W dzisiejszym kolejnym (po zacnej przerwie czasowej) odcinku cyklu: umiem liczyć tylko do trzech przedstawię zestawienie 3 najlepszych (wg. mojego skromnego koneserskiego gustu) albumów koncertowych. Dzisiaj bez podziałów gatunkowych, ale wiadomo, że będzie ostro i wesoło. Do płyt koncertowych wychodzę z założenia: "chcesz poznać jakiś zespół, przesłuchaj jego płytę koncertową". Zasadniczo to album lajf jest taką składanką de best of (cóż za międzynarodowa nomenklatura) zespołu. A więc: jeżeli to nasze de best of w wersji lajf brzmi dobrze, to znaczy że zespół też jest niezgorszy. Jak zwykle będą trzy egzemplarze opisanych płyt. Jednak z lekką klasyfikacją, a mianowicie miejsce bezapelacyjnie pierwsze, a miejsce drugie już egzewko (nie wiem jak się to francuskie słowo pisze, więc miskuzi za dysgrafię). No to lecimy:
Iron (Jarosław) Maiden - ze swoją szóstą płytą zabiło mnie totalnie. Gdy usłyszałem pierwszy raz (w dodatku niecałą) na kasecie, polskiego wydawnictwa Polton, dostałem wzwodu. A nie wiedziałem jeszcze co to wzwód. Owych czasów (roku pańskiego '97) słuchałem jakichś sucharów, jakiegoś techna, troszke Żana Miszela Żara (ale Pan Żar nie jest sucharem). Pierwszy raz wysłuchałem kawałka Powerslave i tak już mi zostało. Potem w technikum zaraziłem kolegę (ale nie wenerycznie) i razem słuchaliśmy tego patatajstwa. Kaseta była tak zorana, że fragment taśmy z wymienionym przeze mnie kawałkiem była przeźroczysta. Patrząc na okładkę ma się ochotę powiedzieć: "o kur&!@(#*&a" i zlać w pory. Super klimatyczny rysunek (nieomieszkam stwierdzić, że miałem taką koszulkę). Kawałek po kawałku wchodzą do głowy bez piernięcia. Wszystko cacy i pomyśleć, że ta płyta ma 20 lat i jest... jest de best. A żeby było śmieszniej zespół Ajron Majdę przyjechał do Polski z trasą wypominkową trasy, którą ta płyta promowała. Z moimi szatańskimi kumplami skorzystaliśmy z okazji i udaliśmy się do Warszawy na koncert, ażeby przeżyć to co nas ominęło w '86 roku. A ominęło nas wiele... Ehhh. (Obejrzę sobie zdjęcia i filmiki z koncertu)
Metal Church z płytą pod tajemniczym tytułem LIVE (do dziś nie doszedłem co oznacza ten skrót...). Okładka może lekko trąca 13 letnim Maciusiem z porażeniem mózgowym, ale wnętrze jest super. Płytę zakupiłem (oryginalną) w czasach, gdy wychodziłem z założenia: "jeden miesiąc, jedna oryginalna płyta". Oczywiście kupiłem używaną na Alegro. Do zespołu się przekonałem po jakichś 2 emeptrójkach, które przemycił mi brat. Żeby zdobyć dyskografię zespołu musiałem gwałcić, rabować i odjechać na kobietach. Raz tylko przesłychałem tą płytę z empetrójki. Następny raz słuchałem ją na CD. Super kawałki, które poprzez moją ignorancję nie umiem nazwać z tytułu, znam może z 3: a więc pod tym samym tytułem Metal church, potem Beyond The Black (również super) i na koniec kouweur zespołu Deep Purple Highway star. Ogólnie historia płyty jest taka: Zespół zagrał w Teksasie jeden koncert i pan z didżejki go nagrał i schował w majtki. Przez około 18 lat nikt nic o tym nie wiedział, aż w końcu ten pan z didżejki wyjął z majtek taśmę i przekazał zespołowi. Jacyś mistrzowie obróbki dźwięku zrobili z tą taśmą co mogli i wydali jako pierwszy Lajf tego zespołu. Słychać czasem jak to perkusiście pałeczka zmięknie, jak to mikrofon zasprzęgli, jak to gitarzysta krzywo trafi. Ale i tak jest moc, zło i szatan w jednym. I słynne motto z tytułowozespołowej piosenki: Love the evil things we do, the secrets that we keep.
Acca Dacca ze swoim drugim albumem Lajf. Zasadniczo nie byłbym sobą, gdybym nie wepchnął czegoś o Acca Dacca. Lajf. Klawa płyta, jeszcze klawsza do samochodu w długą trasę. Od pocztku można dostać ciarek na jajkach, gdy w tle piorunów zaczyna się najklawszy kawałek pod słońcem, czyli (jak już każdy się zdążył domyślić) Thunderstruck. Płyta ma z 23 utwory, czyli dobre 2h słuchania. Zasadniczo wszystkie utwory dobrze dobrane, może kilka bym wyrzucił, a kilka skrócił. Najfajniejszy jest 14 minutowy Jailbreak (pewnie do księgi rekordów Ginesa wpisany od dawna). Zasadniczo chyba po przesłuchaniu całej można nieźle napuchnąć i dać sobie na 2 tyg. spokój z zespołem, no ale po 2 tyg można do niego wrócić. Zupełnie nie wiem co napisać, bo lekko jestem napuchnięty (nie od słuchania, a od zmęczenia). A reszta...? Reszta jest piosenką.
W TV Cyganki Eduszy może zamieszczę coś lokalnego z Włocławka. A że lokalnie nic się nie dzieje będzie to teledysk zespołu Sexpress Service pod tytułem Ludzkie gry. A więc jak widać, każdy może kręcić teledyski.
W następnym wpisie omówię zmiany klimatyczne Ziemii i wpływ monsunów na gospodarkę świata.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz