niedziela, 28 czerwca 2009

Centralne planowanie

Dzisiaj kolejny post, który zainspirowany został życiem (które jak wszyscy wiemy jest nowelą i jest jak Moda na Sukces). Dotyczy on różnych pomysłów jakie wpadają nam do głowy wtedy gdy nie powinny. Tzn. pomysły są dobre, ale te momenty są złe. Najlepiej oddaje tą myśl piosenka zespołu The Bill - Kibel (która zostanie przedstawiona później, w odrębnym dziale wpisu). Jak to w piosence ładnie ktoś zaśpiewał: pewien pan siedzi sobie na kiblu i rozmyśla. Żeby było śmieszniej ma tysiące pomysłów. A jak to się przekłada na życie codzienne i pozycję siedzącą na wielkim porcelanowym uchu? Zupełnie tak samo (przynajmniej w moim przypadku)....
Są takie chwile, gdy potrzebujemy natchnienia. Terminy i czas gonią, w głowie pustki, na papierze białe plamy (te niezapisane). Poeta nie umie dobrać rymu do słowa "dom", muzyk nie umie wymyślić chwytliwej melodii zaczynającej się od A-dur, G-dur, wielki architekt nie umie skonstruować domu, generał nie może wpaść na doskonałą strategię ataku. Kieliszek wódki nie daje natchnienia, striptiz misia nie powoduje nawet maleńkiego wzwodu, a wysłuchanie ulubionej piosenki Creeda nie przynosi ukojenia. Pustka totalna, wręcz próżnia. Zrezygnowani oraz przyciśnięci potrzebą fizjologiczną idziemy na kibelek, ściągamy portki, a tu nagle BUCH!! multum pomysłów: wymyśliliśmy najlepszy chwyt gitarowy z wykorzystaniem 1 palca i 2 strun, naszło nas nieoczekiwanie zakończenie pracy dyplomowej, obaliliśmy teorię Ajn-Sztajna. Ale jak to spamiętać, gdzie to zapisać. Przecież siedzimy na kiblu i kupkujemy sobie. Być może zapamiętamy to po wyjściu z kibla? Zazwyczaj tak.
Kolejną klawą sytuacją jest stanie pod prysznicem: mokro i pa(o)rno, długopis nie napisze, kartka zamoknie. Pod prysznicem człowiek jest wstanie wymyślić najlepszą piosenkę świata, niepowtarzalny chwyt, nowatorskie podejście, zabawy konwencją i mruganie okiem do słuchacza. Niestety po wyjściu spod wody zapominamy wszystko, niestety.... Mógłbym tak przytaczać godzinami schematy genialnych planów, które niedoczekały swojej realizacji. No to przytoczę: idę gdzieś sobie na pieszo - wymyślam, wymyślam i sruu ... w miejscu docelowym zapomniałem co to było. Leżę w łóżku na chwil kilka przed zaśnięciem wmyślam, wymyślam i zamiast wstać i zapisać najzwyczajniej w świecie zasypiam. Szlak może człowieka trafić z rana gdy staram się sobie przypomnieć o co mi przed snem chodziło.. No cóż kiedyś wymyślę niezamakalny papier i długopis piszący w wodzie i będę je brał ze sobą pod prysznic.

Jak obiecałem, tak robię, w TV Cyganki Eduszy pankowy szlagier zespołu The bill - Kibel. Zapraszam do przeżywania i oglądania (zamiast wideoklipu jakaś mangowa sieczka, ale również w temacie).

