poniedziałek, 21 lutego 2011

Droga Bermudzka

Dobry wieczór - odrzekł chwiejnym tonem Kamil Durczok w pewnym programie TVN24. Dzisiejszy post opowiem o pewnym zdarzeniu, które dzieje się za każdym razem gdy wychodzę w sobotę nocą przed bramę i skręcam w prawo...
dygresja Możecie już odsapnąć, bo post nie będzie opowiadał o moich przeżyciach i przemyśleniach po obejrzeniu filmu Droga (plakat obok). Bo film był tak doliniarski, że zgasiłem go po 20 minutach. Zresztą, gdyby była to recka filmu, to tytuł posta zaczynałby się od skrótu: ŚAKF, czyli Śremski Akademicki Kącik Filmowy. Zapewne w TV Cyganki Eduszy po tak smutnej recenzji tak doliniarskiego filmu znalazłby się teledysk Velvet Revolver - Falling to Peaces. po dygresji

... skręcam w prawo i .... budzę się rano w pościeli z bolącą głową, a ratunkiem na bóle są: multiwitamina i Ibupromik, Pawulonem potocznie zwany. W minioną niedzielę wstałem z wyra, zażyłem zestaw McKac i starałem sobie przypomnieć do czego mógł służyć mi przydrożny biały słupek, który znalazłem w garażu? A po co mi kolejne 2 słupki stojące przed bramą? Odpowiedzią na wszelkie męczące mnie pytania był kompan w zbrodni Ron i współkompan Maciej.
Już 3 raz przytrafia mi się takie coś, że nic nie pamiętam, gdy wychodzę z domu i skręcam w prawo na stację paliw po Niepasteryzację/wódkę. Może to jakaś żyła Uranu, która przebiega wzdłuż chodnika działa na moją niepamięć? A może to, że za każdym razem jak skręcam w prawo jestem nawalony jak szpadel. Z drogi pamiętam tylko migawki: jak onegdaj Ron pił flaszkę z gwinta pod szkołą; jak mistrz porno-sola Jędrek wpadł do rowu melioracyjnego; jak robiłem salto w śnieg, a śniegu wcale nie było; jak przejeżdżała policja, a nasze zacne trio robiło salto w zaspę. Cechą wspólną każdego z przebłysku jest Kasztelan Niepasteryzowany trzymany przeze mnie w prawym ręku i zajebista frajda i ubaw.
Czemu następnego dnia musimy usiąść razem we trójkę i złożyć do kupy wszystkie nasze przebłyski? Poskładać metr po metrze 2km drogi? Więcej w dzisiejszym wpisie znaków zapytania i pytań bez odpowiedzi niż jakichś sensownych treści... Zaczyna mnie niepokoić fakt, że na serio nie umiemy się bawić bez alkoholu. E tam!

Dyrektywy kulturalne: Film Ed Wood Tima Burtona to klawy film, a obejrzany zaraz po tym Sok z Żuka to wspaniały tandem. Muzycznie łinamp podpowiada mi muzyki z filmów Johna Carpentera - takie antisze elektronisze, a ja lubię Antisze Elektronisze. Pewna koleżanka nazwała mnie pan Patyk (pewnie po sobotnim incydencie). Kurde, mam ostatnio same budowlano-inżynieryjne przezwiska: Pan Rura, Pan Patyk, dawno dawno temu: Jeb*ny kabel. Same techniczne nazwy.

Dziś w TV Cyganki Eduszy pocieszna piosenka, która nie raz i nie dwa leciała na imprezie w pokoju 112 w akademiku w Poznaniu. No to : Ramones - Spiderman. Zapraszam do tupania nogą i odliczania wraz z basistą 1..2..3..4!

W następnym wpisie opowiem wam o pomyśle na nowy film pod tytułem Ninja Syndykat Śmierci.

wtorek, 15 lutego 2011

Męsko-żeńskie konsorcjum

Na wejście poproszę was o powiększenie zdjęcia i odnalezienie w nim nie pasującego szczegółu. O tym właśnie detalu będzie dzisiejszy wpisik (czyli o macaniu dziewczyn po tyłkach. YES!). Niestety NOT! Dzisiejszy post postara się sprecyzować pojęcie kiedy to nie jest zdrada? Temat jest na czasie, ponieważ wczoraj były Walentynki, a podobno dwudziestego-któregoś lutego jest światowy dzień masturbacji. Aha, jeszcze na wejście piosenka o dniu wczorajszym, na melodię Morskich Opowieści:
Po Walentynkach już wspomnienie,
Na koszuli mej lalalala...
Skąd się wzięła wydzielina?
Pojęcia ja ni mam...
Powracając do zagubionego wątku: W minione wakacje, orząc po 10 godzin w robocie, podczas uruchomienia Największej-W-Europie-Fabryce-Produkującej-Niedozapamiętanianazwy-Kwas, usiedliśmy sobie podczas przerwy przy stole i zaczęliśmy dywagować na temat pojęcia: Kiedy to nie jest zdrada? Kiedy nam się upiecze? Po kilkunastominutowych przepychankach słownych odnaleźliśmy 3 złote metody-niezdrado-zdrady.
Metoda Pierwsza - tylko czubek
- troszku przewrotnie to zabrzmi, ale ktoś z naszej ósemki rzucił hasło, że jak włoży się tylko czubek ptaszka, to się nie liczy. Wszyscy uznali to za taką abstrakcję, że aż załączyliśmy to do listy.
Metoda Druga - sygnał przed i po - właśnie ściągamy spodnie, mokasyny i skarpety (może w innej kolejności) przed kobietą, która o dziwo nie jest naszym misiem, ale o naszym misiu myślimy wciąż. Łapiemy za telefon i puszczamy misiowi sygnał (zwany w Łodzi Bidulem). Po prokreacji ponownie: Bidul do misia, bo przecież wciąż o nim myślimy, a prokreacja była wynikiem samczej potrzeby podtrzymania gatunku.
Metoda trzecia - delegacja - jest takie stare kujawskie porzekadło: Delegacja, delegacja, kto nie pije ten kanalia! Podmieniając słowo pije słowem zdradza otrzymamy kolejne porzekadło, które jako porzekadło ludowe jest prawdą - człowiek daleko od domu, a Syndrom Królika Wielkanocnego (definicja TU) mu doskwiera... Jedyną metodą jest zdrada, która to na delegacji nie jest zdradą. Jasne co? Ostatnia teoria zatoczyła pełne koło i sama się uzupełnia.
A jaka jest über-nie-zdrada? Łączymy wszystkie 3 powyższe metody, czyli: wyjeżdżamy na delegację z roboty, puszczamy misiowi Bidula i wsadzamy tylko czubek. To musi się udać! NOT!

Zaraz po zdefiniowaniu tych 3 definicji odstępstw od zdrady pewnemu koledze ktoś puścił sygnał... Cisza, cisza, a on na to: Kto to mi tu sygnały puszcza? Patrzy na telefon... Żona.. Wszystkie chłopy od razu się zaczęły chichrać, a posiadacz sygnału od żony wyleciał sprintem z pokoju.
Ale tak na serio: zdrada jest zła i basta! Kto raz zdradził, zapewne zdradzi ponownie. Wierzcie mi! Mawia się: Zdradziła Adriana z kimś. Byłem kiedyś tym "z kimś" było miło, do czasu...

Dyrekywy kulturalne: W Walentynki urządziłem sobie półmaraton brytyjskiego kina proletariackiego, bo znam tylko 2 filmy z tego gatunku: Orkiestra i Goło i Wesoło. Obejrzałem ten drugi i jest klawy, acz obrzydliwie brytyjsko proletariacki! Muzycznie polecę wam płytę Overkill - Under The Influence. Jak klawy tytuł płyty, tak klawe jej wnętrze.

Dziś w TV Cyganki Eduszy walentynkowy żyłopodcinacz - ultrasmutna piosenka, acz miła melodyja w niej. Goo Goo Dolls - Iris (lajf, bo fajniejszy przytup). Sam linkt, bo coś JuTub nie da zamieścić. Klikamy TUTAJ i podcinamy tętnice.

W następnym wpisie opowiem wam jak przy użyciu banknota 10 Funtowego (pozdro Koza!) skrócimy czas dojazdu do pracy.

wtorek, 8 lutego 2011

John The Gypsy - część druga

Dzień dobry wieczór odrzekł stary bosman, który przespał całą imprezę w szafie odzian w sam płaszcz, po którego zapięciu zazwyczaj się klnie szpetnie. Bezobrazkowość posta i jego tytuł świadczą o tym, że będzie on zawierał kolejny nieopublikowany i nieprzeczytany fragment książki Daniellle Steel pod tytułem John The Gypsy. Dzisiaj mój ulubiony fragment rozdziału 5. Lecimy!

