Dzisiejszy wpis będzie bardzo męski - krótki (niczym ptaszki skośnookich mężczyzn lub męskie odpowiedzi na kobiece pytania). Dotyczyć on będzie jednej z ulubionych męskich dziedzin jaką są samochody. Pomyślałem, że moje wpisy są mało męskie - analizuje jakieś ciepłe piosenki o miłości, użalam się nad swoim niebytem. Najwyższy czas zapuścić gęsty włos na jajkach i niskim basowym głosem wypowiedzieć się na temat motoryzacji. Jednak nie będzie to ogólna analiza Polskiego Rynku Lądowego (w skrócie PRL). Zajrzę w moim potoku myśli do małych osad, wiosek, mieścin, parafii (czyli całej Polski) i spomiędzy tego co zobaczę wydobędę trzy najbardziej obciachowe samochody młodzieży wszechpolskiej. Od razu zaznaczę, że na samochodach znam się tak jak na koszykówce, czyli umiem odpalić samochód, wymienić koło, dolać odpowiedni płyn w odpowiednią dziurkę. Niestety (a może stety) nie rozpoznaję marki i rocznika samochodu po dźwięku trzaśniętych drzwi lub pojemności silnika po dźwięku z jakim wlewa się paliwo do baku. Będzie to spojrzenie typowego ignoranta motoryzacyjnego na to co widać. Jedziemy:...
BMW E36 - najczęściej spotykane autko na dziurawych polskich drogach. Jeżdżą nimi głównie chłopcy szukający guza po remizowych imprezach, chcący wyrwać blond tlenione laski z ilorazem inteligencji lewego skórzanego kierpca. Model produkowany w latacj '89 - '00. Egzemplarz nietknięty wieśniackim tjuningiem jest bardzo ładny. Przód, który był zżynany przez wielu prodcentów (np. Skoda Octavia, kilka Dełu) nadal wygląda nowocześnie. Jednak pozostawmy model seryjny, a obejrzyjmy wersje remizowe. Przede wszystkiem przyciemniane szybe (najlepiej wszystkie, dopóki policja nie wlepi im mandatu), obniżone podwozie (im niżej tym lepiej), spojler na bagażniku (jakaś deska do prasowania albo inny blat z kuchni), jakieś obleśne alufelgi i priorytetowo dużo głośników i głośno. Przecież jak przejeżdża taki Dominik, albo inny Daniel swoim BMW to cała wieś musi słyszeć, że jedzie Daniel w swoim BMW. Ostatnim elementem jest instalacja gazowa. Przecież trzeba jakoś dojechać do remizy, zalewając na stacji gazu za 4,74 zł (widziałem na własne oczy jak jakieś orzeszki zalewały Beczke za drobniaki ze zrzuty). Gaz w Beczce wzbudza pewne kontrowersje, przecież 11 przykazanie brzmi: Nie będziesz montować gazu w BMW swoim.Cwaniaki wlew do gazu czasem gdzieś ukryją. A jakie jest moje zdanie? Sam mam BMW E36 w wersji compact, o imieniu Longina. Nie jest tknięta żadnym wiejskim tjuningiem. Jak się nią przejechałem w komisie to chciałem od razu ją kupić. Fajnie jeździ, mogłaby mniej palić i takie tam.
VW Golf 3 - starszy brat Golfa 4...Podstawową zasadą każdego golfa jest jego nieczerwoność (znajoma jak dostała ów model od ojca oburzyła się na jego kolor - niestety czerwony). Gdy przebrniemy już przez kolor, pozostaje nam całkiem miły samochodzik. W miarę rodzinny, za dużo nie palący (wersja z silnikiem 1.8 się nie bawi). W środku deska rozdzielcza o małej ilości kantów. I to wszystko. W wersji remiza-czip-tjuning dokładamy neon na spodzie, diody w reflektoach, szachownicę na masce (parę domów dalej stoją 3 golfy modelu trzeciego i jeden ma taką persją szachownice), zamiast tylniej kanapy głośniki, aha i nakładka na wydech, żeby warczało!! Ostarnimi czasy po mojej okolicy jeździ bardzo dużo Golfów (w większości w wersji remiza-czip-tjuning). Znajomy (mości panicz Roniek) kupił sobie takie Golfiątko - niestety czerwone, co skreślio go w moich oczach (nie mam już go na n-k). Inny znajomy po skasowaniu swojego Tikolca również zakupił sobie Golfa i nie jest on już moim znajomym bo to Golf czerwony. Aha, Golf w dizlu to jeżdżący czołg - mało pali, nie psuje się, może pojeździć z 30 lat.