W następnym wpisie pokażę jak zagrać na perkusji pałeczkami wirusa Eboli.

wtorek, 16 czerwca 2009

Szato

Dzisiejszy nie będzie przeglądem zamków i ruin wschodniej Marsylii (a szkoda). Będzie opisywał moje kulinarne przeżycia i doznania. Będzie to zbiór cytatów, haseł i anegdot związanych z jedzeniem i końcową częścią jelita grubego (żart). Będzie on moją życiową historią, wręcz drogą z patelnią teflonową i widelcem w tle. Na wstępie zacznę od wyjaśnienia omyłkowego tytułu (nie tak omyłkowego, w pewnych kręgach, jakby się wydawać mogło). Słowo Szato to z jęz. francuskiego Zamek (nie ten w spodniach i nie ten w drzwiach). Czyli konstrukcję fortyfikacyjną z bramą, basztami i wychodkiem zamieszczonym na wysokości 10m. W jęz. polskim słowo Szato oznacza jakieś wykwintne wino z Francji (które ma więcej niż miesiąc i kosztuje więcej niż moja wypłata). W naszym potocznym języku Szato oznacza coś wykwintnego do jedzenia. Coś stworzonego w warunkach polowych, powodującego u innych pewną czynność: "Uciekanie języka do dupy". Szato to nie tylko jedzenie, to sposób jego przyrządzania, gesty, pozy, wykorzystane składniki i ich koszt. Szatem nie nazwiemy ryżem z koncentratem pomidorowym (chociaż pod koniec miesiąca, gdy skończyła się kasa i na sam ryż wołało się szato). Właśnie wpadłem na to, że jest wiele dziedzin szato, które postaram się wymienić (i znowu lista, ehhh....). Albo nie! Będą rozdziały...

Rozdział I - Pseudo-Szato ludzie. Wyobraźmy sobie pół człowieka, pół kucharza (albo tak mu się wydaje) i pół dekla. Takie 3 połówki oznaczają jedno: kłopoty. Osoba taka ma o sobie wysokie kucharskie mniemanie. Potrawy tej osoby (oczywiście w jej mniemaniu) wygrywają wszystkie kulinarne i nie tylko konkursy (mogą wygrać również konkursy na najładniejszego psa lub konia). I powracając do zagubionego wątku, osoby te gotują przeciętnie i średnio. Przecież nie nazywajmy wielkiego mistrzostwa kuchni ugotowanie ziemniaków (i nie przesolenie ich), ugotowanie ryżu z woreczków i nie rozgotwanie go. Taki standard kuchenny. Po prostu szału bez w gotowanie a uważają siebie za zagubionego syna Kuronia. Taka osoba jest nieszkodliwa do momentu, gdy zaczyna udzielać dobrych rad bazując na swoim szerokim kucharskim doświadczeniu. I teraz przykłady, bo bez przykładu doświadczenie jest nieudane. Udusiłem sobie cebulkę, usmażyłem kiełbaskę, zajadam ze smakiem i nagle do pokoju wchodzi koleś (zwany dwuczłonowo, a drugim członem jest słowo "Morderca") i mówi: Źle usmażyłeś tą kiełbasę. Moje doświaczenie kucharskie podpowiada mi, że powinieneś trzymać ją dłużej pod przykryciem. Powiedział to koleś który na obiad jadł ryż z koncentratem pomidorowycm (i założę się, że często ryż nie był nawet ugotowany). Kolejny przykład: Wchodzę do kumpla do pokoju i patrzę: na stole tależ z makaronem i jakimś czerwonym sosem (pewnie koncentrat pomidorowy). Więc od proga wołam: (ja) - Kwiatos, czemu w tych kluchach nie ma mięsa. (ja nie rozróżniam klusek i makaronu więc wybaczcie ignorancję) (Kwiatos) - Bo to jest sos gładki. (wypowiedział to tonem jakbym zgwałcił mu matkę i obraźił się śmiertelnie) No ale cóż, niech sobie będą tacy ludzie, którzy uważają, że ugotowanie jajek na twardo , albo dodanie oregano do jajecznicy to dla nich mistrzostwo kulinarne.

Rozdział II - Przez szato do łóżka
Najfajniejszy rozdział. Paniom bardzo imponuje fakt, że chłop umie gotować. I to nawet zwykłe naleśniki (z dżemikiem, albo innymi udziwniaczami). W większości przypadków z moim udziałem, robienie naleśników na obiad łączyło się z pozostaniem na kolację i śniadanie. A najbardziej podobało im się gdy odwracałem placki na patelni. Klasyczna sztuczka cyrkowa wykonywana przeze mnie w cyrku zaraz po kobiecie z brodą i wąsami.

Rozdział III - po prostu szato Wyobraźmy sobie sytuację, że gnijemy drugi tydzień w akademiku (rzadko mi się zdarzało) i ultra bardzo tęsknimy za domem. Robimy jakieś schabowe, ziemniaczki z koperkiem surówkę i zapijamy soczkiem, który smakuje prawie jak domowy kompot. Nie ma kulinarnych wodotrysków, ale za to jest powiew domu, na chwilkę, ale jest. Niestety po zjedzeniu tego nie pozmywa za nas zmywarka, ani kolega z pokoju (chyba, że jest nieasertywny). To jest takie szato domowe, szato które przypomni nam domowy zapach morskich fiordów. Szato ulotne, acz dobre.

Rozdział IV - szatopocieszacz
A więc jest źle, a może być jeszcze gorzej, nadchodzi nieubłaganie III. etap po zerwaniu, targamy się z myślami, nic nie wychodzi, a organizm potrzebuje cukru. Wystarczy w internecie wygrzebać jakiś przepis na dobre ciasto i dobrać dostępne do niego składniki i gotujemy. Po ostygnięciu ciasta (bo jak wiadomo: jedzenie ciepłego ciasta grozi śmiercią) uzupełniamy brakującą dawkę cukru we krwi. W ten sposób powstał mój słynny keks, którego jest tak dużo, że wychodzą jego 2 blachy.

Rozdział V - szato rozwód
Klasyczna przyczyna dla której zrywamy z laską (u mnie była to jedna z przyczyn, ta mniej ważna). Kobieta nie umie gotować, a przecież powinna wyżywić jakoś męża i dzieci. Wyobraźcie sobie, że dziewczyna zaprasza was na obiad. Wpadacie do jej pokoju z ozorem w tyłku, a ona podaje obiad: twardy ryż, przypalony schabowy i surówkę ze sklepu (która jako jedyna jest dobra). No i tak jecie, żujecie to "jedzenie" i nagle dostajecie esemesa na telefon. Esemes tylko z sieci reklamujący nowe, tańsze minuty. A co mówicie swojemu misiowi? : Misiu kolega mi napisał, że musimy robić sprawko, muszę lecieć pa. Ufff nie musieliście się dalej torturować panierką o smaku tektury. Przecież dziewczyny mają w genach rodzenie dzieci i gotowanie? A może już nie... Może nastąpiłą mutacja? Brrr...

Jak to onegdaj powiedziałem: Gotowanie jest jak rozkładanie namiotu: masz instrukcję, musi się udać. A jeżeli się nie udaje? To widocznie znak od Boga, żeby się za to nie brać. I mój brat na przykład otrzymał 2 znaki od Boga: raz gotował parówki nie wlewając wody i nie zdejmując folii i drugi raz gotując jajka bez wody. Jego styczność z gotowaniem to nastawienie czajnika lub obranie ziemniaków. Amen.

Dziś w TV Cyganki Eduszy skoczna piosnka grupy Operation Please - Song about ping pong. Zapraszam:


A w następnym wpisie pokażę jak naciągnąć na atletyczne uda spodnie rurki.

niedziela, 7 czerwca 2009

O czym oni śpiewają cz. 3 - Nazi UFO

Dzisiejszy odcinek cyklu (nie mylić z kobiecym cyklem), który idzie mi nadzwyczaj dobrze, poświęcony będzie klasycznej polskiej piosence (kolejnej już w kolejnym odcinku) zespołu DeMoho, a mianowicie odnosząca się do tajemniczego tytułu posta (bo chyba lepiej zostawić coś w drobnej tajemnicy niż walić z otwartej łapy prosto w ryj?). No ale wracając do wątku (który zgubiłem po drodze z 3 razy): utwór klasyczny jak klasyczna jest pozycja klasyczna: Jak statki na niebie. Ktoś może się zapytać, dlaczego tak zakodowałem ten tytuł? Ponieważ naoglądałem się dzisiaj dokumentów z Diskowery na temat latających spodków Hitlera, które to niby spodki latały nad stanami i meksykiem. I dodatkowo w Roswell nie rozbiło się UFO tylko latający spodek SS. Jestem może w stanie uwierzyć w to, że to rozbił się Nazistowski spodek... Ale reszta jest piosenką. Nie wspomnę o tym, że temat teori spiskowych dziejów jest tematem na osobny wpis. Wpis bardzo obszerny i oparty na faktach. NOT!
Tak się nagle zachmurzyło
Szaro sine ciężkie niebo
Podmiot liryczny wygląda sobie przez okno (może wizjer w schronie) i patrzy, że znowu pada. Nie dosyć, że pada to jeszcze pada pierwiastkami ciężkimi (które to z natury potrafią być radioaktywne i ultra szkodliwe). Mamy wizję nulkearnej zagłady świata. Zagłady totalnej i nuklearnej.
Zobaczyłem Cię za oknem
Wejdź do domu to nie zmokniesz
Może Ciebie tam nie było
Tylko ze mną coś się stało
Aha!! Więc to było okno, a nie wizjer. Podmiot zaprasza kogoś do siebie, ażeby uchronić go przed zakażeniem ciężkim deszcze. Nagle w 3 wersie pojawia się wątpliwość: być może. p.lir ma haluny i tylko mu się zdawało, albo z nim coś się stało (aż i mi udzielił się rym). Być może został zakażony deszczem?
Znów mnie oszukała miłość
Tak pragnąłem Twego ciała
I widzę tylko Twoje kapelusze
Ludzie o średnim guście nie chcą za bardzo słuchać piosenek o atomowym Holokauście. Woleli by piosenki pokroju "Pan kocha panią", więc autor daje im to czego chcieli: miłość myli bohaterowi oczy (nie tylko miłość) i widzi on przeróżne zwidy. Nie tylko miłość mu mydli oczy. Oczy zamydla mu narząd między nogami (stary dobry narząd). I na koniec mózg płata postaci figla - kapelusze jego kochanki, które.....
Jak statki na niebie
Jak statki na niebie
Jak statki na niebie
No i już wiemy: jak Ufo na niebie. Nie dosyć, że wojna atomowa, to dodatkowo wywołana przez kosmitów. Czarno to widzę.
Ciemne chmury wiatr przegonił
Kiedy chciałem je dogonić
I zmieniła się pogoda
Klasyczny promyk nadziei: chmur już niema , można wyjść ze schronu i przewietrzyć okrężnicę (mówiąc potocznie - puścić bąka na świeżym powietrzu). Ale w 2 wersie ukazuje nam się lekka depresja bohatera. Chciał sobie podgonić ciężkie chmury (przecież tak nie wooolnooo) i ktoś mu zepsuł całą frajdę zabijania się.
Wiem, że jutro cię tu spotkam
Teraz sobie przypominam
Dzisiaj tutaj być nie mogłaś
Przecież jeszcze nie wróciłaś
Może lepiej, bo nie zmokłaś
Pierwszy wers sugeruje ostrą libacę poprzedzającą dzień opisany w piosence. Podmiot pił do lustra i usychał z tęsknoty za swoją kochanką. Pewnie siedzi w innym schronie. To lepiej, bo idąc nie nasiąkła by ciężką wodą.
I dzięki bogu, to koniec tej pesymistycznej piosenki. Andrzej Krzywy (fajne nazwisko) zapewne naoglądał się tych samych postapokaliptycznych filmów co ja (dzisiaj byłem na nowym terminatorze, daje radę) i opisał swoją wizję zagłady w tej "niby to o miłośći piosence". Wniosek prosty: widzimy UFO, to uciekamy do schronu. Widzimy ciężkie niebo, jw.

A dziś w TV Cyganki Eduszy teledysk sponsorowany, dla mojego pancernego kumpla Kuby: Dżosz Łink - Are You There?. Po krótce klasyka rejwu i techna, teledysk biały kruk.

W następnym wpisie przedstawię jak zrobić misie żelki o smaku dębu, rzepaku i prosa.