Rozdział 5 - piosenka
Drzwi od pokoju akademika bractwa KappaKappaKappa otworzyły się gwałtownie. Wszedł do niego John, rzucił plecak US-Navy obszyty wieloma naszywkami z nazwami znanych heavy-metalowych, amerykańskich zespołów na łóżko. Trajektoria lotu plecaka wskazywała na to, że w 98% szans upadnie on na łóżko. Na nieszczęście plecaka, spadł on na podłogę, której czystość pozostawiała wiele do życzenia. Przy tej podłodze podłoga na dworcu może robić za podłogę w laboratoriach Intela. John widząc fiasko rzutu zaklął szpetnie w duchu ("shit") i kątem oka spojrzał na elektroniczny zegar, który przypominał mu o Alice. Zegar ów wskazywał 10:10 - tak bliską Johnowi godzinę. Tylko przypominał, bo John nie był już z Alice... Gdy plecak dotykał w 75% podłogę do pokoju wtoczyli się Bill (jego współlokator) i Frank Goatzky (zwany potocznie Goat). Bill za niedługi czas obchodził drugą rocznicę związku z Rebbecą. Usiadł przy stole i starał się nie przykleić do brudu na blacie. Za nim Frank zamknął drzwi i swoim plecakiem powtórzył sukces plecaka John'a.
- Panowie, mamy jeszcze 30 minut do wykładów z doktorem Petem Jones'em. Przecież wiecie jak on nie lubi, gdy ktoś spóźnia się na jego zajęcia. - odrzekł stanowczo Bill.
- Chłopaki przyszedłem do was zupełnie bezinteresownie. Dawno was nie widziałem.. - odrzekł z fałszywym uśmiechem Goat, po czym wyjął z plecaka kilka czystych płyt DVD - i chciałbym nagrać trochę filmów...
- Jak zwykle bezinteresownie Goat!? - Odpowiedział pytając Bill - Nie mamy czasu, musimy iść na zajęcia.
- No dobra, nagram kilka płyt i możemy napić się piwa - zaproponował Goat
- Wiesz co Goat? Jesteś Amerykańskim Ojcem Bezinteresowności. - dorzucił John , nachylając się po plecak - Widzę Cię zawsze w naszym pokoju jak chcesz wypalić płyty lub gdy przychodzisz po otwieracz do piwa.
- Ale przecież Miller Lite ma kapsel z gwintem... - dopowiedział Bill
- Nie wtrącaj się Bill, rzecz w tym.. a zresztą, wszyscy wiemy, że wkrótce masz drugą rocznicę z Rebbecą. Tą samą Rebbecą, której wywróżyłem wasz związek. Wiemy również, że jesteś najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi i wszystkim tego życzysz.
- Yyyyyy... Piwa? - Zapytał Bill
W tej samej chwili gdy znak zapytania z wypowiedzianego zdania Billa zawisł w powietrzu otworzyły się drzwi do pokoju. Stanął w nich Andy Veneece, zwany potocznie Andym. Andy pochodził z Teksasu i grał na raz w 3 kapelach coutry. Trójka chłopaków spojrzała na niego i jakby za porozumieniem kiwnęli w jego stronę głowami. Andy bez słowa podszedł do lodówki i wyciągnął chleb tostowy, pociętą mortadelę i keczup i zaczął sobie szykować kanapki.
- Widzę Andy, że zapukałeś do pokoju po teksańsku. - powiedział John
- A jak to jest? - zapytał Goat.
- Najpierw wchodzisz, a potem pukasz. - odpowiedział Bill
Andy sięgał właśnie po słoik keczupu. Spojrzał na etykietę i odrzekł:
- Jeah! Keczup z New Hampshire - najlepszy keczup w całych Stanach...
Minęło 15 minut, chłopakom wyszedł kompletnie z głowy wykład u doktora Pete'a Jones'a. Przymierzali się właśnie do rozpoczęcia drugiego piwa. Goat siedział przy laptopie Billa i zupełnie bezinteresownie nagrywał piątą płytę amerykańskich filmów.
- Trzeci Miller Lite o pojemności 0,33 litra i padnę. Będziecie musieli mnie wsadzić w taksówkę. - z niepokojem odpowiedział Andy - A propos trzeciego piwa, Johnny pożycz mi dwa dolary na trzecie piwo.
- Bez komentarza - odrzekł John.
Obrotowe, skórzane, biurowe krzesło przy którym siedział Goat zaskrzypiało. Frank Goatzky oderwał się od hipnotycznego nagrywania płyt i rzucił chłopakom zagadkę:
- Wiecie jakiej piosenki bym posłuchał? Cały czas chodzi mi po głowie.
- Weź go do buzi Jacka Skubikovskyego. - odpowiedział John sącząc już trzeciego browara.
- Skąd wiedziałeś?... To polska piosenka, którą nucił mi mój wujek z Poland....? - dukał zatkany Frank.
John wzruszył ramionami...
- Druga wróżba. - dorzucił Bill - Jak powiedziała ci onegdaj pewna węgierska cyganka: trzy wróżby i nastąpi koniec świata... Musisz się pilnować!

Dyrektywy kulturalne:
Niedzielny koncert Gulden Life dał bardzo radę. Przesunięcie w fazie spowodowało, że pojechaliśmy na niego w sobotę. Zapewne pan we Włocławskim Domu Kultury anegdotę o szóstce idiotów szukających niedzielnego koncertu opowiadać będzie swoim wnukom. A w sobotę po koncercie, którego nie było maraton w Alko-Lego i ... nie pamiętam. Dziś polecę film: Topór 2. Równie dobry jak część pierwsza - flaki, cycki, sporo śmiechu i większa dawka Tonnyego Todda. Yeah!

Dziś w TV Cyganki Eduszy przeklawa piosenka, która zakańcza film Topór 2. A więc imitacje gitar w postaci rakietek do tenisa w dłoń i gramy!: Overkill - Old School!

W następnym wpisie pokażę sposób na wulkanizację kół samochodowych przy użyciu miski wody i starej rowerowej dętki.