środa, 16 marca 2011

O czym oni śpiewają, cz. 7 - Aaaaaaaaa

Dobry wieczór riebiata (to po rosyjsku dzieci). Przymierzam się do napisania kolejnego posta w celu wyrobienia miesięcznej normy już od dłuższego czasu. Co coś rano wymyślę to w pracy zapomnę. Dzisiaj stojąc w codziennym, powrotnym i powszednim korku zanuciłem pewną piosenkę z czasu studiów, którą zna pewne grono osób (w tym członkowie ŚAKFu) - grono z naszej zacnej ferajny ze studiów i zapewne wiele tęgich głów ze Śremu...
Jak to było: Blablabla płynną masą.... bełkot bełkot... w 2003 r. trafiłem na studia, zapisali mnie do pewnej zacnej grupy A3, a w niej było dwóch kolesi: Pewien Paweł i Pewien Jędrzej - pogrywali oni sobie w Pewnej Kapeli, a w zasadzie stanowili jej 2/3 i trzon. Paweł na śpiewie i basie, Jędrzej na wieśle, a na perkusji grał jakiś koleś. Z perkusistami to jest tak, że albo są debilami, albo odchodzą z zespołu, albo znikają i nie oddają kasy (jak ktoś oglądał Spinal Tap to wie o co chodzi). Zespół ten grał sobie lokalnie w Śremie (bo z tej niedoszłej stolicy Polski pochodził) i w Poznaniu. Parę razy uczęszczałem na ich koncert i miło ten czas wspominam. Muzycznie grali mocnego rocca z dużą domieszką i fascynacją Toolem. Co koncert odgrywali swój mocny materiał: 95% piosenek po angielsku oraz Pewna Piosenka po polsku. Zwała się ona Popkarlin. Pochodzenia tytułu nie znam, ale jak wiadomo: Pop to ksiądz prawosławny, a Karlin to ksywa basisty , i wokalisty (Pawła). Wielu znajomych twierdzi, że Karlin powinien zostać świętym za życia (mega dobry człowiek i świetny realizator nagrań i koncertów). Piosenka ta nijak nie pasowała do reszty utworów, ale wykładniczo wpadała w ucho. Do posłuchania TUTAJ. Zapraszam do wysłuchania... A teraz analiza jej treści:


czarna woda płynie w biel
To takie przewrotne lekko stwierdzenie. Ziemskie podejście do zdania mówi mi jedno: Chłop pracuje na oczyszczalni ścieków. Tam zdarza się cudowne przejście czarnej wody w biel...

czas ucieka nie czuję się
O tak! Miewam to co łikend (gdy nie mam dyżuru) - niesamowite uczucie, gdy budzę się rano i potrafię chuchnąć sobie smrodem po przepiciu przez zamknięte usta. Dźwig budowlany podnosi moją głowę, a jedyne co przyjmuje mój organizm to lewatywa z ziół (też tak macie z tą lewatywą?).

stoję wśród znajomych lic
stoję tu lecz nie bawi mnie nic
Miałem tak kiedyś jak się spotkaliśmy po dłuższym czasie ze znajomymi. Wiecie jak to jest: zgrana paczka, a kilka lat późnioej zupełnie nie ma o czym gadać: jedni o biznesach, inni o funtach, jeszcze inni o jakichś bzdetach.

dlaczego więc wokół mam tylko siebie
omija mnie czas i znowu jestem sam
Tu zaczyna się refren: Nie trudno się dziwić, że jest sam: bije mu z kija po przechlaniu, robi na oczyszczalni. Oj podmiocie liryczny... weź się za siebie. Z tym omijaniem nas przez czas też bywa po przechlaniu. Leżymy albo siedzimy, chcemy się za coś zabrać, jednak nijak nie można. I tak zlatuje nam sobota, i tak zlatuje nam niedziela. Bo kac nieleczony może trwać 2 dni. A leczony tydzień, albo odwrotnie...

mam tylko nadzieję że lepiej jest tam w niebie
ja nie chcę się znaleźć gdzieś wśród innych ale
gdy jestem sam
Ostatnia część refrenu, to taka zagadka słowna, której nie jestem w stanie rozgryźć. Zapewne autor nieźle się nagłowił, żeby ją ułożyć, a na okładce demówki, zawierającej ten kawałek jest jakiś drobny konkursik audiotele: "Co znaczą ostatnie 3 wersy refrenu w Popkarlinie"

stop zatrzymał mi się dzień
do snu daleko kto da mi sen
II zwrotka to kolejne narzekanie na Kaca Giganta. Podmiot zapytuje czy ktoś może mu dać coś na sen. Najlepszym sposobem na wprowadzenie się w stan śpiączki farmakologicznej to ciągłe chuchanie sobie w twarz przetrawioną wódą.

