Witam wszystkich serdecznie w dzisiejszym wpisie podsumowującym karnawał, który siedmiomilowymi krokami zbliża się ku końcowki. Jeszcze tylko wtorkowy śledzik i 40 dni umartwiania. NOT! No i firma w której pracuję na zwieńczenie po raz kolejny urządziła nam impreze w szato restauracji. Jak to śpiewała Maryla Rodowicz: Co to był za bal, pachniała saska kępa!.
Nie będę tu opisywał przebiegu imprezy minuta po minucie, bo nie pamiętam. Na upartego wczorajszy wieczór można nazwać bardzo, ale to bardzo wytworną wersją kombinatu o nazwie MPK. Przecież M - mecz (Anwil rozgromił podręcznikowo Polfarmę), P - dorabiamy jeden ogonek do P i mamy B, czyli Bols; K - kolacja, bardzo wytworna i pod krawatem. Aby wieczór był słitaśny, a dzień po milusi (idealne warunki) należy mieć pewną podkładkę dla organizmu w postaci dobrego i tłustego szato (kiełbacha, kaszana, fryty i włocławski keczup). Wchodzimy na salę, po lewej na plaźmie skacze Małysz, po prawej ludzie tańczą twista, a na wprost stoły z jedzeniem. No więc:
Powitał mnie tależ z łososiem, który wyglądał zupełnie jak na obrazku powyżej: przęsło łososia, smyrnięte jakimś smyradłem i obsypane kiełkami. Nie zjadłem, oddałem potrzebującym. Przekąski leżały na jakiejś szybie i 67% ich składu nie byłem w stanie odróżnić. Poznałem salami i szynkę. Podobno białe kuleczki to nie był odstraszacz moli , a jakiś ser na M. I biegałem, delikatnie mówiąc, z językiem w dupie po sali i piłem wódkę na B. Aż panowie barmanowie wnieśli mięso i kartofelki. Ale się ludzie rzucili. Po kilku minutach dostałem tylko zioła (z ziemniaków w ziołach), sos (z mięsa z sosem) i parę (z warzyw na parze). No i wszystko skończyło się na tym, że warunki nie były aż tak idealne. Rano i mnie i koleżanke pobolewała głowa, a woda mineralna nie była na wyciągnięcie ręki.
I tu drogie dzieci po raz kolejny wychodzi moje przywiązanie do praktyczności: Nie chcę żeby jedzenie wyglądało jakby je ugotował sam Paskal, nie chcę żeby sprowadzone było z Hondurasu za grube kwoty Honduraskich Drahm. Chcę, aby ono było smaczne, było jego dużo i smacznie, chcę aby było wspaniałą zakładką pod wódkę.
Dyrektywy kulturalne: kolekcja muzyki filmowej z Wyborczej. Polecam panów: Alana Silvestriego i Jerryego Goldsmitha. A za niedługo będzie John Williams.
Dziś w TV Cyganki Eduszy klasyczny szlagier lekko przemiksowany. Niestety na Tubie nie ma oryginału. Z tą piosenką związany jest pewien suchar, aczkolwiek swego czasu było to miłe, ale z perspektywy czaaasu i mojego nowego światopoglądu - było sucharem. No to: Habakuk - Rasta Trans Myyx. Zapraszam:
A w następnym wpisie zamieszczę słowa do słynnej piosenki na cześć kolegi z filmu MIŚ.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz