
Dzisiaj z kolei naszła mnie pewna przemyśleniówka (jak to już bywało kilka razy). Zasadniczo mógłbym zacząć wpis od zdania: kochany pamiętniku, przepraszam, że piszę w tobie po raz pierwszy. A zastanowiłem się dzisiaj jak rutyna i schematyczność może uchronić nas od zwariowania. Jak zwykle (bo tak jest zwięźlej i łatwiej) wypunktuję i opiszę co dziś mnie boli.
Ból numero uno - czyli najlepsi przyjaciele z siłowni dzisiaj po 3 i pół tygodniowej przerwie poszedłem w pewne miejsce odreagować i poćwiczyć. Nóżka od rana mi tupała aby tam iść. Po tak długiej przerwie nabawiłem się od razu bólu pewnych części ciała. Ale nie o to tu chodził. Pakernia o 16 regulowała mi dzień przez ostatni rok: pobudka , śniadanie, cokolwiek do 15, obiad i o 16 pakernia. Wracało się z pakerni i robiło coś, cokolwiek zupełnie innego niż wcześniej. A gdy nie było pakerni, bo prostu harmonogram dnia trafiała sraczka. A dzisiaj wszystko powróciło do normy. Aż zrobiłem niesławne "ufff..."
Ból numero duo - koszenie trawnika, a na to już naszło mnie w zeszłym tygodniu gdy odbębniałem cotygodniowy rytuał koszenia trawnika przed domem. Jako, że jest to tak jakby ogródek, bo trawnikiem ciężko to nazwać ze względu na dużą ilość mlecza, mchu i koniczyny. No ale zawsze od zawsze koszę ten trawnik wg. wzoru: najpierw lewa, potem góra z lewej i na koniec prawa i detale. Gdy koszę inaczej zupełnie mi nie idzie i koszę bezsensownie i bez składu. Kaszana, gdy wracam do pozycji klasycznej wszystko wraca do normy i po raz kolejny "uffff..."
Ból numero trzy - dom. Gdy pobyt poza domem źle mnie nastraja (dłuższy pobyt, oczywiście). Dłuższy czyli około 4 dni. Nie wiem, dlaczego ale tak jest: poza chatą puchnę, potem flaczeję, by na koniec zamienić się w kupę galaretowatej substancji. Powracam i robię "ufff..."
I tak o to te 3 bóle główne udowadniają jak to ładnie boję się nowego, a rutyna i schematyczność powstrzymuje mnie przed lataniem na golasa po ulicach... Ale lekko kiszka jak się człowiek boi nowego i jakoś do niego nie dąży. Kiszka z kaszanką i z cebulą.
Ale to wszystko powyższe jest zupełnie nieistotne, bo za tydzień jadę do Wawy na pewien koncert szatańskiego zespołu, buhahaha x666 (i za oknem piorun uderza).
A w TV Cyganki Eduszy coś związanego z tematem i nastrojem, czyli piosenka udowadniająca jakim gównem jest muzyka Emo, a więc kapela Krwawa Kiszka Traktorzysty i utwór czEMO ja. Zapraszam.
A w następnym odcinku udowodnię, że Ziemia z kosmosu ma kształt banana.