chcę odnaleźć zwykłą nić
chcę powiedzieć
pomóżcie mi
Po omacku na kacu Podmiot poszukuje najzwyklejszej nitki, zapewne w celu zacerowania cebuli na skarpecie. A zacerowane skarpety u mężczyzny świadczą o jednym: ma dziewczynę i się do niej wybiera. Więc w II zwrotce sytuacja mu się poprawia. Nawołuje on jednak o pomoc, bo nie umie sobie zacerować skarpet.

Aaaaaaaa! i refren
I tu najfajniejsza część, to słynne Aaaaaaa! Jak byliśmy nawaleni, a Karlin chwytał za pudło to się zapytywał co ma zagrać/zaśpiewać. Zawsze chóralnie odpowiadaliśmy mu: Aaaaaaaa! Bez pytania i dwóch zdań zaczynał grać Popkarlina.

Podsumowanie: Ciężko ma Podmiot Liryczny (mam nadzieję, że Karlin się z nim nie utożsamiał, bo nic nam nie mówił o pracy w oczyszczalni. Czasem się z nami napił, czasem biło mu z buzi wódą, czasem miał cebule na skarpecie i czasem miał Misia): pracuje w oczyszczalni, zalewa smutki tanią wódą i ma permanentnego kaca. Ma dziewuchę, ale małe zarobki i chlanie nie pozwalają mu na zakup nowych skarpet. Nieumiejętnie ceruje stare cebule i nawołuje o pomoc, może gitarzystę Jędrzeja?
Nie zmienia to faktu, że to kawał klawej piosenki i obowiązkowo umiem ją grać na gitarze. Zapraszam do odsłuch bo warto!

Dyrektywy kulturalne: Jutro czwartek, w pracy obiad czwartkowy, od poniedziałku Wielkie-Uruchomienie-Największej-Fabryki-Kwasu-W_Europie, a nam biednym uruchamiaczom szykuje się praca na 3 zmiany przez tydzień. Ale... od za-tydzień-piątku idę na zasłużony 2 tygodniowy urlop, a w nim: Spontaniczny Paweł jedzie na 10 dni do Francji. Dokładniej do miasta rodzinnego Żana Miszela Żara - Lyonu!! Hell Yeah! Opowiem wam jak jest po francusku Zjesz ze mną kebab z dworca? W piątek szykuje się wizyta w kinie na Jeżu Jerzym - po zachęcającym trailerze i ziomalskim teledysku czas na wizytację filmu. Opowiem kto zabił i czyim ojcem jest Lord Vader...

Dziś w TV Cyganki Eduszy zapowiedź Wielkiej Podróży i wizyty w krainie jadalnej żaby i pleśniowego sera, czyli piosnka grupy Desireless - Voyage Voyage. Jakby się przyjrzał, to ta kobiecina co śpiewa ma wąsy i lekkie rysy męskie, a może to chłop? Jabłko Adama skrzętnie skryte pod golfem? W popieprzonych latach '80 nie wiadomo było kto chłop, a kto baba.... Zapraszam do śpiewania refrenu (bo z pewną koleżanką to sobie to przed podróżą nucimy). Włajaż, włajaż, lalalala, bełkot, bełkot....

W następnym wpisie postaram się udowodnić, że coś takiego jak wegetariański kebab nie ma miejsca bytu w naszym i równoległym świecie.

czwartek, 3 marca 2011

Czwartkowe tradycje

Czas zapoczątkować kolejny miesiąc przy użyciu kolejnego, przepełnionego optymizmem i dobrą radą szalonego wpisu. Za oknami nieśmiało wygląda wiosna (bardzo, bardzo nieśmiało), ceny paliw osiągają kolejne rekordy, a dzisiaj mamy czwartek. Bo nie jest to zwykły czwartek - to tłusty czwartek (z jęz. niemieckiego Fetten Donnerstag). Dzień w którym nie liczymy kalorii (magia świąt) i wpieprzamy ile wlezie niezdrowego i tłustego żarcia. Ja tu się rozwodzę o diecie 1000000 kalorii, a chciałem opowiedzieć o czymś zupełnie innym... Aha.. co do obrazka: powoli budzi się we mnie Syndrom Królika Wielkanocnego, więc nawet w pączkach widzę sprośności.
Powracając do myśli przewodniej posta: należy się cofnąć do 18 wieku, w którym to wieku na Dworze króla Stanisława Augusta spotykali się aaartyści, myśliciele i inne tęgie głowy. Spotkania te nazwano obiadami czwartkowymi. Następnie mamy ponad 200 lat ciszy i nieobecności Czwartkowych Tradycji. Aż pewnego czwartkowego wieczoru, w Poznaniu, w akademiku nr 4 Politechniki Poznańskiej kilka umysłów ścisłych umówiło się na wódkę. Ja też tam byłem, lecz niewiele pamiętam, pewnie było zbyt epicko, aby mój prosty umysł ścisły mógł ogarnąć tak wielką wielowątkowość imprezy. Wydaję mi się, że uczestnicy tej imprezy powinni się spotkać jeszcze raz i powtórzyć ją scena po scenie (zwłaszcza Człowiek Imprezka, który na starcie wypił 3 VIPy i następnie wyrzygał ich 5 i poległ na wersalce do miski przytulon). Aż nie wiem co dalej pisać, bo za każdym razem jak pomyślę o tym wieczorze, to się głupio uśmiecham. Ale: Następnego dnia, pewien kolega, zwany Mistrzem Iluzji (bo w kulminacyjnych momentach imprezy znikał gdzieś na rzyganie) odrzekł do mnie: Wujku Samo Zło (bo tak na mnie wołał), kiedy następny Obiad Czwartkowy? I jakby wywróżył, bo następny obiad czwartkowy był za tydzień w czwartek. A na nim? Gril, świeżourobiony spiryt ze Sprajtem i moja dwugodzinna drzemka ryjem w kocu. Podobno z moich pleców osoby trzecie urządziły sobie stół. Mistrz Iluzji znowu zniknął, a ja jak sięgam pamięcią do tego wydarzenia to nie chcę go puścić... Czas mijał, Obiady Czwartkowe odbywały się coraz rzadziej - paczka się rozpadła (jedni gonili za funtami, inni za złotówkami, inni się zakochali po uszy), ale niesamowite wspomnienie zostało. Czemu to nie był piątek? Nie wiem.. ale zazwyczaj w piątki o tej porze siedziałem w pociągu i dyskretnie udawałem się na Kujawy. Mogę wam powiedzieć, że żadna poniedziałkowa, wtorkowa, środowa, piątkowa, sobotnia czy niedzielna impreza nie prześcignęła rozmachem obiadów czwartkowych... Jesteśmy tradycjonalistami, wiernymi historii.
Po 5 latach niebytu idea Obiadów Czwartkowych zaczęła się odradzać. - początkowo niewinnie - od zamówienia podczas pracy kebaba z Guliwera. A potem co czwartek jakieś jedzonko dowożone z przeróżnych knajp (ostatnio dominuje chiński KantonoPonton). Nie ma już litrów alkoholu, nie ma zbiorowej amnezji, ale jest dobra atmosfera i kupa śmiechu. Po każdym czwartkowym posiłku załączamy stoper: kogo pierwszego zapiecze po raz drugi posiłek... Moglibyśmy jeszcze załączać termometr: do jakiej temperatury pierwszy nagrzeje deskę w kiblu.
Pewnego razu, pewnego Czwartkowego Obiadu, gdy radośnie zajadaliśmy się chińczykiem do pokoju wszedł pewien dyrektor i zapytuje: A co wy tam jecie? A my mu na to: Obiady czwartkowe...Wywalił oczy i się uśmiał.... a teraz lecę, bo Ciocia Agnieszka uszykowała zacnego grzańca.

Dyrektywy kulturalne: Urządziłem sobie w tym tygodniu Oskarowy Maraton: wymęczyłem Człowiek który chciał zostać królem i od kilku dni zasypiam jak dziecko przy Prawdziwym męstwu. Na podglądzie przejrzałem Czarnego Łabędzia i zobaczyłem obleśne stopy Natalki. Fee. Muzycznie polecę wam płytę brytyjskich metali Judas Priest pt. ram it Down. Niezły wykop i czadowy kołwer szlagieru Czaja Berryego.

Dziś w TV Cyganki Eduszy (jak łatwo się było domyśleć) kołwer omówiony 2 linijki wyżej. No to: Judas Priest - Johnny be goode. Rakietka od tenisa w dłoń i biegamy po pokoju!

A w następnym wpisie opowiem jak jest po francusku Napijesz się ze mną Kasztelana Niepasteryzowanego?