Opel Calibra - O tym samochodzie krąży śmieszna anegdota: nikt go niegdy nie widział nieztjuningowanego. W tym aucie podoba mi się jedna rzecz: dzwi bez ram na szyby (tak amerykańsko wygląda). Auto brzydkie, długie, nieekonomiczne. Z tyłu można przewozić tylko karła (najlepiej w bikini), bo sufit jest bardzo nisko. Tapicerka trzeszczy i wygląda jakby każda część była zapożyczona z innego modelu opla. Bagażnik mógłby pomieścić sporo, ale najczęściej znajduje się w nim butla z gazem i tuba basowa. Analogicznie maksymalnie zmieści się w nim jeden snikers i puszka pepsi. Swego czasu jeździłem z kumplem Kalibrą do Poznania (niestety byłem tym karłem w bikini co siedzi z tyłu i nabawiłem się garba). Co do wiejskiego tjuningu: nie pasujące zderzaki, obleśne kolory lakieru, tony nałożonego gipsu.
Podsumowując: wszystkie trzy przedstawione przeze mnie samochody sprowadzane są masowo z Niemiec (albo niemieckich złomowisk). Chłopcy z wiosek kupują je i tjuningują w domowych zaciszach. A szkoda, bo pierwsze 2 samochody to fajne autka. Do samochodów z wsi i osad zaliczyłbym jeszcze: Hondę Civic, VW Sirocco (szkoda że nie Rocco) i Opla Tigrę.
Dziś w TV Cyganki Eduszy jedna z lepszych piosenek do samochodu na długie trasy (zaraz za zespołami Death i Obituary), a więc Mark Knopfler i jego słynne 3 palce i Dire Straits - Calling Elvis. Zapraszam.
W następnym wpisie przedstawię przepis na diamentową rękawiczkę Majkela Żeksą wykonaną z własnego zarostu.
Witam wszystkich serdecznie. Dzisiejszy kącik Jutrzejszych Numerów w Totolotka poświęcony sztuce gotowania w warunkach ekstremalnych, czyli akademiku. Jednak nie chodzi mi tu o wykwintne gotowanie, zwane szato. Dzisiaj opowiem o gotowaniu codziennym (czyli niedzielny obiad z ziemniaczkami i surówką odpada).Spożądziłem uprzednio pewien zarys, plan wręcz trybów przyrządzania posiłków w przepastnych zakamarach akademickiej kuchni, bądź pokoju, lecimy!:
Czy jest coś? Czyli wielka improwizacja - klasyczna potrawa improwizowana z tego co aktualnie mamy w lodówce. Za dużo pewnie nie ma. Chyba że wróciliśmy właśnie z domu. Zazwyczaj w naszej lodówce znajdowały się następujące składniki: keczup włocławski (wiadomo), słoik z żółtym płynem i brązowym osadem na dnie, zasuszone coś, co kiedyś było jakimś warzywem/owocem, nóż albo inny widelec, zapałki. No i z tego przyrządzało się najrozmaitsze rzeczy.
Po staropolsku - tak pięknie i dźwięcznie brzmiący tryb przyrządzania potraw oznaczał, iż głównym składnikiem naszych posiłków będzie Paszczet staropolski i bułki. Zupełnie nie drogie jest jedzenie po staropolsku: 3 bułki (1,20zł) i puszka paszczetu staropolskiego z najróżniejszymi dodatkami (max 1,70zł). Taki tryb żywienia powodował niedobór pozostałych środków odżywczych i witamin, dlatego też wynaleźliśmy kumplowi (niestety nie zrealizowaliśmy) pewien produkt....:
Paszczet Multiwitamina - jak sama nazwa wskazuje, produkt ten zachowuje wszystkie właściwości paszczetu w puszce (wolno schnie, ma więcej soji niż mięsa, śmiesznie pachnie, nie jest drogi), ale posiada dodatkowo komplet witamin potrzebnych dorosłej osobie na dzień. Rewelacyjne, nie?
Bo mam dziewczynę - czyli w skrócie - żywimy się u laski, która (wypadałoby jakby umiała) gotuje nam najrozmaitsze rzeczy. Takie stołowanie się u kobiety może nas sporo nauczyć z gotowania rzeczy, które wejdą nam pod rękę. Mogą również nas zniechęcić do laski (słynny drewniany schabowy i esemes z sieci). Jest to bardzo tania i łatwa opcja. Na pewno nie schudniemy.
Higieniczne śniadanie
Dieta kopenhaska
Podpatrzone w kuchni- obcowanie z innymi ludźmi w akademickiej kuchni pozwoliło mi podpatrzeć wiele chwytów kulinarnych, dzięki którym moje potrawy w przyszłości były o wiele smaczniejsze. Swego czasu do kuchni weszła laska, postawiła garnek na ogniu, włożyła do niego ćwiartkę kurola i poszła. Po 20 minutach z kurola zrobił się brykiet węgla i z litości zgasiłem ogień. Przyszła laska, zobaczyła wyngiel i wywaliła go do kosza. Lekko przypaloną kiełbaskę bratowa nazywa skarbonizowaną. Nie od dziś w przyrodzie krąży kujawskie przysłowie: Karbonizacja to rewelacja.
Podpatrzone w kuchni u obcokrajowca - jak byłem na pierwszym roku w akademcu mieszkali portugalczycy. Wszyscy byli tacy sami: niscy, ciemni, włochate plecy i niskie głosy - tyczyło się to również dziewczyn. Gotowali takie smrody, że brak słów. Raz zajrzałem do wielkiego gara, na którym radośnie podskakiwała pokrywka. Patrzę, a tu: jajca w skorupkach (a przecież polskie chłopskie jajka są usmyrane w kurzej kupie), jakieś tajemnicze liście paproci i owoce cisu. Zapach powaliłby na kolana człowieka bez nosa. Masakra.
Podpatrzone u kolegi - czyli słynne kac-szato kumpla, który całą kasę z domu przechlewał, a za resztę żarł jakieś ochłapy: ryż z jogurtem, ryż z budyniem, ryż z mlekiem, ryż z nieugotowanymn ryżem, sam ryż, ryżotto...
Dieta Kwaśniewskiego - nie chodzi tu o pana prezytenta, a o jakiegoś doktora który opracował mistyczną dietę, w której je się dużo tłuścin i mięsa (z miejsca go lubię). I był pewien koleś co lubił sobie tłusto zjeść. Oto przepis na jego dietetyczną jajówę. Pół kostki najtańszej palmy roztapiamy na patelni, smażymy w tej ciapce cebulkę i na koniec wbijamy jajka i solimy. Walory kulinarne tej jajecznicy musiały być niesamowite, tak niesamowite jak zapach topionej Palmy za 70gr.
Magiczny czajnik - na drugim roku czajnik do gotowania wody postawiliśmy na równi z mikrofalówką i opiekaczem. O gotowaniu jajek w czajniku każdy pewnie słyszał. My z kumplem odnaleźliśmy w czajniku funkcję odświeżania jedzenia. Onegdaj, jak w lodówce zjedliśmy nawet zasuszone warzywo/owoc, przyciśnięci głodem znaleźliśmy na stole kanapki z paszczetem. Problem tkwił w tym, że miały około 2 dni. No to postawiliśmy je nad parą czajnika i wspaniale się odświeżyły. Keczup włocławski wspaniale uzupełnił potrawę.
Amerykański posiłek - naczęściej po amerykańsku jadłem w dzień wyjazdu do domu. Najczęściej dzień wcześniej porządnie się zchlałem. Kupiłem bilety do domu i za resztkę kasy z portfela dokupowałem snikersa i pepsi. Słynny amerykański zestaw, który odkrywcy brali ze sobą w poszukiwaniu dorzeczy Amazonki.
Magiczny toster - studiując książkę tysiąc potraw z tostera natrafiliśmy na wspaniały przepis (NOT!) na tosty z twarogiem (kumpel prawie się porzygał) i na tosty z bigosem. Te dwie znakomite i bardzo górnolotne potrawy wymusił na nas brak kasy i wszystkiego innego.
Wolontariat - a więc jemy to co uda nam się dostać w promocji: można się opchać próbkami w supermarkecie, można nagromadzić paszczetów rybnych, które rozdawali pod uniwerkiem, można nagromadzić lodówkę koli lajt na juwenaliach, można jeść kinder błero, które dawali pod polibudą. Wszystko za darmo... Jest jeszcze opcja perskiego wolontariatu, czyli wyjadamy nienasze żarło z lodówki.
Ehhh... jak dobrze, że te czasy gotowania w akademcu nie powrócą. W domu mogę sobie zjeść kromkę chleba, która nie ma 2 dni i nie była odświeżana nad czajnikiem. Mogę ukroić sobie wędliny, która nie jest paszczetem. Nie zastanawiam się, czy kawałek gumolitu z podłogi ładnie stopi się w chlebie z opiekacza. Nie ssam szyszek, nie gotuję kamieni.
Dyrektywy kulturalne: Film 2012 - jak głupi, tak efektowny. Oczywiście do przełknięcia tylko w kinie i na duuuużym ekranie. Jutro ostatni dzień diety, a w lodówce czeka na mnie klasyczny amerykańsk posiłek w postaci Mountajn Du i eMeneMsów. Byle do wtorku.
Dziś w TV Cyganki Eduszy klasyka od klasyków, czyli ZZ Top - Double Back - klawa piosenka do jednego z moich ulubionych filmów (a jaki to film, to wynika z teledysku). Zapraszam!
W następnym wpisie zestawię teorię z praktyką przy rozszczepianiu atomu piwa.
W dzisiejszym odcinku wychodząc naprzeciw wszystkim konsumentom i podatnikom oraz pogodzie, którą pewien anglik określił by mianem bollocks, postanowiłem powrócić do korzeni. Korzeni, czyli cyklu O czym oni śpiewają. I jak już każde z was zauważyło trudno odgandąć jaką piosenkę Pawełek dzisiaj opisze. Mała podpowiedź - szanta - jest jak najbardziej myląca. Uznaję tylko trzy szanty: Morskie Opowieści (w wersji najsprośniejszej i wymyślonej przeze mnie po pijaku), Under Jolly Roger (niemieckiej hejwimetalowej kapeli Running Wild) i ostatecznie opisywana dzisiaj: Żołnierz Fortuny polskiej kult kapeli, również hejwimetalowej - Turbo. O Turbo i ich najlepszej płycie wszechczasów pisałem onegdaj w pewnym cyklu. O obleśności okładki płyty z której pochodzi ta szanta też pisałem, więc przejdźmy do dzieła i wyjaśniajmy...:
Wśród ryczących fal, Poprzez chmury i deszcz, Płynie wielki galeon, Poganiany przez śmierć.
No i pierwsza część pierwszej zwrotki - nie powinna stwarzać większych problemów w rozumieniu i odbieraniu treści. Nawet największy dekiel, może nawet pies (bo psy podobno znają 300 słów) zrozumiałby te słowa. Ha! Wyobraźcie sobie jakby pies akurat znał te słowa i posłuchał piosenki... Pewnie by sie gdzieś zaszył pod wersalką. Moja Nuka przyniosła by po pierwszej części patyk albo piłkę. No ale... wracając do zagubionego wątku: mamy straszny rozpiździej na dworze, leje, mgła jak śmietana (chyba chodzi o te chmury). Płynie sobie Wielki Galeon (może to nazwa własna statku) albo zwyczajnie wielki galeon (bo to ... wielki galeon). Jak wyczytałem w wikipedii galeony z założenia były wielkie - 3,4 maszty, nadbudówka na rufie, rzeźba jakiejś lasi na dziobie... popisówka nazewnictwa technicznego. No i za tym galeonem sobie: albo płynie łajba o nazwie Śmierć, albo personifikacja (ha! kolejne mądre słowo) śmierci, albo Wojciech Śmierć - kapitan pewnego statku pościgowego.
Trzeszcza maszty i ster, Rwą się liny i żagle Ryk zawiei, szum wód Śmierć nie zaśnie! Nie zaśnie! Nnie zaśnie!
Jak to w każdej paskudnej pogodzie na wodzie (i mamy rymek), różne rzeczy się dzieją: od siły wiatru trzeszczą deski, pod wpływem napięć wewnętrznych. Żagle się rwą i liny podobnież (w takim hałasie można bezkarnie puszczać bąka, a prawdziwe damy nie muszą w tym czasie kasłać albo szurać krzesłem). Fale są do pempka, wiatr gwiżdże (mniej więcej tak jak w jadącym samochodzie z niedomkniętą szybą). I na koniec plany personifikacji śmierci: nie zaśnie, ale dlaczego? Może opcja Wojciecha śmierci, który zaśnie jak dogoni?
Ref.: Galeon, galeon, galeon... x2
I tutaj dobitnie podmiot liryczny kibicuje uciekającemu galeonowi. Kibicuje jakie 6 razy...
Jeniusz śmierć już idzie Statek bierze w objęcia Niczym żołnierz fortuny ale morza wciąż spiętrza!
No i to nie chodziło o personifikację śmierci, tylko o pana o imieniu Jeniusz, a nazwisku Śmierć. I pan Jeniusz już prawie dogonił uciekający galeon (cholender). w trzecim wersie okazuje się, że ktoś zlecił dogonienie Wielkiego Galeonu za kaskę. No bo żołnierze fortuny tym się zajmują. Dochodzi tu wątek sci-fi, bo Jeniusz ma urządzenie do spiętrzania wody w morzu, możliwe, że to on kontroluje tą perską pogodę. (w jakimś Bondzie Ernest Stravo Blofeld chciał kontrolować pogodę).
Sternik wypadł za burtę Wicher zawył z triumfem Statek runął na skały, Fale pokład zalały
No i sruuu! Sternikowi się wypadło. Pewnie nie uważał, albo dostał bomem po pysku (bo przyjmowanie bomem po mordzie to moje hobby). No i bez sternika to już nie to samo... statek sie zawinął na skały i konsekwencją tego było jego zalanie. I koniec, a miało być tak pięknie. Niestety nie w każdej szancie pijemy łysky i piwo i śpiewamy, grając na akordeonie. Żołnierz fortuny to typowo jesienna szanta - doliniarska i źle się kończąca. Ale za to ma kozacką melodię i typowo hejwimetalowe solo.
Przypomniał mi się dziś pewien wynalazek ze studiów: Łyżeczka do cukru - wyobraźcie sobie, że odwiedzają was znajomi, podajecie im herbatę, aż tu nagle (a nawet WTEM!!!) nie macie łyżeczki do cukru. A przecież bez niej porządne i z bontonem przyjęcie gości nie może się odbyć. Dzięki Bogu kolega z akademickiego pokoju żadko obcina paznokcie u nogi. Szybko ściąga skarpetę lub przez dziurę na wielkim palcu (bo zazwyczaj większość skarpet w akademcu jest z cebulą na palcu) i odsłania swojego szpona. Obcina go i nadziewa na patyk po lodzie. Włala, mamy łyżeczkę do cukru, zwaną również szponem. Mistrzowie higieny, czyli tacy co myją ręce po sikaniu, mogą szpona zdezynfekować szpirytem.
Dziś w TV Cyganki Eduszy piosenka na poprawę zszarganego przez pogodę nastroju: mistrzowsko suspensyjny teledysk i piosenka o nieopisanych wartościach artystycznych, czyli Harry Nilsson - Put The Lime in the Coconut. I po jej obejrzeniu od razu mam banana na pysku i pokazuję środkowy palec Pani Jesieni i jej jarzębinie w koszu!!
