A więc rokk się skończy, a wieczorem skończymy się i my (w sensie alkoholowym). I dzisiejszy wpis powstał pod wpływem pewnej (kolejnej z serii) anegdoty, tym razem mojego pomysłu: (Ja) - Moim postanowieniem noworocznym było zaprzestanie masturbacji. (Pewna Osoba) - No i?? (Ja) - No i drugiego dnia roku postanowienie zlamałem jakieś 35 razy.. Czyli rzecz będzie o postanowieniach, które podejmujemy na nowy rok, jak bardzo są one "full of shit", czyli nieprawdziwe. Najczęstszym postanowieniem noworocznym jest "od nowego roku nie palę", po czym, najpóźniej 2 stycznia potajemnie w szajerku, kąciku, w kinie (magia kina) popalamy ćmika znalezionego gdzieś w koszu. No bo oczywiście komisyjnie wyrzuciliśmy paczkę fajek. Takich przykładów mógłbym mnożyć tyle ile piniad ma Hose, czyli Multum. Od nowergo roku będę miły dla pewnych osób, od nowego roku przeprowadzę babcię przez ulicę, od nowego roku będę się mył, od noweogo roku pójdę do pracy... od nowego roku, od nowego roku.... No i w 66.6% przypadków robimy przysłowiowe gówno w stronę poprawy. Czy naprawdę nowy rok jest jedynym dniem w roku kiedy można coś w sobie zmienić? Czemu ludzie nie robią postanowień na barburkę, na dzień łodzi podwodnych, na dzień bez przeklinania? Czy na serio każdy z nas jest przez te 364 dni w roku kompletną pałą i patałachem, po czym (oczywiście komisyjnie, przy świadkach) wyrzucamy z siebie jakimi to jesteśmy złymi osobami i obiecujemy poprawę, bijąc się w pierś. Bezsens.... Chociaż sam tak robie (z tą masturbacją...). Jeżeli potrafimy zobaczyć swoje wady, to znaczy, że jeszcze z nami nie jest źle...
Jako, że muszę już iść na dach montować pewne urządzenie do zbierania fal, więc życzę wszystkim wszystkiego najlepszego w nowym roku 2009 (wystarczy odwrócić "9" dodać 660 i odjąć 2000 i otrzymamy liczbę szatana). Ja sobie życzę wszystkiego najlepszego, i żebym się czuł jak rok temu: czyli jak głucha biała sowa (co miało swoje wady i zalety)
A w TV Cyganki Eduszy piosenka, hymn, elegia o nowym roku, czyli pierwszy i ostatni bojsbend z Rosjii i pewna rosyjska piosenka. Nie powinno jej zabraknąć na sylwestrowej zabawie.
W następnym wpisie postaram się przeczytać inwokację Pana Tadeusza od końca i wskazać w odczycie fragmenty związane z szatanem i liczbą 666.
Jako, że tradycją jest iż każde zdjęcie zaczynające wpis to pierwsza lepsza bzdura odnaleziona na obrazkach w goglach. Dzisiaj jest nie inaczej. Wpisałem słowo sylwester i wyskoczyło mi zdjęcie jegomościa o imieniu zupełnie takim samym jak ostatni dzień roku. A więc pomijając denny wstęp przejdę do przyczyny wpisu. A więc pewna antyczna anegdota z politecniki: (Wykładowca) - Ten algorytm powstał 7 lat temu. Przypomnijcie sobie co wtedy robiliście? (Student zwany Człowiekiem Imprezką) - Sylwester '97! Niezły z niego był koleś, ale to temat rzeka... No więc ja sam przypominam sobie co robiłem 2 lata temu (Sylwester '06) i wklejam wpisik z mojego sławno-niesławnego poprzedniego bloga (oczywiście ze względu na ząb czasu odpowiednio go ocenzuruję i takie tam). Więc zaczynamy:
"Jaki sylwester, taki cały nowy rok."
"I tym pesymistycznym akcentem rozpoczynam bloga w nowym roku pańskim 2007. Niestety chciałbym sprzedać tego sylwestra na Allegro. Po raz nieomalże 666 (już liczę szybko..... 4 rok z rzędu , z małą przerwą rok temu) spędziłem sylwia w domu, z kumplem i wódką. Żeby nie było nazbyt gejowo dostawiliśmy lustro i doń piliśmy. Zatrzasnęliśmy się w pokoju i omawialiśmy bardzo poważne tematy, np: jak to kobiety nas oszukały, jak to nie ma kobiet, jak to są kobiety , ale powinny być inne, wojna w Iraku, i wiele wiele innych równie ważnych tematów. Standardowo przy takich pogaduszkach nie powinno zabraknąć najsmutniejszej piosenki świata Nickleback "How You remind me". Mój starszy brat stanął na wysokości zadania i zakupił mi singla z tą piosenką (jaki on pomyślny). Więc w kółko i w kółko chlastaliśmy się przy tej piosence (i przy wersji akustycznej teżej). Po omówieniu wszystkiego i obgadaniu wszystkich i przyjęciu postanowieniu nowych postanowień zeszliśmy na dół w celu dalszej konsumpcji ze starszyzną. Konsumpcji wódki i mięsa... Przed 12 w TVP1 pokazała się Maryla Rodowicz (bo przecież bez niej nie ma sylwestra, więc jakby się nie pojawiła świat by się skończył), czas było strzelić korkiem od szampańskoje z Tesko i wyskoczyć na dwór z fajerkrakerami. Pies Ugryź (no i tylko w tym miejscu powiem ehhhh...) już dawno wymościł sobie spanie w garażu pod krajżagą (srał pod siebie niesamowicie ze strachu). Tatko, starszy ogniowy w wojsku strzelał petardami (1. wystrzał lekko nieudany, ale reszta zgodnie z instrukcją). Potem szybka szopka noworoczna (cycki, cycki były), jeszcze wódka na nowy rok i kumpel poleciał do domu. A w telewizji poleciało 40 dni i 40 nocy (mój rekord to 25 dni, ale to dłuuuga historia). Fajna komedia ale nudna za 10 razem. Więc szybciusieńko zmarłem na niej. Przeniosłem się do łóżka i z wódczanym helikopterem zasnąłem jak niemowle. Nowy rok, jak to nowy... szajs w telewizji. Pokleiłem troszku model (który zabił mnie wyglądem... i tym że wszystko pasuje). I tak wskoczyłem w nowy rokkkk. Oby był ciekawszy i weselszy od poprzedniego, który był całkiem do dupy (wakacje.... ), (i tutaj wylewam z siebie jakieś gorzkie żale, które wytnę)
A teraz siedzę w domu (przedłużyłem sobie nieco wolne), kleję model (ten sam cały czas, T34 się nazywa), i pomagam ojcom przy inwentaryzacji (niefajne zajęcie). Cóż by jeszcze powiedzieć. (kolejne bzdury jak to grywam na gitarze w domu...)
Przed świętami spotkałem się ze starym znajomym z technikum. 3 lata go nie widziałem. Natchniony refleksją odwiedziłem moje ukochane technikum, dokładniej basen. Poplumkałem się w przechlorzonej wodzie (bardzo przechlorzonej). I ze szklanym okiem nieomalże stwierdziłem że był to najlepszy okres w moim życiu (już nie po raz pierwszy tak stwierdziłem, i nie ja sam tak myślę). (tutaj jakieś kupy o organizacji spotkania klasowego, które i tak nie wyszło). Uła, ale się rozpisałem. Już nawet nie chce mi się opisywać filmu żadnego. Więc go najzwyczajniej w świecie nie opiszę. Jutro jakiś sen wstawię, bo w domu to mi się śni , że ho ho...Pozdrawiam.
Wielki Bakaliarz( 4 stycznia 2007, 23:43)..."
Niezłe bolloks onegdaj pisałem, aż w TV Cyganki Eduszy zamieszczę wymienioną piosenkę Nikelbega, a w niej przeobleśny Czad Kręgiel wraz z zespołem i laska o twarzy kosmity, którą bądź co bądź z łóżka bym nie wygnał. Zapraszam:
W następnym wpisie opowiem jak można dokonać pomiaru temperatury ciała za pomocą klucza nasadkowego rozmiar 13.
Dzisiejszy odcinek jak już widać po tytule jest ciepły i liryczny. Począwszy od okładki płyty, wygrzebanej z jakichś telezakupów Mango, a na tytule, TV pewnej cyganki i samym wpisie kończąc. Na jego powstanie naszło mnie podczas dwudniowej delegacji w pewnym zamorskim Krakowie i okolicach. Przez 2 dni zatęskniłem za domowymi fiordami i całą resztą. Dotyczyć on będzie eksperymentu Pawłowa i jego skutków, a więc nabytych odruchów, odzywek lub też innych zachować (dobrych lub nie). Jak wiadomo Pawłow robił nieciekawe eksperymenty na pieskach, żeby wyrobić w nich pewne odruchy. Np. jak pies się zesrał na dywan to wycierał jego pysk w kupe i wywalał przez okno. Po 10 razie pies po zrobieniu kupy sam sobie w pysk wycierał i wyskakiwał przez okno. I takie ciekawostki idzie wyrobić u człowieka, ale pomijając sam fragment wycierania kupy w pysk (może komuś by się to podobało...). Wystarczy, że jedna osoba przebywa długo z drugą i odruchy same się przenoszą. Może drogą kropelkową, a może drogą płciową. Wystarczy, że osoby mają na siebie duży wpływ i pstryk.... za kilka miesięcy pare nowych odzywek, gestów i odruchów. I pojawia się to niezauważalnie... niezauważalnie dla osób zarażonych odruchem. W domu potem dziwią się: "Paaaaweeeł, nigdy się tak nie zachowywałeś". Po pewnym czasie separacji od osoby zarażającej gestem zauważamy, że "przecież to nie mój odruch. Mam go od...(tutaj wpisać imię)". I się zaczyna jakieś kulanie z myślami, które najlepiej zakończyć "...idąc spać Pejsi". I się właśnie przyłapałem... piszę te mistyczne wpisy tą samą czcionką i rozmiarem co pisałem sprawozdania z laboratoriów na polibudzie, odruch jak cholera, ehhh...
Ale przed snem w TV Cyganki Eduszy zaproponuję szlagier zespołu Creed, bardzo fajny szlagier (też same obrazki, bo nie nakręcili do niego teledysku). Szlagier ten nie leciał podczas pewnego rytuału, bo pochodzi z innej płyty. Zapraszam:
W następnym wpisie postaram się wyznaczyć w dżulach przekątną wigilijnego stołu.
Dzisiaj leżąc bezczynnie w wyrze rozmyślałem nad standaryzacją i unifikacją jednostki odmierzania czasu, jaką jest jeden dżul.. oczywiście na metr kwadratowy. Kończąc środowy rebus chodzi oczywiście o sekundę. Jak wiadomo jedna sekunda trwa sekundę, i mierzy sobie 15cm i waży 10 gram. Jedna sekunda składowana jest w Instytucie Miar i Wag w Tajnym sztabie ONZ w Helsinkach. 60 sekund to minuta, 60minut to godzina, 60 godzin to równo 2.5 dnia, a więc kupa czasu. Jak powszechnie wiadomo czas jest jednostką niezmienną, płynie, zawsze jest go brak i czasem potrafi być niezłą dziwką (ale męską dziwką, bo to rzeczownik rodzaju męskiego) - zwłaszcza na egzaminie na studiach. No ale niejednokrotnie jest to udowodnione, że potrafi on upływać bardzo nierówno (tak nierówno jak nierówna jest nowa płyta Metallici). Postanowiłem więc skatalogować wszystkie możliwe jednostki czasowe (a więc minuty) i określić w przybliżeniu ile one trwają, odnosząc się do ustandaryzowanej, ważącej 10 gram, leżącej w Helsinkach sekundy. Narreszczcie jakieś wyliczanie, sa, sa, sa, a więc:
Minuta oczekiwania na autobus - strasznie ciągnąca się w nieskończoność. Niesamowita franca. Czekamy, stoimy na autobus czy też pociąg a czas wlecze się niczym biegunka. Minuta podczas której zdążymy przeczytać wszystkie gazety w kiosku na dworcu (nawet Markiza, z podziwianiem obrazków). Jedna minuta trwa około 120 sekund.
Minuta na egzaminie - czyli straszna dziwka (tutaj żeńska, bo minuta, wiecie, nie....?). Ma straszną rozpiętość. Od 10 sekund, czyli: umiemy, piszemy, wszystko, wszystko.. Piszemy ręką nogą, pisze za nas kolega... napływ wiedzy, luźny tok myśli i takie tam a czasu i tak zabrakło. Podobnie trwa taka minuta, gdy zostało 10 minut do końca egzaminu, a egzaminator zasnął i można wyjąć ściągę i wszystko przerypać. Inaczej minuta trwa gdy nic nie umiemy, stawiamy sobie kropkę na ścianie i się w nią przyglądamy (podobnie upływa jak czekanie na autobus). Straszne dłużyzny, niczym na izraelskich filmach moralnego niepokoju. Trwa około 120 sekund.
Minuta leżenia w wyrze - "poleżę jeszcze 10 minut..." i srru musimy wstawać. Jedna z szybszych minut. Nienawidzę "poleżeć sobie jeszcze 20 minutek i wstawać" bo zlatuje zaskakująco szybko. Twa z jakieś 20 sekund. Brrrrr....
Minuta podczas biegu na 200m - bardzo mało prawdopodobna, bo rzadko się biega minutę na 200m. Zazwyczaj jakieś 20 kilka sekund. No ale niestety te 20 kilka sekund trwa jak 10 minut. też brrr....
Minuta podczas seksu (wersja męska)- dla mężczyzny oczywiście trwa wieczność (jakieś 300 sekund), chłop troi się i troi, żeby nie zakończyć sprawy, krzyżuje palce u nóg, odwraca uwagę, myśląc o pani od polskiego, a tu i tak.... pyk... mlask...ufff.. i zasypiamy robiąc głośne Ghhhlllll.... I chwaląc się: "misiu z 10 minut było", po czym nasz miś uświadamia nas, że niestety tylko 3 minuty....
Minuta podczas seksu (wersja żeńska) - zupełnie odwrotna sytuacja. (chyba, bo nigdy nie byłem kobietą.) Taka minuta dla babek to pewnie z jakieś 20 sekund. Szybko zlatuje i takie tam.
Jedyna trwająca minutę minuta - czyli minuta toczenia bobków z nosa....
... i tym rozkosznym elementem przejdźmy do TV Cyganki Eduszy a w niej jedyny i słuszny kawałek o upływie czaaasu, czyli Wąglik z utworem Got The Time: (Jutub mi nie wygenerował kodu do wstawki na blogu, będzie linka tylko): http://pl.youtube.com/watch?v=dtVMm95HNcU W następnym wpisie laboratoryjnie udowodnię prawoskrętność rogu wojskiego.
Dzisiejszy mistyczny i zarazem kultowy od pierwszego przeczytania wpis do mojego ponadczasowego bloga chciałbym przeprowadzić w wysokich trampkach wciśniętych w glany i z arafatką na szyi (a więc ultra alternatywnie). Chciałbym rozważyć ideę a nawet już brak idei świąt. A więc jak w tytule wpisu, zadaję pytanie: "kto zabił te święta?". Jako, że święta, wypadało wstawić jakąś choinkę. Jako, że jestem wielkim ignorantem (wpisując na wikipedii hasło ignorancja znajduje się tylko moje imię i nazwisko) wstawiłem iglaka... bo dla mnie wszystko co ma kolce to choinka... Więc jeż też jest choinką... Cóż za suspens: Wchodzi rodzina do domu z zapytaniem czy ubraliście już choinkę... a tu wypchany jeż obwieszony bombkami i włosami anielskimi.. oraz (oznaczające dobrobyt) mrugające lampki choinkowe odgrywające pewne znane kolędy. Ciekawy patent.... No ale do rzeczy: w mikołaja nie wierzę od czasu gdy mama przestała mnie karmić piersią (czyli jakieś 17 lat miałem wtedy), w cokolwiek innego też nie wierze od tego czasu. Jedyne w co wierzę to to, że mój pies Nuka o północy w wigilię powie coś ludzkim głosem (zapewne będzie to: "patyk, patyk, patyk, patyk..."). Kolejnym elementem na nie (którego już na szczęście nie ma, chociaż to takie szczęście w nieszczęściu) był przedświateczny zapieprz w technikum: poprawki, sprawdziany, zaliczenia, poprawki i poprawki. Rzygać się chciało, gdy miało się 666 klasówek przed końcem półrocza. Teraz jest tylko przysłowiowe urwanie pały w pracy. Supermarkety też się ślicznie przyczyniły sepuku świąt: W styczniu wieszają dekoracje wielkanocne, a w czerwcu bożonarodzeniowe i mieszają je z dekoracjami na wszystkich świętych.... brrrr... Żyjąca i prawdziwa choinka (sprawdziłem właśnie w Wikipedii, jest nią świerk) zastąpiona została industrialną kompozycją mojej mamy składającą się z badyla i jakichś dziwnych ustrojstw. Wszystko się zmienia. Za 5 lat pewnie za naciśnięciem guzika , albo i nawet nie wyjedzie nam ze ściany w dniu wigilii zautomatyzowane drzewko i powie ludzkim głosem: Wesołych industrialnych świąt Paweł, roku pańskiego 2000 dwudziestego... ehhh.... Wigilia, która sprowadza się do wymiany opłatkiem (lub też mniej zdrobniale opłatą za prąd), wymianą czekolad, potem ich przeliczeniem i powrót do domu. Do pozytywnych stron świąt należy zaliczyć wolne... a w tym roku to całe 5 dni wolnego. Więc nie jest tak źle... I chyba jedyną rzeczą przypominającą mi stare dobre święta jest teledysk Łamu Last Kryśmas... Bo kiedyś jak ubierałem choinkę to leciało w telewizji, taka wiecie, komedia pomyłem i mi się kojarzy. Pewnie idzie koniec świata, bo ze świętami kojarzy mi się pedzio śpiewający o świętach. Pewnie ugodzi mnie niedługo jakiś piorun kulisty w najmniej spodziewanym momencie.
