niedziela, 26 grudnia 2010

Świąteczna atmosfera u pewnego oficera cz. 3


Dzisiaj lecimy z grubej rury: TV Cyganki Eduszy, która to zawsze zwiastowała nam niechybny koniec posta. Ów post zacznie się w miejscu gdzie wszystko się kończy. Filmik przedstawia klasyczne święta w krajach Ameryki Południowej. Cóż za wierne oddanie epoki, strojów i obyczajów. Jadę tam w wakacje.... Albo i nie.
Postanowiłem napisać coś ciekawego z okazji świąt o poranku - bo jeszcze jestem trzeźwy. Znacie ten plan: kluczyki od samochodu do szafki i można przysiąść do tradiszional polisz posiłek, którego głównym składnikiem jest wódka. Wymyśliłem również inne ciekawe określenie na święta: Dieta 1 000 000 kalorii. Na razie naliczyłem ich 666 666 bo jeszcze przede mną cały dzień drugiego święta. Jaka jest moja wizja tegorocznych świąt? Zupełnie taka sama jak dwa lata temu i nie odbiegająca światopoglądowo od świąt sprzed roku. Ja... to już 3 święta z blogaskiem - doskonała okazja żeby się napić... może wódki? Przekonaliście mnie.
Ciekawostką jest fakt, że po raz pierwszy w tym roku zasłyszałem piosenkę Last chłysmas na 2 dni przed wigilią. Nie w radiu, nie w telewizji, a w zakładowym radiowęźle,zwanym kołchoźnikiem. To mój nowy rekord, bo rok temu to już pewnie we wrześniu słyszałem. To chyba tyle na dziś. Obyście się nie przejedli, obyście nie musieli robić za dużego wycięcia w stole na brzuch, żeby wam nic nie zaszkodziło, a wódka miała tłustą podkładkę w żołądku. Zapewne do usłyszenia w dyrektywach sylwestrowych lub Noworocznych wymówkach.

Dyrektywy kulturalne: W poniedziałek nawiedzę w kinie nowego Trona i nie chodzi mi o odwiedzenie ubikacji. Podobno dobry film w dobry 3D z muzyczką Daft Panka. Sądząc po piosnce tytułowej może być zacnie i mogą wystąpić u mnie objawy ciar na plecach. Czekam na koniec roku, a może nie czekam? Przecież trzeba będzie podsumować, a podsumowania są jakie są. Koniec pier*lenia, przechodzimy do...

...TV Cyganki Eduszy, a w niej piosenka puszczana na koniec dnia pracy, koniec tygodnia pracy i koniec miesiąca (wypłata). Piosenka określająca to że mam dobry humor. Pamiętacie taki zacny film Boski Czilałt? W nomenklaturze międzynarodowej tytuł filmu brzmi Pineapple Express. No i rozumiecie, w tym filmie była scena w lesie - dwójka głównych bohaterów niemiłosiernie się zbakała i robiła przeróżniaste motywy i motywiki (zbakani to oni byli przez cały film). W tej właśnie scenie leciała taka pocieszna muzyczka Arthura Lymana. Poniżej wersja oryginalna, rozszerzona, grana przez 2 panów na śmiesznych małych gitarach. Zapraszam! Aha nazywa się ona Hilawe.

W następnym wpisie rozszyfruję słynny gest wykonany prawą ręką, określony jako: dyńka, jajka, portfel, zegarek.

niedziela, 19 grudnia 2010

O czym oni śpiewają cz. 6 - Płacz nad rozlanym mlekiem

Witam serdecznie grzecznych licealistów i gimnazjalistów. Rok 2010 prawie za nami, a jak powszechnie wiadomo 10+656 daje nam 666, czyli liczbę szatana. Prosta kalkulacja każdego fana radia Maryja i wychodzi nam oczywiście, że rok 2010 był rokiem Szatana. A nadchodzący 2011? Wiadomo: 11+655=666. Mamy przesrane. Skoro rok szatana, to postanowiłem w (porządnie zakurzonym) kąciku O czym oni śpiewają wstawić klasyczną balladę podobno-satanicznego zespołu KAT. Piosnka zwie się Łza dla cieniów minionych i pomimo jej krótkości jest klawa. Tak klawa, że aż smutna. W dziale tym rozpatrywałem dysgrafię tekściarzy, jednak pan Kostrzewski z KATa urzekł mnie swoją twórczością, ponieważ ubrał dysgrafię w tak piękne słowa, że aż nie wiem co powiedzieć. A skoro mówić nie ma o czym, to możecie mi naskoczyć. Oczywiście żart (niskich lotów), lecimy z pod-tekstem:
Na dnie sarkofagu noc, czarna suknia
Rozrzucam korale wspomnień

Podm. liryczny ukradkiem spogląda do sarkofagu i widzi przysłowiowego wuja. Ciemność i noc spowiła cmentarz. Podmiot najwidoczniej szuka czegoś, bo jak to ładnie opisał w drugim wersie: rozrzuca korale wspomnień. Ja też często rozrzucam korale wspomnień o tym co zapomniałem zrobić (bo ja mam bardzo dobrą pamięć, ale za to bardzo krótką). Gdybym za każdy koral dostawał 50gr... byłbym milionerem.

