poniedziałek, 4 stycznia 2010

Dyrektywy sylwestrowe.

Jak co roku każdy z nas zapewne życzył sobie uśmiechniętego Sylwestra. I ja też wszystkim tego życzyłem. I zapewne wszyscy byli uśmiechnięci jak ten Sylwester na zdjęciu. Dla mnie od dawien dawna nie było to takie łatwe. Zawsze wstawałem ostatniego dnia roku z wielką doliną i smutami, które szczyt osiągały o godzinie 12....
...gdy nagle w tym roku wstałem rano, powalczyłem z porannym 3h wzwodem, usiadłem na łóżku, spojrzałem w lewo, spojrzałem w prawo, założyłem papcie... i nic. Żadnej doliny, żadnych zgryzot i sucharów. Po prostu cudne i błogie Whatever. Musiało minąć półtora roku od założenia tego blogaska, aby mój światopogląd odwrócił się o 360 stopni. Ufff... Jak co roku musiałem sobie coś postanowić. Już wiem że z masturbacją nie poskutkowało (jakieś 19 razy pierwszego dnia roku), to może by tak:
- Moim noworocznym postanowieniem miało być bycie miłym dla ludzi.
- I jak?
- Spier*j chu*u!!
Rok 2009 zaliczę do udanych: pracuję już rok, autko o nazwie Longina mam pół roku i jest, mawiając ogólnie, dobrze. Co jakiś czas zaszlocham za Majkelem Żeksą, jednak z zażenowania, gdy nagle co 5 minut w telewizji leci jakiś jego teledysk, lub gdy na Półsacie Latoja Ibisz odliczała do nowego roku..
A jak zapowiada się rok 2010? Już wiadomo, że będzie on rokiem Szatana, a dlaczego? Wystarczy do 2010 dodać 651 i odjąć 2000 i włala! Mamy liczbę Szatana 666! Watykan będzie miał w tym roku dużo do roboty. Kolejnym atrybutem tego roku jest nie wylewanie za kołnierz. Wraz z bratem od 1 do 3 stycznia łoiliśmy edwardówki po równo. Wyznaczyliśmy nawet symbol nowych czasów: 3XP: Parkur (koło jego bloku robiliśmy zimowego parkura na górce), Pizza (zacna pizza bratowej), Pijaństwo (jeszcze więcej Edwardówki i na koniec grzaniec).

Dyrektywy kulturalne: Film Avatar. Powalił mnie w jakiś dziwny sposób. Obejrzawszy go w 3D miałem około 20 orgazmów. Pierwszy orgazm miałem już na trójwymiarowej reklamie Cyfry+. Może to przez to niesławne 3D, a może film miał coś w sobie. Fabuła prosta jak włosy po prostownicy: Pocahontas w kosmosie, wielka bitwa, szczęśliwy koniec. Na seansie siedziałem wbity z glana w fotel i czułem się zacnie, niczym podczas oglądania po raz 666 starych Gwiezdnych Wojen, czy Powrotów do przyszłości, Predatora czy starych Indianów Dżonsów... Takiego zawijasa w żołądku nie miałem na zeszłorocznym Indianie Dżonsie, czy czwartej Szklanej Pułapce. Klasyczny powrót kina do słynnego kina wielkiej przygody lat 80. A przecież Green Day śpiewał, że: There is no return to '86. Don't you even try. Jak widać NOT!!

Dziś w TV Cyganki Eduszy miła piosenka na karnawałowe prywatki i upalnomroźne noce zimowe, czyli Monopol - Zodiak na melanżu. Zapraszam.

W następnym wpisie zastanowię się nad zastosowaniem przeliczania trójkąta w gwiazdę w przemyśle spirytusowym.

2 komentarze:

Pauka pisze...

Edosan!
2010 dodać 651 i odjąć 2000 to będzie raczej 661 :D Niezła podpucha, ale na pewno to zaplanowałeś, chciałeś zbadać moją czujność!

Wielki Bakaliarz pisze...

Dokładnie tak! Pisownie sprawdziłem w Łordzie, aby nie było żadnych literówek, które potem mogłabyś mi na gadu zapodać. Widzę, że jesteś czujna jak Gajowy Śmietana. To dobrze, to dobrze.