W następnym wpisie opowiem jak uchronić się przed jesienią szykując sobie wesołe opisy na gadu już latem.
Spiskowa Teoria Dziejów, bo tak poprawnie rozwija się ten samorozwijalny wpis. Jak już rozpieściła nas tradycja, do napisania poniższego wpisu skłoniły mnie przemyślenia trzech wybitnych umysłów (Rona, mnie i Grzegorza Jemioła) przy wódce.
Historia jak zwykle prosta: środek tygodnia, zachciało nam się pić, kupiliśmy flaszkę i piliśmy. Tłem do historii jest Grzegorz Jemioł, któremu to panu zachciało się studiować na Ukrainie medycynę. Jak powszechnie wiadomo (tylko czytelnicy pudelka nie wiedzą), na Ukrainie panuje świńska grypa (z niemieckiego szwajne gripen). A że panuje tam epidemia szwajne grypy, to Grzegorzowi dali 3 tyg. wolnego w szkole. O tym, że Grzech mógł przywieźć choróbsko nie myślałem wcale gdy brałem wcześniej od niego łyka piwa. No ale myślałem później, gdy dziękowałem przy wódce grzechowi za zarażenie. Po jakimś czasie Ron zaintonował, że taka grypa to mógł być wynalazek Szalonych Amerykańskich Wynalazców - tajna broń przeciw skostniałemu wschodowi i innym Bliskim Wschodom. Wirus, który komuś się mógł zbić na dworcu we Lwowi i zaczął drogą powietrzną zarażać. A szczepionka leży sobie gdzieś w sejfie u jakiegoś Dżona... no a resztę znacie z filmu Epidemia.
Kolejnym tematem naszej rozmowy był spisek paliwowy, czyli paru szejków i amerykańskich potentatów naftowych (np. Ernest Stravo Shell) trzyma łapy na tym, aby alternatywne źródła paliwa nie były za tanie, albo nawet nikt się o nich nie dowiedział: jakieś paliwo z CO2, jakieś paliwo z odpadów (podobno polskie dwa patenty) i wiele wiele innych. Nie milej byłoy wrzucić do tajemniczej skrzynki par brudnych gaci i skórki do banana aby otrzymać litr benzyny? Aha! Rząd traci na tym akcyzę i 100 innych podatków. No to ręke na tym aby nowe technologie zostały wciąż nowe i nietknięte pilnuje rząd i szejk z Abu Dabi.
I w ten oto sposón popadliśmy we trójkę w paranoję zbiorową. A może to tylko czasowypełniacz do rozmowy 3 mądrych głów? Kto wie, kto wie...
I na koniec anegdota, raczej dialog między mną a Grzechem:
(ja)-Grzech, a byłeś w tym muzeum z noworodkami w słoikach?
(Grzech)-Stary, takie rzeczy to dodają do Bravo...
Coś z innej beczki: jestem na półmetku diety (o ile nie mam świńskiej grypy i dożyje jej końca), nie chce mi się słodkiego, nie pije herbaty (za wyjątkiem poznańskiej-akademickiej herbaty. czyli woda mineralna z takiej stojącej maszyny), jem dużo mięsa. Poziom bromu w organiźmie spadł do zera, a nawet przyjął wartość ujemną. Jeszcze tylko 2 tygodnie i upije się czekoladą z okienkiem (która mi szkodzi). Aha... jak człowiek nie pije piwa z 3 tygodnie, to się ono wydaje słodkie jak diabli.
Dyrektywy kulturalne: Dla rozluźnienia atmosfery przy piciu wódki proponuję udanie się na stronę węgierskiego Allegro (tutaj). Po przestudiowaniu paru kategorii głównych i nie tylko idzie położyć się ze śmiechu na podłodze i popłakać.
W TV Cyganki Eduszy spóźniony szlagier na dzień matki, lecz klimatem przypominający święto zmarłych, czyli Danzig - Mother. Zapraszam:
W następnym wpisie rozszyfruję znaczenie symboli na odwrocie banknotu czeskiego halerza, na którym widnieje Maria Kyri Skłodowska z wąsami. (kontynuując wątek spisku).