Wtulona we włosów płaszcz, wonna rodnią swą
Teraz okryta snem

Ten z włosów płaszcz mnie troszkę zmylił, ale jak wiadomo futro owcy to też włosy, więc chodzi tu o coś w wełnianym płaszczu - kluczyki do samochodu; otulonego snem - być może wyłączony telefon? Jeszcze jedno: co to jest rodnia?...

Na wpół lodowata dłoń, zimne twe usta
A jeszcze nie dawno ogień tlił
Pamiętam rozkoszny wiatr, masztem gnący sztorm
Daję ci moją łzę

W następnych 4 wersach mamy połączenie przeszłości z teraźniejszością. Autor wspomina jak to onegdaj pływał pod żaglami, jak to mu sztorm przeginał maszt, jak to dostawał w szczękę z bomu. I swego czasu na Mazury jeździł z lubą, która sądząc po ogniu robiła mu w nocy niezłe wygibasy. A teraz? Teraz podmiot stanął pod wiatr i mu się uroniło łzę jednym okiem. Bo dziewczyny pamiętajcie: jak chłop płacze, to znaczy, że coś mu wpadło do oka lub stanął pod wiatr.

Okręt mój płynie dalej, gdzieś tam
Serce choć popękane, chce bić

Niedobrze, skradziono łajbę podmiotu, pływa ona sobie pod przebitymi numerami i zmienioną nazwą, rodzi się żal, a serducho dopadła arytmia. Ale jak powszechnie mawia się na kujawach: Będzie dobrze!
Nie ma cię i nie było, jest noc
Nie ma mnie i nie było jest dzień.

Nie wiem, nie wiem i jeszcze raz nie wiem jak to interpretować, ale ostatnie dwa wersy są przeklawe.

Podsumowując Łza dla cieniów minionych to piosenka o nastawieniu typowo pesymistycznym. Autor nałykał się grzybków i biega po cmentarzu w poszukiwaniu zagubionej rzeczy w płaszczu. Nagle orientuje się, że skradziono mu łajbę, a jego misia dawno już z nim nie ma. Pewnie uciekła z porywaczem łódki i teraz jemu robi wygibasy w nocy... a żeby było śmieszniej jest noc...
Piosenka obowiązkowa dla każdego początkującego metala-gitarzysty-posiadającego 10 letnią gitarę Defil z 15 letnimi niezmienianymi strunami. Onegdaj nasze imprezy kończyły się pijanymi próbami odegrania tego szlagieru. Zazwyczaj krzyczałem do kumpla: Władziu, zaintonuj "jak lodowata dłoń". Każdy wiedział o co chodzi. A jak ktoś po imprezie nie spał pod kocem to miał lodowatą dłoń i zimne usta. Na bank!

Dyrektywy kulturalne: Yyyyy... koncert Iron Maiden za pół roku? Czas podsumować rok szatana 2010? Czas wywróżyć z fusów po drinku typu ":D" co przyniesie nadchodzący rok szatana 2011? Ale to w następnym wpisie, lub za następnym wpisie. Aha... koniec zapieprzania jak zombiak po 20h w robocie. Rozpoczął się 8h tryb pracy, że tak powiem 8h tryb pracy - mode on! Fuck Yeah! Będę miał więcej czasu na jego tracenie. Rozpoczyna się sezon paczek świątecznym, a w nich najsmaczniejsze pomarańcze w roku. A pomarańcza jest nieodłącznym składnikiem drinka typu :D (to nie jest buźka... to jest typ drinka!). Jeszcze tylko upiekę sławetne mafinki, albo sławetniejszy dwukeks. Ktoś chętny na WKK, czyli Wieczorny Kącik Konesera? Jeszcze jedno: do tej pory nie słyszałem nigdzie Last kłysmas w wykonaniu zespołu Łam. Pewnie wykrakałem i jutro piosenka zawieruszy mi się na płycie z dyskografią In Flames, której słucham jeżdżąc do roboty...

Dziś w TV Cyganki Eduszy lekko przewrotnie piosenka nie z posta. Piosenka dla każdego metala uczącego się grać na wieśle, posiadacza 10 letniego Defila. Rage against the machine - Bulls on Parade. Wierzcie mi, też kiedyś byłem metalem i pożyczałem 10 letniego Defila starając się na nim naśladować ła ła ła ła ze wstępu piosenki. Defile w dłoń i gramy: ła ła ła ła....

W następnym wpisie opowiem co wsadziłem do bożonarodzeniowej święconki z którą udam się do kościoła. Nie pomyliłem czasem świąt?

piątek, 17 grudnia 2010

Paweł Gessler cz. 3 - Ponton, czyli piekło w 5 smakach

Szalony wpisik rozpocznę od teoretycznego wstępniaka spod znaku: skąd, jak i dlaczego (w nomenklaturze międzynarodowej: where, how and why). Otóż jakiś czas temu w naszej pracy narodziła się pewna świecka tradycja: raz w tygodniu zasiadamy w rodzinnej atmosferze do jakiegoś rodzinnie zamówionego szato, dowożonego do naszego miejsca pracy. Były już: 2x pizza, 1x kebab (albo jako rzecze rozpiska kebeb) z Guliwera.
Po świeżo uruchamianej fabryce kręci się wielu skośnookich jegomości (a nawet 2 niebrzydkie jegomościanki) z najróżniejszych zakątków Azji: Japończycy, Chińczycy, Singapurczycy, Hindusi i wielu wielu innych. I z tej właśnie racji zachciało nam się dzisiaj zjeść jakiejś kuchni wschodu (i nie chodziło tu o ryż z koncentratem pomidorowym - pozdro dla Krycha Mordercy). Po przeszukaniu całego internetu w celu znalezienia jakiejkolwiek budy z tajskim jedzeniem we Włocławku znaleźliśmy restaurację dowożącą jedzonko. Restauracja ta zwie się Kanton (Ponton, chłe chłe chłe) i mieści się TU. Zamówiliśmy sobie każdy po odpowiednim zestawie - mi przywieziono kurczaka w 5 smakach...
Jedzonko przyjechało na z góry określoną przez nas godzinę, zapakowane w styropianowy, zamykany celofan. Każdy odpakował swoją paczuszkę, wziął do rączki plastikowy widelczyk i zaczął szamać. Zaglądam do mojego celofanu i widzę: ryż, surówka (mniej więcej taka jaką ładują do kebaba (całkiem smaczna) i pływająca, brązowa, oleista ciapa. Po rozbiciu każdego składnika ciapy na atomy okazało się, że znajdują się w niej: brokuły (ups, nie jadam), pocięte strączki fasoli (ups, nie jadam), grzyby mun (ups, od grzybów zamyka mi się gardło) i jakieś brązowe przęsła, przypominające skórzane rzemyki, które metale noszą na nadgarstkach. Aha, wszystko pływało w tłuszczu przypominającym olej wyciągnięty z silnika po przejechaniu 40 tys km. Koniec żali: zmieszałem ryż z ciapą i zacząłem szamać. Jednak przeświadczenie, że za każdym razem gdy coś zakąszam mogę jeść grzyba zamykało mi gardło. Zacząłem operację oddzielania grzybków od reszty i po tym zabiegu wszystko było do zjedzenia (i teraz uprasza się by nikt nikomu nie mówił, że jadłem warzywa spod znaku brokułów i fasoli, a nawet śmiercionośne grzyby mun). I teraz konkluzja: nazwa potrawy brzmiała: Kurczak w V smakach. Zazwyczaj po orientalnych frykasach potrawa piecze mnie 2 razy (wchodząc i wychodząc), jednak kolega wywróżył mi, że ta potrawa (jak liczebnik z jej nazwy wskazuje) będzie piekła 6 razy: wchodząc i 5 razy wychodząc. Na razie piekła 3 razy... z niepokojem i nie tęskniąc czekam na pozostałe 3...
Podsumowując: jeżeli ktoś nie jest mięsarianinem, to może się pokusić o spróbowanie. Cena nie bije w policzek (13zł), a jedzenia jest od pyty. Należy uważać na pieczenie, zwłaszcza to wychodzące. Czy polecam? Trochę tak, trochę nie.

Na koniec dialog-konkluzja:
- Przepraszam, a świeży ten kurczak? (zapytał klient kelnera w tajskiej restauracji)
- Świeży, świeży, jeszcze rano szczekał...


Dyrektywy kulturalne: Plany sylwestrowe same się rozwiązały, bo mam raczej dyżur. Za pół roku (10 czerwca) Iron Maiden w Warszawie. Oczywiste, że trzeba pojechać!! Do posłuchania na mrozy polecę skoczne piosnki włocławskiego zespołu Express Service, do posłuchania TU.

Dziś w TV Cyganki Eduszy zaproponuję wam piosenkę, która w dzisiejszym odcinku Pawła Gesslera była oczywistą oczywistością. Piosenką tą jest skoczną melodyją, pod tytułem Idę do Wietnamca przeklawego zespołu Kuśka Brothers. Zapraszam, bo wiecie: Nuka to jest pies Pawła. I ona cały czas tam siedzi...

W następnym wpisie przedstawię najnowsze trendy w przebieraniu się wszystkich wujków za mikołaja w wigilijną noc. (zajechało komercją i konsumpcjonalizmem)

wtorek, 7 grudnia 2010

Tańczmy z cyganami

"Dzień dobry wieczór" powiedział zakłopotany Paweł w ostatnią niedzielę. Jak wielkie było moje zdziwienie, gdy ze strzępków informacji z sobotniego wieczora wyłoniła się mglista postać Pawła szlifującego Martensami (ukłon w kierunku konsumpcyjnego trybu życia) parkiet w pewnej knajpie.... Pawła? Szlifującego parkiet? Martensami? - zapytacie. Egzakli.
Dzisiejszy post miał się nazywać "Patrik Słejzi i przyjaciele cz. 2", jednakoż Patrika już z nami nie ma, a na pewno jacyś cyganie się znajdą.. gdzieś. Tego wieczora ich z nami nie było, bo rano po skontrolowaniu rzeczy osobistych znalazł się i portfel i telefon (ze stadionu na Wemblej wita państwa Uprzedzony-Ali Szpakowski). Dyplomatycznym głosowanie wypadło na tytuł pewnej piosenki nisko-polowej, która leciała ta: Tańczmy z cyganami, cyganaaaamiiii, tańczmy lalalalalala... słów dalej nie znam. Czemu wymsknięta pier(w)ś Foremniaczki na zdjęciu otwierającym? Bo tak!
A teraz historia od początku:
4 i pół miliarda lat po zastygnięciu płynnej masy ziemi postanowiliśmy urządzić sobie post-andrzejki. Wlawszy w siebie sporo wódki wyruszyliśmy na miassto.. Zaszliśmy do pewnej knajpy zwanej Czarnym Spichrzem i posadziliśmy dupy za stołami, a sami poszliśmy do baru po piwo. Wypiwszy po jednym któraś z pań wyciągnęła mnie na parkiet. Po 3 minutach mistrzowskiego Tańca Gierkowskiego ktoś włączył Nirvanę, a ja dostałem od kumpla z barku w nos. Nos do dziś przy przekręcaniu jego czubka wydaje śmieszne dźwięki. Pogodziwszy się z bólem wstałem i poszedłem dalej tańczyć - nie taniec Gierkowski. Jakże wielkie było moje zdziwienie, gdy okazało się, że potrafię skoordynować nogi, ręce, stawy i głowę w jakąś schludną i estetyczną całość... co było miłe.
Dnia następnego wstałem i usiadłem. Nie bolała mnie głowa, a ciuchy nie śmierdziały fajkami. No tak! W odpowiednio małych knajpach nie można już palić. No właśnie. coś mi tego wieczora nie pasowało... widoczność w lokalu była lepsza niż zwykle, nie śmierdziało, a 3/4 ludności lokalu co jakiś czas zakładało kurtki i wypadało na dwór... Narreszcie nie będzie mnie bolała głowa dnia następnego, narreszcie nie będę musiał odkażać ciuchów chemikaliami w celu pozbycia się papierośnego smrodu, nareszcie lub być może się wytańczę? A może nie... Jak to powiedziała pewna koleżanka z Poznania: We mnie trzeba wlać kilka szklanek wódki, żebym wykonał chociaż taniec gierkowski na siedząco, a co dopiero na stojąco, na parkiecie. Wniosek jest jeden: zakaz palenia w knajpach to chyba jeden z najlepszych pomysłów ostatnich lat w Polsce. Oczywiście zaraz po pomyśle postawienia krzyża pod pałacem prezydenckim.

Dyrektywy kulturalne: hmmmmm.... mmmmm. Brak, coraz bliżej końca roku, a wiadomości zewsząd donoszą, że rok kończy się coraz bardziej chu*wo. Mnie też to dotyczy? Jeszcze nie wiem. Filmowo polecę wam trylogię Powrotów do przyszłości oczywiście obejrzaną pod rząd. Całkiem miłe wspomnienie z dzieciństwa.

Dziś w TV Cyganki Eduszy kolejna piosenka Alicji w Łańcuchach spod znaku melodyjnej i akustycznej nuty. Panowie ładnie śpiewają, a przez kadr przewijają się ładne panie.... Ładnie, a nawet fajnie. Piosenka zwie się Your Decision. Zapraszam przed odbiorniki wszystkich radiosłuchaczy.

W następnym wpisie przedstawię przepis na wigilijnego karpia, wykonany głównie z wołowiny.