czwartek, 31 lipca 2008

T "-7 dni do koncertu Ajrą Mejdę" - czyli "powraca nowe"

Fajne opakowanie nie? Ale poza opakowaniem szału nie ma... No ale oczywiście przykuwają uwagę i zmuszają czytelnika do przeczytania posta do końca.
Dzisiaj z kolei naszła mnie pewna przemyśleniówka (jak to już bywało kilka razy). Zasadniczo mógłbym zacząć wpis od zdania: kochany pamiętniku, przepraszam, że piszę w tobie po raz pierwszy. A zastanowiłem się dzisiaj jak rutyna i schematyczność może uchronić nas od zwariowania. Jak zwykle (bo tak jest zwięźlej i łatwiej) wypunktuję i opiszę co dziś mnie boli.
Ból numero uno - czyli najlepsi przyjaciele z siłowni dzisiaj po 3 i pół tygodniowej przerwie poszedłem w pewne miejsce odreagować i poćwiczyć. Nóżka od rana mi tupała aby tam iść. Po tak długiej przerwie nabawiłem się od razu bólu pewnych części ciała. Ale nie o to tu chodził. Pakernia o 16 regulowała mi dzień przez ostatni rok: pobudka , śniadanie, cokolwiek do 15, obiad i o 16 pakernia. Wracało się z pakerni i robiło coś, cokolwiek zupełnie innego niż wcześniej. A gdy nie było pakerni, bo prostu harmonogram dnia trafiała sraczka. A dzisiaj wszystko powróciło do normy. Aż zrobiłem niesławne "ufff..."
Ból numero duo - koszenie trawnika, a na to już naszło mnie w zeszłym tygodniu gdy odbębniałem cotygodniowy rytuał koszenia trawnika przed domem. Jako, że jest to tak jakby ogródek, bo trawnikiem ciężko to nazwać ze względu na dużą ilość mlecza, mchu i koniczyny. No ale zawsze od zawsze koszę ten trawnik wg. wzoru: najpierw lewa, potem góra z lewej i na koniec prawa i detale. Gdy koszę inaczej zupełnie mi nie idzie i koszę bezsensownie i bez składu. Kaszana, gdy wracam do pozycji klasycznej wszystko wraca do normy i po raz kolejny "uffff..."
Ból numero trzy - dom. Gdy pobyt poza domem źle mnie nastraja (dłuższy pobyt, oczywiście). Dłuższy czyli około 4 dni. Nie wiem, dlaczego ale tak jest: poza chatą puchnę, potem flaczeję, by na koniec zamienić się w kupę galaretowatej substancji. Powracam i robię "ufff..."

I tak o to te 3 bóle główne udowadniają jak to ładnie boję się nowego, a rutyna i schematyczność powstrzymuje mnie przed lataniem na golasa po ulicach... Ale lekko kiszka jak się człowiek boi nowego i jakoś do niego nie dąży. Kiszka z kaszanką i z cebulą.

Ale to wszystko powyższe jest zupełnie nieistotne, bo za tydzień jadę do Wawy na pewien koncert szatańskiego zespołu, buhahaha x666 (i za oknem piorun uderza).


A w TV Cyganki Eduszy coś związanego z tematem i nastrojem, czyli piosenka udowadniająca jakim gównem jest muzyka Emo, a więc kapela Krwawa Kiszka Traktorzysty i utwór czEMO ja. Zapraszam.

A w następnym odcinku udowodnię, że Ziemia z kosmosu ma kształt banana.

czwartek, 24 lipca 2008

T "-13 dni do koncert Ajrą Mejdę" - czyli o pewnym prastarym pogańskim obyczaju.


Podczas dzisiejszej pracy pędzlem (nie to że zarabiam na życie pędzlem, bo malowałem nim płot jedynie)naszła mnie pewna refleksja, w pewien sposób życiowa. O tym jak wszystko się ładnie zmienia i przemija (jak śpiewał onegdaj Green Day: "There is no return to '86, don't You even try"). Otóż zatęskniłem za pewnym antycznym rytuałem, który towarzyszył mi od dawien dawna (czyli złotych lat z elektryka). Polegał on na braniu dużej ilości tanich piw (priorytetowo były to Pilsenery strongi z Reala) i piciu ich w altance z pewnym towarzyszem (kumplem ze studiów, podstawówki i technikum), takim Towarzyszem przez duże Te. Podczas obrządzku mogła lecieć tylko i wyłącznie jedna płyta: My own Prison zespołu Creed. I podczas kolejnych wysłuchiwań płyty i przeżywaniu wraz z wokalistą zespołu refrenu w piosence What's This Life For oddawaliśmy się złożonym dyskusjom na temat życia i tematów okolicznych. Rozmawialiśmy o wszystkim: jak to oszukało nas życie, jak to kobiety nasz oszukały, jak to oszukała nas banda dysydentów lub jak to nie ma bab a być powinny, albo jak są baby lecz nie te co być powinny i pobieżne tematy. Zdarzyło się nam nadużywać słów na Ka i na Ha... Bo kto się pilnuje po 3 piwie. Takie codwudniowe podsumowanie życia. No bo przez 2 dni może się odmienić wszystko, odkręcić o całe 360 stopni.
Gdy już płyta Creeda obracała się po raz 3, czas było podnieść mordy z zimnych posadzek, wyrzygać się w krzaki na własnym ogródku i iść spać. Kumpel wsiadał na rower włączał autopilota i wjeżdzał do rowu naprzeciw drogi. Wychodził z rowu stawiał rower i po raz kolejny uruchamiał autopilota aby rower odprowadził go do domu... To były piękne czasy.. No właśnie były. Kumpel jest tam, ja jestem tu, za często nie przyjeżdża w te strony, więc rytuał nie odbywał się spory kawałek czasu.
Jak wiadomo z pogańskimi rytuałami jest tak, że gdy się nie odbywają krowy nie dają mleka, kury się nie niosą, a zboże nie rośnie. I troche tak u mnie jest, że moje "krowy nie dają mleka (nie mamy krowy, mamy byka... jak to było w pewnym filmie)". Czas może wymyślić nowy, lepszy rytuał po którym trafię 6 w totka. Gdyż do starego pewnie nie ma powrotu. Ale użyję słowa "pewnie", bo kto wie?

Dziś w TV Cyganki Eduszy dwa życiowe (nie mylić z rzyciowymi) szlagiery: wspomniany szlagier Creeda i również dobra piosenka kapeli wspomnianej również, czyli również: "Time of Your również Life".




A w następnym wpisie pokażę jak oszukiwać w TOTOLOTKA...

wtorek, 15 lipca 2008

Teoria czwarta - mobilny generator czasu.


Dzisiaj rozważę kolejną teorię w stylu Ajnsztajn się mylił. A chodzi mi tutaj o tym jak potrafimy sobie wynaleźć zajęcię w najmniej potrzebnej do tego chwili. Czyli jak mawia tytuł, uruchamiamy mobilny generator wolnego czasu.
Od dawien dawna wiadomo, że gdy nie ma czasu jest on najbardziej potrzebny, że gdy gonią nas terminy, lub inne pewne sprawy potrafimy sobie wygenerować zupełnie inne zajęcie, nie realizując tego priorytetowego. Czas przedstawić tą teorię w praktyce, podzielę ją na kilka zupełnie niezależnych części, a więc:

cz 1.
Jallegro - czyli wszystkim znany serwis aukcyjny, na którym można znaleźć wszystko: tyczki do pomidorów, zeszyt do 4 klasy, globus Białegostoku i śpiewnik Luftwaffe na akordeonie. Sięgam do Allegro zazwyczaj wtedy gdy się potwornie nudzę, ale to kompletnie i wyszukuje w nim zupełnych i nieprzydatnych bzdur. Czasem nawet rozważam ich zakup (szczególnie śpiewnik Luftwaffe). Nową trendy modą jest wymiana linkami z alegro, szczególnie linkami do gitar, zwłaszcza gdy ma się już jakąś i o zakupie drugiej nawet nie marzy. No zawsze znajdzie się czas na poszukanie na serwisie czegoś co ma się już w posiadaniu... No bo jak wiadomo: każdy chce być taki jak ja, więc produkt kupuje.
cz. 2
Jutub - czyli grubszy kaliber emitera czasu. Używany najczęściej gdy terminy stoją za nami i pukają nas w ramię (bardziej politycznie będzie: "klepią po ramieniu", bo pukać nas mogą conajwyżej pod pachę). Używany najczęściej gdy na prawdę, ale to bardzo prawdę musimy coś wykonać; pewne sprawozdanie na laborkę, pewną pracę magisterską, jakiś tajemniczy raport nindży. Przecież każdy robiąc coś ważnego lubi się na chwilę rozerwać i popatrzeć jak kicha panda albo jak jakiś ciepły chłopczyk broni Britnej Spirs.... lub obejrzeć po raz enty do potęgi teledysk Pona i Sokoła "W aucie" (który jest w dechę). Tylko najgorsze jest to, że chwila, chwilunia rozrywki trwa 80% naszego cennego czasu.
Jest nawet takie przysłowie, które najlepiej definiuje nudę: z nudów zgrałem jutuba i allegro na pendrajwa.
cz. 3 nasza-szkapa - no bo wystarczy zajrzeć na naszą szkapę w godzinach od 7 do 15 i widać ilu znajomych, którzy pracują siedzą podczas pracy na naszej-celi. Wstyd oj wstyd. Więcej nie napiszę, bo psy i inne zdechłe lamy powiesiłem na tym serwisie pare teorii wcześniej.
cz. 4
ale nie najgorsza zupełnie inne obowiązki - no to siedzimy sobie nad czymś pilnym, gdy nagle (Papcio Chmiel napisałby WTEM!!) przypominamy sobie, że podłoga jest strasznie brudna i wymaga mycia. A szczegółem jest że myta była ostatnio 4 lata temu. Najlepiej sprawdza się to podczas nauki na jakiś siekierzasty egzamin, na który powinniśmy się uczyć pół semestru. Tak, tak, uwielbiałem ten podział obowiązków: robimy coś pod kątem egzaminu gdy nagle pada hasło: "ale ta pogoda jest brudna" (jest brudna tak, że zarazki na niej wynalazły koło) i rzucamy wszystko i następuje podział obowiązków: ty zamiatasz ja mopuję. Oł jeee.. zaśpiewałby niewidomy bluesman.
Jest wiele ciekawych rytuałów generowania czasu: panie golą wąsy i stopy, panowie golą pachy i zupełnie inne miejsca, od których panie się rumienią; można iść o 3 w nocy na loda do sklepu, pograć wbadbinktona... Multum.