Kończąc moje wzw... yy wywody zapraszam do stałego cyklu, czyli...
TV Cyganki Eduszy, a w niej na pewno nie kolęda. Zapraszam do oglądania i zgadywania, co to?
W następnym wpisie postaram się rozszyfrować tajemny kosmiczny kod, który czytamy studiując codziennie strażnicę i przebudźcie się...
W dzisiejszym wpisie kolejna mrożąca krew w żyłach klasyfikacja medalowa w postaci szeroko pojętej muzyki elektronicznej. Ale nie jakiegoś szajs techno, czy innego badziewia. Chodzi mi tutaj mianowicie o klasyczną elektroniczną muzę tworzoną u schyłku lat '80 i troszkę początku lat '90. Takie coś czego po prostu wszyscy słuchali, bez względu na wiek, płeć oraz status. A więc: metale, brudy, punki, prezydenci, księżą, VIPy. Bez wymienionej wyżej muzyki wiele imprez by się nie odbyło, a jeżeli tak, to nie miały by takiego kształtu jaki miały (imprezy) przy muzyce... Ufff. (słynne zgubienie wątku w 1 zdaniu esemesa). A więc zaczynamy: Mjuzik Instrakta wraz z płytą Electric City. Czyli produkt wprost z Niemiec. Grupka ziomków breczących w teledyskach, dobra muza i tony wokodera. Druga płyta tego zespołu i praktycznie w większości fajna. Od początkowego Electric City, gdzie pan z wokoderem mówi: elektrik sity.... Jest elektronicznie, jest wokoderowo, kest pysznie. Potem jeszcze na uwagę zasługują 2 szlagiery, toważyszące mi prawie przez pół życia: Rakiobady i Supersonik. Piszę jak słyszę, bo słyszę po polsku. 2 Debeściackie kawałki ewer w muzyce elektronicznej. Rakiobady jadąc z technikum na wycieczkę do Poznania wraz z refrenem śpiewaliśmy odpowiednio Zakamary!! Co odpowiednio oznacza: ... coś fajnego oznacza. Jeszcze śpiewaliśmy inne słowa, ale nie wypada ich mówić... bo tak nie woooolnooo.Oczywiście przy tych kawałkach uczyłem się tańczyć breka, na zasadzie pierwszego i ostatniego treningu bredgensa, czyli słynnego w polsce tańca na głowie. Brało się materaz, brało się piwa i się breczyło. Potem jedynie bolały kości. Zasadniczo opisując tą płytę mógłbym rzec ehhhh... niejedno serce pękało (od naszego złego tańca), niejedna miłość upadała i niejeden mur berliński burzono.Każdy chciał mieć tą płytę, pomimo, że nie miał odtwarzacza cede. Laserdęs z płytą Fjuczer Dżenerejszyn. Ta płyta przyczyniła się do powstania słynnego powiedzenia Chcesz upaść nisko, słuchaj Italo Disko.Płyta 2 niemców ze śmiesznymi niemieckimi wąsami, pochodząca z połowy lat '80. Klasyka muzycznego kiczu. Jednocześnie kiczu od którego sama tupie nóżka. Nie starałem się nawet zapamiętywać tytułów utworów, no bo po co? Jest fajny podkład basowy (wszędzie ten sam., takie : uta uta utata uta"), sporo wokodera i z 9 kawałków. Najlepsze na płycie jest oczywiście Humanoidal Invasion, które zostało wykorzystane nawet w pewnym znanym filmie policyjnym, przedstawiającym pewną policyjną opowieść. Trudno coś znaleźć o tej płycie, trudno ją dostać, a jeszcze trudniej wygrzebać na torrencie (mnie się udało). Mam oczywiście jej oryginalną kasetę zdobytą na koloni od jakiegoś ziomka. Najlepsza muza na impreze w kreszowym dresie, co trochę niesie.
Bumfank eMSi z płytą In Stereo. Jakby świeży powiew zimnego elektronicznego powietrza znad fiordów. Nietylko szwedzki fiord-metal im wychodzi. Jest to klawa elektronika, z klawym wokoderem. Począwszy od pierwszego kawałka, który się powinien nazywać wokoder, na ostatnim kawałku, który też się powinien nazywać wokoder. Niewiele mogę powiedzieć o tej płycie, gdyż nie słyszałem jej 100 i jeden lat. Katowaliśmy ją na pewnym obozie z kumplem (wówczas zaznaliśmy drugiego i ostatniego treningu bredgensa). Obowiązkowo był Fristajler. Troche nastrojowiejszych kawałków, tęskniących za latami '80, niczym błękitna norweska za fiordami. Słychać tony wpływów Żana Miszela Żara i oczywiście Mjuzik Instraktrorem. Aż powiem, że polecam, aż sobie posłucham.
Dziś w TV Cyganki Eduszy zaproponuję wam szlagier Laserdance pod tytułem Humanoidal Invasion. Na szczęście jest to jakiś amatorski klip prezentujący statyczne obrazki, bo nie chcielibyście oglądać wąsatych mord tych 2 panów stojących za klawiszami na bluboksie, a podmienione tło prezentuje kosmos i startującą rakietę. Zapraszam, polecam.
A teraz po raz pierwszy spełnie obietnicę z poprzedniego wpisu, czyli co powiedział mi Arnold na konferencji klimatycznej. Powiedział to: http://air.ytmnd.com/
A w następnym wpisie opowiem pod jakim kątem nachylone są paski na krawatach posłów samoobrony.
Witajcie d(s)ogie dzieci. W dzisiejszym odcinku kolejna psychofizyczna gro-zabawa związana ze zdolnością człowieka do spontanicznego działania. Do dzisiejszego wpisu skłoniła mnie prosta czynność (wykonana w sobotę), jaką jest losowe naklejanie kwadratowych naklejek na pudełko po glanczesterach. A więc zadanie proste: wziąć kiść nalepek o tym samym kształcie i nakleić je na ścianki. Mistrz zbrodni rzekłby: "Ha hhhahhaaa!!! Jakież to proste" po czym głośno by się zaśmiał. Naklejam sobie losowo naklejam, aż tu nagle nieomalże nakleiłem szachownicę (przypominam, że miało być losowo i naklejki są kwadratowe). "Cholera" nawet nie umiem porządnie nakleić naklejek w nieporządku. Kolejną razą (która miała miejsce w przeszłości) lubiłem sobie stawiać parę kropek na kartce i łączyć je i generować jakiś ładny obrazek (oby tylko nie wyszła lanca). Im dalej sięgam w przeszłość tym rysunki były zróżnicowane. A teraz.... kwadrat. Jak 4 kropki to oddalone od siebie w tej samej odległości. Najczęściej wychodzi kwadrat. A ile można zrobić rzeczy z kwadrata? (tyle ile potraw z ziemniaka, czyli 1000)... Szczytem ekstrawagancji byłby romb. Kolejny przykład: robienie zacieków i zabrudzeń na modelu. Ktoś postronny zapyta: "no dobrze, ale czemu te zacieki są identyczne i dlaczego są oddalone od siebie o tą samą odległość?... Cholera po dwakroć. Wniosek prosty: Wraz z moczem wydaliłem zdolność do bycia kreatywnym i spontanicznym. Może brakuje mi jakiejś witaminy? To wie tylko mój lekarz rodzinny.... Trzeba będzie zaszczepić sobie gen spontanu (i gen pająka i gen italia.. hy hy hy) a wszystko powinno się ułożyć i uspokoić.
Dzisiaj skromnie i krótko, ale za to w TV Cyganki Eduszy epopeja o pewnej Karolinie, czyli Status Quo:
A w następnym wpisie opowiem o aucie które najlepiej nadaje się do tuningu, czyli Polonez Chłodnia!