W dzisiejszym podsumowaniu miesiąca podatkowego będzie opowiastka o najlepszym środku na porost wąsów u kobiet i najlepszym specyfiku do generowania parchu na szyi u mężczyzn. Będzie to opowieścio-zestawienie na temat trzech najlepszych Tych Głupich. A co to jest To głupie? Odpowiedź, jak zwykle, nawet w najtrudniejszych przypadkach jest prosta: Swego czasu wraz z bratem zagrywaliśmy się w pewną zacną grę Pinball Fantasies. Zagrywaliśmy się masakrycznie: brat na laptopie, ja na stacjonarnym, albo odwrotnie. Robiliśmy kupe do wiadra, jedliśmy chińskie zupki z paczki i łupaliśmy w ta grę. Wchodzi bratowa (jeszcze wtedy nie bratowa) i z oburzeniem rzuca: A wy znowu w to głupie gracie. Prawie rozpadł się wtedy związek brata z bratową.... Ale powracając do wątku. Jakie są wyznaczniki wszystkich gier nazywanych mianem to głupie: musi być stosownie głupia, nie powinna mieć końca (to znaczy jakiejś takiej zakrojonej bardziej fabuły), musi być bezpretensjonalnie zajebista i musi wciągać jak szambo! Lecimy po kolei tworzenia:
Robbo - gra kult, napisana przez pana Janusza Pelca na małe Atari. Panu Januszowi (w roku '89) tak się nudziło w maturę (a komu się nie nudziło?), że w 2 tygodnie napisał grę perełkę. Chodzi się robocikiem po 52 labiryntach i zbiera śrubki, zabija robaki, wsiada do kapsuł, teleportuje i takie tam. Gra jak na małe Atari przystało miała śliczne kolorki, fajny dźwięk i miodność z kosmosu. Jak to mawia stary baca: Dziś już takich gier nie robią. Specjalnie dla tej gry wyciągałem małe Atari z wersalki, wkładałem kasetę do magnetofonu i czekałem 10 minut, aż się gra wczyta i grałem. Na szczęście jakiś przyszły laureat pokojowej nagrody Nobla wymyślił emulator Atari na pudło i można było sobie w tą gierkę pograć na PeCecie. Dla mnie bomba. Nawet jakiś pan przeportował Robba na komórki i na PSP (YESS!!). Nawet na Komądore mieli swojego Robba (bluźnierstwo).
Pinball Fantasies - To głupie z wyższej półki. Pinball, zwany z kujawska fliperem. Gierka z '93 roku. Najpierw pojawiła się na Amidze, potem ktoś wpadł na najlepszy pomysł świata i przeportował na Peceta. Gra typu samograj, czyli siadamy i nie wstajemy od komputera. Za oknami zmieniają się pory roku, w telewizorze zmieniają się rządy, a my nadal tniemy w to głupie. Chodziła tylko pod Dosem. Gdy zmieniliśmy komputer i Łindołsa to płakałem 14 dni. Bo nie mogłem w to grać. 3 lata temu jakiś kolejny przyszły Noblista wymyślił DosBoxa, czyli wirtualną maszynę z Dosem. Od tego czasu moje życie stało się prostsze i przyjemnie. A gdy niedawno gra pojawiła się na PSP, to przestałem się martwić i smucić. Do wyboru mamy 4 stoły, z czego najklawszym jest pierwszy: Partyland (ten z obrazka). Wybieramy pierwszy stół i ..... stawiamy koło siebie żeliwne wiaderko z nakrywką. DOOM - wiadomo co to za gra. Był nawet film w reżyserii pewnego Polaka. Gra z '93 roku, część druga z '94. Obydwie grywalne na maxa i pozwalające grać długie godziny. W podstawówce z kumplem wymyśliliśmy tryb dwuosobowy: jeden steruje, a drugi strzela. Dzięki tej grze moje oceny poleciały na pysk. W Dooma można było pograć na wszystkim: Dosie, Windowsie (wyszła specjalna wersja, ale była kiszką). Od kilku lat kod źródłowy Dooma jest udostępniony za darmo (ściągnąłem sobie, zajrzałem i nie zrozumiałem nic). Z tej racji jakieś mózgi i ziomale przerobiły tą grę na wersję z full wodotryskami: pełne 3D, tekstury w wysokiej rozdzielczości, patrzenie myszą. Pełen wypas. Po odświeżeniu gierka nic nie straciła, a nawet zyskała. W akademiku mieliśmy swego czasu kącik Dooma. Standardowo przed obroną inżynierki... We trójkę łupaliśmy po nocach w obydwie części.
Dyrektywy kulturalne: chyba żadne. Zacząłem dyżur, nie piję przez tydzień. Wczoraj zasiadłem do filmu konesera młodych kobiet, pana Polańskiego. Film się nazywał Nóż w wodzie. Był jeszcze po polsku i w czerni i bieli. Muzykę skomponował sam ajatollah Dżezu, pan Komeda. Widocznie za duże koneserstwo, bo zasnąłem po 15 minutach. Ale usiądę, obejrzę, obiecuję. Tydzień temu wymyśliliśmy nowy tryb wieczorny MPK - Mecz Piwo Kebab. Mecz - oczywiście Anwilu i na żywo, Piwo - nie muszę mówić i Kebab - jak wyżej. Zapraszam, polecam!
Dziś w TV Cyganki Eduszy teledyskowy Bełkot, jednak skoczna i tupna muzyka. Swego czasu (czyli godny zapomnienia rok '05) refren tej piosenki był moim życiowym mottem. Już nie jest!! No to : Beck - Loser. A teledysk przypomina trochę teledyski KNŻtu i TLovu z początku lat '90 - budżetowa kiszka i chaos pod każdym względem! Zapraszam.
W następnym wpisie przedstawię przepis jak mieć silne dłonie niczym młody cygan.
Dzisiejszy szalony wpis będzie o zaginionej stronie z pewnej instrukcji. Instrukcją tą jest Instrukcja do Pawła. Jak każdy wie instrukcja mężczyzny jest bardzo prosta (pewnie miałaby jedną stronę): gdzie dotknąć żeby było dobrze, gdzie dotknąć żeby było jeszcze lepiej i gdzie dotknąć żeby było klawo i coś poleciało (i nie chodzi tu o muzykę). No i jeszcze może jak poznać po minie czy mężczyzna ma ochotę na piwo czy na wódkę. Ostatecznie wnioskując po nastroju: jaką płytę AC/DC włączyć, coby ten nastrój płyta poprawiła. Druga strona instrukcji dotyczyć powinna jak postępować z chłopem, aby zadać pytanie: Musimy porozmawiać? I tu zaczynają się schody... przynajmniej w moim skromnym przypadku. Gdy słyszę to zdanie (chyba najbardziej oklepane zdanie na świecie - przynajmniej w Modzie na Sukces. Drugim najbardziej oklepanym zdaniem jest: Kochanie, to nie to na co wygląda...). Gdy słyszę to zdanie od razu zastygam, gardło mi się zatrzaskuje (tak samo, gdy dowiaduję się, że w daniu które właśnie jem nie ma mięsa) i zaczyna się wielki pokaz mima Eduszy. Mim Edusza pobierał nauk w szkole mimów im. Marczello Medolliniego (to długa historia, do opowiedzenia zupełnie kiedy indziej). Gdy słyszę zdanie: Musimy poważnie porozmawiać, to wówczas zakładam na głowę czarodziejski turban i znikam w chmurce dymu. Jakoś nigdy nie Byłem Polskim Ojcem Poważnej Rozmowy z kobietami. Gdy chciałem na serio pogadać rozmowa zmieniała tor na jakiś bezsens i kończyła na głupim dowcipie z mojej strony (zapewne o pierdzeniu albo o gównie w jeziorze). A gdy chciałem już coś wydusić, to zaczynałem od również oklepanego (w filmie Testosteron) słowa Wieeeesz.... pauza pauza pauza.... Nie wiem. I potem pauza, że druga strona rozmowy musiała zaczynać. Nawet miałem ksywe Niewiem - wypowiadane łącznie. No i parenaście minut później, kilkanaście Wiesz i Niewiem później rozmowa się kończyła, tak jak zaczęła. Jeżeli byłbym po paru piwach to może poza tymi 3 słowami wplótłbym z jedno zdanie na temat, ale to wszystko. Co najwyżej odpowiem, że napisze mejla. I go piszę, długiego, ze zgubionym 10 wątkiem, ze sprawdzoną pisownią w Wordzie. W mejlu zrzucam ciężar z wątroby, ale niestety w mejlu. Jako że ostatnie czasy to czasy zmiaaaan, więc postaram się coś z tym zrobić i się zmienić. Jak mawia dr Jones: Coś wymyślę! Gdyby tej strony nie było Paweł byłby normalny, a niestety ta strona jest, lecz zaginęła, co czyni Pawła odpowiednio nienormalnym. To zupełnie tak samo jak ze stronami do scenariusza do nowej trylogii Gwiezdnych Wojen. Czas Wielkiej Wróżby trwa, czas Wielkiej Zmiany niedawno się zaczął. Czas.... czas pokaże.
Dyrektywy kulturalne: Zaraz zasiadam do nowego Szerloka Holmsa. Nie ma może on czapki i fajki (jedyną fajką jest ta w spodniach), lecz jest tam Iron Man i jeszcze jakiś ziomek, a co jeszcze? Film wyreżyserował Gaj Riczi (pan od Przekrętu), to może gdzieś się przewinie Turkisz i Skała, a Tommy wyciągnie pistolet na ze dżermens.... Poczekamy zobaczymy.
Dziś w TV Cyganki Eduszy kultowy szlagier ongiś kultowej i mocnej kapeli Sepultura. Uczy ona liczyć po hiszpańsku do 4 i jak powiedzieć po hiszpańsku Policja. Jak to stwierdził onegdaj Brat Andrzej: Bo to nie jest piosenka Sepultury... wypijał kieliszek wódki i mawiał dalej: Bo to nie jest piosenka Sepultury... Zapraszam!
W następnym wpisie pokażę zdjęcia z mojej studniówki (nago).
Dzisiejszy wpis powstaje w całkowitej konspiracji. Siedzę skryty pod biurkiem i tajniaczę się przed pokojowym patrolem. 2zł, które miałem dać na orkiestrę przeznaczyłem na radiostację o. Rydzyka. W dzisiejszym odcinku opowiem wszystkim grzecznym dzieciom, które dodatkowo były grzeczne o pewnym uniwersalnym odzieniu, które pomimo swojej wygody i uniwersalności potrafi nam czasem wbić nóż w plecy i zdradzić co w chwili obecnej mamy w głowach lub jaką mamy porę dnia. O jakie odzienie chodzi? A więc chodzi tu o liczbę mnogą pani ze zdjęcia. Nie, nie chodzi tu o Natalie (bo to chyba jest Natalia Orejro i to nie ta fałszywa). Podpowiem, że chodzi o bokserki. Lekarze od wieków grzmią (czyli od czasu wynalezienia bokserek), że zwykłe gacie po tacie potrafią wepchnąć nasz preszes worek z powrotem do brzucha. Nomen omen cofną nas rozwojowo do okresu przed dojrzewaniem (bo ten tego, wtedy ma się jajka w brzuchu). Właśnie wynalazłem cudowny środek do cofaniu się w rozwoju przed okres dojrzewania. Prawie eliksir młodości. Dawno temu, pod wpływem pewnego naukowego artykułu w pewnym naukowym piśmie postanowiłem założyć bokserki. I tak sobie je noszę do dziś (oczywiście nie jedną i tą parę bez przerwy). Do rzeczy, bo zaczynam gubić wątek! Onegdaj na studiach wysnuliśmy pewną hipotezę na temat noszenia bokserek. Dotyczyła ona problemu: w której nogawce masz pindola? Wszyscy ankietowani odpowiadali, że: w lewej. Jak się okazało wszystkie badane osoby były praworęczne. Wiążąć koniec z końcem i analizując fakty doszliśmy do wniosku, że badane osoby wykorzystywały prawą rączkę do samozadowolenia. Co z kolei powodowało wykrzywienie ich Kapitana w lewą stronę (pamiętam rozpaczliwy list koleszki do Bravo, w którym pisał, że jego wacek był wykrzywiony w lewo - praworęczny jak widać - i prosił dr Ewę o poradę....). Oczywiście wszystkie badane osoby po kilku piwach przyznawały się do tego, że czas umilają sobie prawą ręką. W naszej grupie było dwóch kolesi co pisali lewą ręką. Jeden przyznał się bez bicia do bicia lewą ręką, prawoskrętnością Kapitana i prawonogawkowością. Drugi kolega tak bardzo nie chciał odpowiedzieć na pytanie, że spalił buraka.... i za semestr już z nami go nie było. A może to przez coś innego przestał studiować. Jak ładnie widzicie, sprawa w której nogawce jest Kapitan sama się właśnie rozwiązała. Bokserki to zdradzieckie nasienie: człowiek rano wstaje w publicznej sypialni i nie może, gdyż prześladowany jest namiotem, a w bokserkach widać to najlepiej. Kolejnym zdradzieckim elementem są bokserki i spodnie dresowe (dzisiaj testowałem to w moich Warriorach, bo dżiny schły na kaloryferze). Spodnie dresowe+bokserki+namiot= ekskomunika. Dawno, dawno temu, na pewnej imprezie kolega tańcząc z jedną dziewczyną swoim Kapitanem nieomalże strącił żyrandol. Co miał na sobie? Oczywiście bokserki i luźne sztruksy. Zestaw odzieżowy elektryka zajmującego się żyrandolami wówczas powstał. Bokserki które przez sen podciągają nam się pod pachy odsłaniając worki to już klasyka. Klasyka siejąca terror na obozie sportowym, deprawująca koleżanki. Konkludując: W bokserkach nie odmłodniejemy, ale nasz kapitan będzie się czuł wygodnie. Niestety będzie się on czasem rozwydrzał i uwidaczniał innym osobom, które nie zawsze chcą go oglądać. A może chcą, tylko boją się przyznać?
Dyrektywy kulturalne: Zdobyłem nową umiejętność zucha: holowanie samochodu kumpla w śnieżycę. Już dopisałem tą umiejętność do CV. Większa dawka adrenaliny niż chodzenie w zimę z rozpiętą kurtką! Z obejrzanych filmów opowiem trochę o filmie Jennifers Body - fajny horror na oldskulową nutę. I gra tam ta lasia z Transformers. Na serio trochę opowiedziałem...
Dziś w TV Cyganki Eduszy link (bo nie ma tego na Tubie) do pewnego kawałka, który pomagał mnie dobić gdy tego potrzebowałem najbardziej (NOT!), czyli The Sun - It must be You. Zapraszam.
.. a teraz lecę przygotować słynny kujawski deser lodowy: żółty śnieg, którego przepis oczywiście podam w następnym wpisie!
Dziś wyjątkowo obędzie się bez obrazka. W moim kolejnym, szalonym, z wdziękiem witającym nowy rok wpisie zamieszczę jeden z moich ulubionych fragmentów pewnej zagubionej i nie odnalezionej książki znanej pisarki Danielle Steel pt. "John the Gypsy". Czyli: wirtuoz zaprawy gipsowej Dżon, tudzież Cygan Dżon. Niestety książka jest po angielsku, a ja doskonale znam ów język (pewnie lepiej niż polski) więc sobie potłumaczyłem. Lecimy:
Rozdział 3 - Wielka Wróżba Noc, akademik bractwa KappaKappaKapa na Kalifornijskim Uniwersytecie Technicznym, pewien pokój na pierwszym piętrze. Światło księżyca wpadało przez okno i nie praną od dawna firankę. Resztki przefiltrowanego przez nieświeży materiał oświetlały plecy i pośladki Johna. John kończył właśnie pewien nocny rytuał ze swoją partnerką. Na zwieńczenie tego rytuału zwykł mawiać: -The Ghlllklkkkghghhghgll... Odrzekł John i przekręcił się na pozostałą część łóżka. Usiadł, odsunął nieświeżą firankę i spojrzał na cyfrowy zegar uwieńczający ostatnie piętro Wydziału Elektronicznego. Cyfrowy zegar wskazywał godzinę 22:22. Radio Rock Classics grało jedną z jego milszych piosenek zespołu Velvet Revolver. Godzina 22:22 była ulubioną godziną Johna. - To moja ulubiona godzina Johna - odrzekł John do swojej towarzyszki Alice. Po czym, w klasycznym dla siebie stylu odrzekł - A ty załóż majtki i zrób mi herbaty. Alice tylko się zaśmiała i zakryła pościelą. John, natomiast wstał i okrył się ręcznikiem, a następnie nasunął na stopy za małe japonki. Nie lubił ich nosić, zawsze mylił ich nazwę z innymi laczkami dalekiego wschodu: laczkami chinkami. Kolejną wadą tego obuwia była ich za małość. - Gdzie idziesz? - zapytała Alice, po czym John odrzucił jej przez ramię: - Przedmuchać okrężnice i odświeżyć się pod prysznicem. John zatrzasnął drzwi. Na korytarzu akademika znajdowało się kilka ławek na których studenci i członkowie bractwa uczyli się do egzaminów. Nauka miała postać palenia papierosów, picia piwa i whisky. John rozejrzał się w koło. Jak na tę godzinę na piętrze akademika był niezwykły spokój. Usłyszał nagle dźwięk kroków. To Bill wchodził po schodach, wyglądał na zmęczonego. - Siemasz Bill. - zagadnął John - znowu byłeś biegać? - Gdyż Bill w przerwie zimowej chodził biegać nad jezioro znajdujące się przy akademickim kampusie. - Nie mogę spać, mam lekki zamęt myślowy. - odrzekł Bill. John rozparł się w wejściu do pokoju Alice aby pociągnąć jakąś rozmowę. Gdy nagle usłyszał szybkie zbieganie po schodach. To Rebbeca wracała od swojego chłopaka, który mieszkał piętro wyżej. - Cześć Rebbeca - Cześć Rebbeca - odpowiedzieli chłopaki. Rebbeca jakby nie zauważyła Johna i od razu, przeskakując z nogi na nogę, zagadnęła do Billa: - Bill, Julius śpi. Może obejrzymy jakiś film u Ciebie? - w jej oczach widać było jakąś iskierkę i radość. - Właśnie byłem biegać, jestem zmęczony i spocony. Umyję się i możemy coś obejrzeć - odparł ociężale Bill. Następnie wstał i razem z Rebbecą zeszli na dół, do pokoju Billa. John nie poszedł już wietrzyć okrężnicy, ani się odświeżyć. Zawrócił na stopie odzianej w japonkę, a jako że japonka była za mała, zawrócił na gołej pięcie. Wszedł do pokoju Alice. - Wiesz, daję Billowi i Rebbece 4 tygodnie, po których się zejdą. - zarzucił John. - Jak to? - zapytała Alice - Zobacz na nich, mają się ku sobie. Widać to w ich oczach, jak na siebie patrzą, jak rozmawiają. Coś z tego będzie. - Możliwe, że masz rację, zasadniczo Julius zasłużył na to, aby już z nią nie być. Ty to potrafisz wywróżyć. Chodź spać. - ucięła w momencie rozmowę Alicią. John zrzucił z siebie ręcznik, spojrzał na elektroniczny zegar na budynku. Była już godzina 22:32. To 10 minut po ulubionej godzinie Johna. - To 10 minut po mojej ulubionej godzinie Johna - odrzekł John. Położył się na łóżku, jednak nie poszli spać, oddali się pewnemu rytuałowi. Minęły trzy tygodnie. Julius nie był już z Rebbecą. Ta natomiast zaprzyjaźniała się coraz bardziej z Billem. Można było rzec, że byli nierozłączni. Julius zaczynał coś podejrzewać. Minął kolejny tydzień. i Bill z Rebbecą byli już razem i jak każda młoda para okazywali swe uczucia na każdym kroku. Julius pałał niechęcią do Billa. Wielokrotnie dochodziło między nimi do spięć. Życie, odrzekłby pewien nieżyjący już bluesman. Gdy John wraz z Billem i ich wiernym kolegą Nathanem, który notabene miał wesołe nazwisko Evening, które jednocześnie stało się jego przezwiskiem, popijali we trójkę piwo. John opowiedział chłopakom historię z opisanego powyżej wieczora, Nathan skwitował: - John, ty jesteś jak taki cygan, John The Gypsy! - Evening, ty jak coś powiesz, to.... lepiej... lepiej nic nie mów! - oburzył się Bill. W ten oto sposób John zyskał przydomek John The Gypsy i nastał czas Wielkiej Wróżby (Time of The Great Augury), który trwa do dziś...
Ta Danielle Steel potrafi czasem coś z sensem napisać, co nie? Będę zamieszczał jeszcze inne fragmenty tej powieści, bo ogólnie rzecz ujmując dają radę. Dziś w TV Cyganki Eduszy kolejna wariacja na temat Co by było gdyby Acca Dacca zagrało to inaczej?A więc zespół Jazzkantine i Highway to Hell na dżezową nutę.
A w następnym wpisie przedstawię rodział książki Danielle Steel pod tytułem John i rozbierany alkohińczyk.
Jak co roku każdy z nas zapewne życzył sobie uśmiechniętego Sylwestra. I ja też wszystkim tego życzyłem. I zapewne wszyscy byli uśmiechnięci jak ten Sylwester na zdjęciu. Dla mnie od dawien dawna nie było to takie łatwe. Zawsze wstawałem ostatniego dnia roku z wielką doliną i smutami, które szczyt osiągały o godzinie 12.... ...gdy nagle w tym roku wstałem rano, powalczyłem z porannym 3h wzwodem, usiadłem na łóżku, spojrzałem w lewo, spojrzałem w prawo, założyłem papcie... i nic. Żadnej doliny, żadnych zgryzot i sucharów. Po prostu cudne i błogie Whatever. Musiało minąć półtora roku od założenia tego blogaska, aby mój światopogląd odwrócił się o 360 stopni. Ufff... Jak co roku musiałem sobie coś postanowić. Już wiem że z masturbacją nie poskutkowało (jakieś 19 razy pierwszego dnia roku), to może by tak:
- Moim noworocznym postanowieniem miało być bycie miłym dla ludzi. - I jak? - Spier*j chu*u!!
Rok 2009 zaliczę do udanych: pracuję już rok, autko o nazwie Longina mam pół roku i jest, mawiając ogólnie, dobrze. Co jakiś czas zaszlocham za Majkelem Żeksą, jednak z zażenowania, gdy nagle co 5 minut w telewizji leci jakiś jego teledysk, lub gdy na Półsacie Latoja Ibisz odliczała do nowego roku.. A jak zapowiada się rok 2010? Już wiadomo, że będzie on rokiem Szatana, a dlaczego? Wystarczy do 2010 dodać 651 i odjąć 2000 i włala! Mamy liczbę Szatana 666! Watykan będzie miał w tym roku dużo do roboty. Kolejnym atrybutem tego roku jest nie wylewanie za kołnierz. Wraz z bratem od 1 do 3 stycznia łoiliśmy edwardówki po równo. Wyznaczyliśmy nawet symbol nowych czasów: 3XP: Parkur (koło jego bloku robiliśmy zimowego parkura na górce), Pizza (zacna pizza bratowej), Pijaństwo (jeszcze więcej Edwardówki i na koniec grzaniec).
Dyrektywy kulturalne: Film Avatar. Powalił mnie w jakiś dziwny sposób. Obejrzawszy go w 3D miałem około 20 orgazmów. Pierwszy orgazm miałem już na trójwymiarowej reklamie Cyfry+. Może to przez to niesławne 3D, a może film miał coś w sobie. Fabuła prosta jak włosy po prostownicy: Pocahontas w kosmosie, wielka bitwa, szczęśliwy koniec. Na seansie siedziałem wbity z glana w fotel i czułem się zacnie, niczym podczas oglądania po raz 666 starych Gwiezdnych Wojen, czy Powrotów do przyszłości, Predatora czy starych Indianów Dżonsów... Takiego zawijasa w żołądku nie miałem na zeszłorocznym Indianie Dżonsie, czy czwartej Szklanej Pułapce. Klasyczny powrót kina do słynnego kina wielkiej przygody lat 80. A przecież Green Day śpiewał, że: There is no return to '86. Don't you even try. Jak widać NOT!!
Dziś w TV Cyganki Eduszy miła piosenka na karnawałowe prywatki i upalnomroźne noce zimowe, czyli Monopol - Zodiak na melanżu. Zapraszam.
W następnym wpisie zastanowię się nad zastosowaniem przeliczania trójkąta w gwiazdę w przemyśle spirytusowym.