynarniejszego języka świata - niemieckiego. Zaszprajcować - ozancza wykonanie pewnej czynności. Zazwyczaj wyrażenie Zaszprajcuj mi piwo oznacza Podaj mi piwo. Słowo szprajc oznacza pewien przedmiot, którego nie potrafimy nazwać. Takie określenie techniczne. A gdy coś nam szprajcuje to wtedy należy rozumieć takie wyrażenie jako : coś mi nie działa jak powinno.
Kulać - swego czasu w technikum wszyscy wciągali tabakę. Na włefie, na religii, w kinie, w kiblu, na mszy św. Raz ktoś wciągnął przekątną stołu, raz ktoś wciągnął przekątną sali. I stąd powstało powiedzenie: Zakulamy? czyli propozycja do wspólnej konsumpcji tabaki nosem. W sumie dawno nie kulałem...
Bakłażan - warzywko o śmiesznym wyglądzie (nigdy nie jadłem, bo jak wiadomo najzdrowszymi ważywami jest mięso). W technikum zdanie Wujek zrobił bakłażana, oznaczało, że kumpel tak głośno beknął, że słyszeli go na kole podbiegunowym.
Czasoumilacz - samo słowo pochodzi z reklamy pewnej sieci telefonicznej. Kumpel mianem tym określa pewne strony nie-dla-dzieci, z kombinacją słowa tube w nazwie. Wiecie, taki odprężacz.... czaso....
Fersztejen - słowo instant classic (pochodzi z ordynarnego języka niemieckiego i znaczy rozumieć). W górach kumplowi (temu od trąbki) zwaliły się narty na łeb. Chciał zakląć szpetnie po niemiecku, a wydobył z siebie jedynie to słowo. No i tak nam zostało do dziś. Zamiast zakląć szpetnie mówię to słowo. Jak widzicie, szajse to nie jedyne niemieckie przekleństwo.
Beż - to styl życia i jego postawa. Wyobraźcie sobie poranek po chlaniu: wstajecie rano patrzycie w lustro, a tu wasz kolor skóry niczym nie różni się od koloru ściany za wami. Jest beżowy. Jesteś beżowy, ale mam dzisiaj beż. Z francuska beuge...
Edwardówka - pochodzi z czasów, gdy ojciec był wielkim bimbrownikiem (tak sobie hobbystycznie pędził w piwnicy). Gdy spróbowaliśmy jego produkcji to kumpel wjechał na rowerze do rowu, a ja dla odmłodzenia zasnąłem w szafie. Oznacza alkohol przywieziony ode mnie z domu: jakieś pigwóweczki, bzówki, nalewajki, po prostu ekstra, ekstra, brzoskwinia jest ekstra.
Na dzisiaj starczy, nic mi się więcej nie przypomina, a jak się przypomni to dopiszę.
W TV Cyganki Eduszy wypasiony teledysk w reżyserii Spike Jonzea. Zespół to WAX, a piosenka to California. Niektórzy nazwą jej słowa życiowymi, a ja nazwę ją klawą. Zapraszam.


W następnym wpisie zdetronizuję modę z lat '80.

niedziela, 4 października 2009

"Laboratorium" Wiktora Niedźwieckiego

Dzisiaj, równo od tygodnia nie tknąłem piwa, ani wódki... nie sztachałem się nawet zimowym płynem do spryskiwacza szyb. Żeby było śmieszniej nie mam dyżuru. Co mnie popchnęło do tak dramatycznego posunięcia? Nic, zupełnie zapomniałem, że można wieczór, który zaskakuje nas coraz szybciej umilić sobie piwem. Ostatnie piwo wyżłopałem tydzień temu, gdy po małośmiesznym kabaretonie (szczyt nieśmieszności osiągnął Daniec, który poziomem humoru zakłopotałby uczestników stypy) usiedliśmy z resztą Drużyny A (o tym kiedy indziej). Na samym kabaretonie drgnęły mi może ze 2 mięśnie mimiczne, a resztę poraził niedowład lub niski poziom kabaretów. W pewnym momencie chodząca Wikipedia Maciej odpowiedział to złowrogie zdanie: Nie umiemy się bawić bez alkoholu. Zdanie to powtarzał tego wieczora wielokrotnie. Padało ono również z jego ust onegdaj:
..gdy pewnego słonecznego dnia Kosowska młodzież (czyli nasza 3 osobowa Drużyna A) poszła sobie postrzelać z wiatrówki. Moglibyśmy zapomnieć wiatrówki i śrutu, ale nie zapomnieliśmy nigdy piwa. Bo przecież jak wystrzelamy tarczę to pozostanie nam prucie do puszek. Kto trafi głowę Kasztelana na puszcze wygrywa Kasztelana w puszce. Logiczne, co nie?
... gdy na pewnym majowym grilu wychłostaliśmy się wódką i edwardówką o smaku czarnego bzu. O tym co robiłem na grilu przypominały mi zdjęcia i to. Przypomnę, że za wykonanie tej piosenki nasze trio otrzymało Bursztynowego słowika w Sopocie.
... gdy po kinie nasz 3 osobowy Śremski Kącik Filmowy przy Kasztelanie omawiał film.
... gdy po udanej (kolejnej) złożonej naprawie Ronowego Pikaczento siadaliśmy nad jeziorem i żłopaliśmy Kasztelana.
I po tygodniu bez alkoholu stwierdzam dosadnie: nie umiem się bawić bez alkoholu. W sumie taki jakby eksperyment mi z tego wyszedł. Zakres: zabawa, a alkohol, czas trwania: 7 dni. Eksperyment wykonany, lecz niestety nie udany.
Wcześniej to chyba z raz eksperymentowałem, czyli odzywać się jak najmniej przez tydzień. Wymiękłem po 15 minutach po przebudzeniu.
Teraz też przeprowadzam pewien tajemniczy eksperyment związany z liczbą 10, ale o tym kiedy indziej.
Wniosek: Czy warto eksperymentować? Jeżeli chodzi o przelewanie zielonego płynu do pomarańczowego i patrzenie jak się robi z tego płyn niebieski i wszystko za państwowe pieniądze, to tak. A gdy eksperymentujemy na sobie jakieś takie dziwne, żeczy...to lepiej nie. Lepiej powiedzieć sobie Idż spać Pejsi!!!! i iść spać.

Dyrektywy kulturalne: oglądałem Wojne polsko-ruską, albo starałem się oglądać (3 podejścia i 3 zaśnięcia). Film Xawerego Ż. przypomina filmy jego ojca: ludzie pieprzą jakby wierszem i pieprzą od rzeczy, zlepek bezsensów. Szczyt ojciec Xawerego osiągnął Szamanką.... W poniedziałek idę na testy uczuleniowe, więc dowiem się czego nie mogę jeść, a raczej: co tylko mogę jeść. Więc jutro dowiem się czy naprawdę warto żyć...

Dziś w TV Cyganki Eduszy przedsmak następnego wpisu, czyli Drużyna A - Star Trek Stajl. Kultowo zmontowany klipik z najlepszą muzą początkową z serialu. No to zaczynamy: ty ty ty tytyty...


A w następnym wpisie udowodnię, że spanie w szafie odmładza (przykład bawienia się z alkoholem).