A teraz mówię sam do siebie: Idź spać Pejsi. I kładę się spać.

W TV Cyganki Eduszy polecę dziś wyciętą scenę z Gwiezdnych Wojen (oczywiście najfajniejszej starej trylogii) scenę ukazującą jakim dupkiem jest lord Vajda (który mówi po polsku, bo myśli po polsku).


A w następnym wpisie pokaże wam zdjęcia nagiej Hermiony z 8 cz. ekranizacji pewnej książki.

środa, 9 lipca 2008

Teoria trzecia - ja to gdzieś słyszałem lub "Piosenka na niepogodę"

Zacznę dzisiejszy wpis od rebusu: Kim jest ten pan i na jakim teledysku zespołu Europe szminkował sobie usta? A teraz na poważnie. Napadło mnie dzisiaj przemyślenie, a nawet pewna taka przemyśleniówka o muzyce w naszych skromnych i nieudanych życiach.
Zapewne wielu z was, parafian miało takie coś (takie zjawisko), iż pewna piosenka kojarzyła wam się z pewną sytuacją (miłą lub nie) lub pewną osobą (miłą lub nie). I ja dziś sam jestem dziadkiem i chciałbym się tymi chwilami i sytuacjami podzielić.
No dobrze, a więc część pierwsza piosenek, czyli piosenki budujące klasyczne nastroje o negatywnym tego słowa znaczeniu, czyli że podczas słuchania pewnych wypocin artystycznych nie śmiejemy się w głos, ani nie kiwamy z aprobatą głowami. Ogólnie mówiąc piosenki te wywołują u nas szerokopojętego doła, tudzież dolinę. W moim przypadku do piosenek tych, na szczęście jest ich mało, bo aż kilka sztuk zaliczyć chciałbym Zanim pójdę zespołu Happysad, jest to długa i o negatywnym zakończeniu historia, dla podmiotu lirycznego źle się kończąca. No ale podczas jakichkolwiek zasmuceń (oby ich było jak najmniej) włączam ją sobie. Nie zmienia to faktu, że cała płyta jest w klimacie "weź do ręki nóż, tralalalaalala" i że zespół ją grający jakby chciał śpiewać jak Pidżama Ero, no ale cóż, wzbudza we mnie pewne niekoniecznie dobre myśli.
Jakby kolejną piosenką, która wzbudza we mnie Nostalgicznego Aliego jest piosenka zespołu Velvet Underground pod szerokobrzmiącym tytułem Falling to Pieces. Kapela to klasyczne popłuczyny po Guns'n'Roses i Stone temple pilots, no ale piosenka mega rzewna, oparta na 2 chwytach gitarowych, których nie powstydziłby się wykonawca muzyki typu szanty. Nie jest to pieśń nastrajająca negatywnie, raczej jest to piosnka, która sama z siebie zadaje pytanie: a pamiętasz jak z pewną damą "oglądałeś znaczki"?. I wtedy potok wspomnień spływa z gór zapomnienia (dobre nie?). Akurat padło na tą piosnkę, bo często ona w radiu leciała podczas wspomnianych oględzin znaczków...
Inną ciekawą piosenką, która generuje we mnie typowe: ehhhhh... jest Times like theese kapeli Foo FIghters, czyli 1/3 popłuczyn po Nirvanie. Nie jest to może piosenka związana z pewną sytuacjo-osobą szczególnie. Kompozycja tej piosenki ma właśnie takie a nie inne emocje wśród publiczności wzbudzać. Jest w niej wszystko: 3 chwyty na gitarze akustycznej, jakieś smuty na wokalu. Ogólnie mówiąc; żyć nie umierać!
Po części wzbudzającej pewne wspomnienia z pewnym osobnikami nastała część druga, czyli pewne miejsca. W tej chwili przychodzi mi na myśl jedna piosenka, a mianowicie Hello from the gutter kapeli Overkill. Straszna trashowa sieczka o fajowym tytule: Pozdrowienia z rynsztoka. I słuchałem lub słucham jej zawszę gdy jeżdżę do Poznania. Jakoś się złożyło, że akurat ta piosenka, no ale 5 lat doświadczeń robi swoje. Nie zmienia to faktu, że piosenka ma niezłego kopa pod względem artystycznym i przekazu. Wielu nazwie ją życiową.
I nastał czas na część o nazwie zysk, czyli część trzecią, czyli jest dobrze, a nawet jest jeszcze lepiej. Chodzi mi tu o piosenki, które działają lepiej niż jakiś Red Bul, albo inny tajger. Chodzi o piosenki typowe dopieprzacze. Głównym daniem tej grupy jest bezapelacyjnie Thunderstruck grupy Prąd zmienny/ Prąd stały (zwanej również AC piorun DC). Bije od niej taka energia jak od 5 kaw (fujjj). Taki zaganiacz (którego tak zwał Wojski) do działania! Piosenka hymn i wogóle samo dobro.
Kolejną piosenką, którą lubie się zagonić do roboty (najlepiej do picia wódki) jest Blitzkrieg Bop Ramonsów. No bo się zaczyna tak zaganiająco do pracy: Hej hoł, lets goł...! I jest prosta. Nawet człowiek pracujący w tartaku przy pile by ją zagrał.
Do tej grupy zaliczę również Rasta Trans Habakuka, ma fajny przekaz i jest strasznie nastrajająca w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Dodatkowo przypomina pewne sprawy, miłe sprawy.
I taka czwarta grupa, czyli o kurka mać jak zaiwania czas, czyli szerokopojęta przemyśleniówka nad przemijającym czasem. A więc siadamy sobie na ławeczce i abstrahujemy nad przemijającym czasem: jak to było, jak mogło być, dlaczego tak a nie inaczej. Tutaj przed szereg wyłania się Don't You Forget about me grupy Simple Minds. Piosenka bardzo klimatyczna i fajna. Taka, no ten, bo, że minęło tyle czasu, dużo się wydarzyło, ale nie można o tym zapominać i takie tam pierdoły. A może powinienem to podciągnąć pod grupę pierwszą?.... Nie wiem, nie wiem, nie wiem...
Zapewne każdy z was milusińskich ma takie piosenki, które budzą pewne wspomnienia, nastroje. Np. panie golą sobie nogi słuchając psałterza wrześniowego Piotra Rubika (wnuka wynalazcy kostki Rubika), lub też szlagierów Eleni, podczas golenia pach... Ja wygrzebałem z siebie tyle ile mogłem sobie przypomnieć. Reszta jest piosenką, piosenką Eleni.

A na dzisiejszy wieczór TV Cyganki Eduszy poleca: Steppenwolf - Magic Carpet Ride, pewnie coś o paleniu zielska i tajemniczych odlotach. Niemniej na uwagę zwraca teledysk: kamerka z kabiny myśliwca F-16. Polecam, zapraszam:




A w następnym wpisie przedstawie jutrzejsze numery w Twoim szczęśliwym numerku!

niedziela, 6 lipca 2008

Teoria druga - gusta, biuściki (muzyczne) (wpis z przeprowadzki 15 sierpnia 2006)


Dzisiaj szanowna młodzieży zajmiemy się rozwojem gustów muzycznych (i jak się okaże nie tylko muzycznych). Rozwój podzielę na kilka kategorii (wiekowych). A więc zaczynamy:

Głęboka młodość -
no roczniki starsze (szacunkowo jakieś '82,'83,'84) w młodości słuchały Fasolek i innych szlagierów Kulfona i Moniki. I to zapewne dało im podwaliny na późniejsze słuchanie ostrzejszej muzyki. Wszyscy pamiętają progres-metalowe "Myję zęby", ze zmianami tempa, ostrą i szybką wręcz punkową "Fasole", nie wspominając o art-rockowym "Wujciu Wariatuńciu". Nie w głowach nam było wtedy słuchanie Blogów 28 czy innych cudów... Zachodnich nagrań można było posłuchać na winylu z "grających pocztówek" o znamienitej jakości. Przejdźmy później gdy..
(wiek) Upadł komunizm - Fasolki poszły w kąt, wyrosłem z koszulki filmowej przedstawiającej Voltana II z "Pana Kleksa w kosmosie". A w '93 roku Liroy wydał singla "Scyzoryk". Znajomy miał na kasecie przegrane od kogoś a ten ktoś od kogoś i wogóle..... No więc nagrane miałem 1689287 wersji Scyzoryka ( w. z bluzgami, bez bluzgów, wersje z gitarą w tle i wersję z kontrabasem). Każdy sie uczył tych słów , nawet w Bravo wydrukowali pare zwrotek... No i Liroy też poszedł w kąt ( a Scyzoryka i Skubiduje pamiętam aż do dziś). Starszy brat już od dawna słuchał Kultu i takich tam, ale mnie to nie w głowie było jeszcze, o nieee....

Okres bredgensa - jak Music Instructor wydał swoją 2 płytę , chyba "Electric City", no to oczywiście przegrałem ją sobie na kasetę. Fajne kawałki do tańczenia bredgensa w pięciu. I tak na obozach sportowych szło się na salę, by po 1 piwku nieudolnie wykonywać taniec na głowie, jak ktoś nie wie... Krótki okres odchyłu w inną strone muzyki, tak zwanego elektro, czy też electric boogie. Nie mówie że zły okres.... bo jak wiadomo Maria Konopnicka miała w życiu 2 okresy....

Moja pierwsza kaseta Ajrą Mejdę - też na jakiś obóz zaplątała się mi przez przypadek (albo nie) kaseta Iron Maiden "Live after death" i ballady Metalliki. Katowałem, katowałem aż taśmy się porobiły przeźroczyste... I tak mi zostało, umiłowanie do ciężkiego brzmienia w różnych odmianach i rodzajach...

Przerwa na Rejdżów - brat przyniósł od kolegi 2 pierwsze kasetki Rage Against The Machine i mi się spodobało, połączenie rapu i ostrego rokka. Bardzo króciutko słuchałem tylko tego, aż zbrzydło i powróciłem do Ajrą Mejdę...

Dodamy troche punk-rocka - czyli przedstawiciele gatunku jak Green Day (stary) i The Offspring i może The Bill z polskich kapel. Ponownie na jakiś czas odstawiwszy kapele klasyczne by słuchać tylko tego. Aż mama chodziła po domu z wiaderkiem i wymiotowała ostentacyjnie jak tylko słyszała to co ja słucham...

Patataj patataj - czyli power metal. Jakoś dzisiaj sam się z siebie śmieje jak sobie przypominam czego to ja nie słuchałem. Power metal zwany patatajstwemi i przedstawiciele Hammerfall, Gamma Ray, Helloween, Edguy i inne zespoły których nie wymienie. Słuchałem na okrągło utwory umiałem zanucić płytami, naszywki na plecaku (ale nie kostce), czarne ciuchy, czarne swetry, czarne glany, czarne chmury. Szedłem się opalać ubrany na czarno, konkursy kto bledszy wróci z wakacji... Co za beznadzieja. Teraz to się jakby z tych ludzi śmieję...

Odruch wymiotny - miałem dosyć patajstwa, rzygałem nim. Powróciłem do starego dobrego Ajrą Mejdę i Metaliki. Dorzuciłem parę naszywek do plecaka (który powoli zaczynał mnie przeważać), a do repertuaru dorzuciłem parę kapel: Overkilla i Metal Church...

Okres śpiewu do rury od odkurzacza - kolejne coraz to czarniejsze naszywki (czarny napis na czarnym tle). Zespoły takie charakteryzowały się tym że wokaliste trudno zrozumieć a logo zespołu jest nieczytelne. Zespoły Obituary i Death nie dawały mi spokoju...

koniec cz.1 nie ostatniej. Ciąg dalszy nast-ąpi (albo już nastąpił...)

Dzisiaj w TV Cyganki Eduszy coś poważnego, coś fajnego i coś pod prądem, czyli zespół Airbourne - Diamond In The Rough , zapraszam, polecam.

A w następnym wpisie zamieszczę plany przenośnego emitera przesunięcia w fazie.