czwartek, 12 marca 2009

Deklizm stosowany.


W dzisiejszym ponadczasowym i aktualnym w każdej epoce blogu postaram się opisać pewne nurtujące mnie od pewnego czasu zjawisko (światopogląd i postawę) bycia popularnym (czyli bycia gwiaaazdą, z języka angielskiego i z obrazka: to be a STAR). Na temat ten można by pisać, opowiadać, rzeźbić w drewnie godzinami i dniami. No ale, że ja taki nie jestem to napiszę coś w kilku paragrafach.
A więc są 2 kategorie bycia gwiazdą:

1. Bycie bardzo popularną gwiaaazdą - a więc, bycie tak sławnym, że aż niesławnym. Tak znanym, że można poczytać o sobie w pudelku, że można znaleźć swoje opkupczone majtki na allegro (za niemałą sumę pieniędzy). A więc gwiazdorzymy sobie, mamy kaprysy, każdy nam nadskakuje, bo możemy sobie na to pozwolić. Oczywiście, że gwiazda będąca kapryśną (żądająca po koncercie tylko czerwonych eMeneMsów i nieparzystej ilości schodów prowadzących fo garderoby) jest bezapelacyjnie deklem i darmozjadem. Więc coś co jest oczywiste i pewne, więc niech takowe pozostanie. Jak śpiewał Kaziu: Nie ma nic do dodania poza tym co napisane.. Amen.

Lecz jest jeszcze druga kategoria Starów, mało znana, powoli powstająca na naszych przemęczonych pracą oczach (np. na moich), a mianowicie:

2. Bycie gwiazdą we własnym mniemaniu - czyli szeroko pojęty kącik samoadoracji. Takie zjawisko powstaje wśród muzyków pogrywających sobie od czasu do czasu w lokalnym klubie, których widownią są ich znajomi z liceum i koledzy/koleżanki z huśtawki. Po jakimś czasie plumkania po knajpach osobom tym zaczyna odwalać (w negatywnym tego słowa znaczeniu): zaczynają się śmiesznie zachowywać (jak to mawiają na kujawach: wyżej srają niż dupy mają). Jakby to opisać, są zafascynowani własną osobą i własną fantastycznością, a koledzy/koleżanki z podwórka ich w tym zapewniają. Powstaje taki kącik samopodniety i odrzucenia reszty. Każdy z poza naszej Awesome-Paczki to tempak nie zasługujący na zlizywanie łajna z naszych trampek marki Konwers. A niezrozumienie naszej fantastycznej muzyki spowodowane jest ograniczeniem umysłowym odbiorcy. Za bardzo mi się to nie podoba, a najlepszym lekarstwem na takie unoszenie dupy jest: para ciężkich glanów.
Wniosek jest prosty: pewnie jestem prosty chłopak ze wsi i nie rozumiem sztuuuuki. Ale takie zachowanie nie jest klawe, chyba że należymy do kącika adoracji i wtedy pozostaje nam lizanie się po pisiorach z całą resztą państwa Amazing. Jeszcze mniej klawe jest gdy wypadniemy z kącika fantastycznego (na własne życzenie, albo za przewinienie techniczne), wtedy nawet nie zasłużymy na resztki łajna z trampków. Cytując pewnego Starego Bacę wchodzącego na szczyt góry What-everest: WHATEVER!

Na przed-koniec pewien dialog, który odbył się z moją mamą (a za tydzień już teściową):
(mama) - Ładna fryzura?
(ja) - Taka w stylu lat '20, '30 zeszłego wieku...
(mama) - Dzięki.
(ja) - To znaczy jakbyś się w tych latach urodziła.

I na optymistyczny koniec w Optymistycznej TV Cyganki Eduszy optymistyczna piosenka Belindy Kalkfkajsjlkjste Leave a Light For Me, żeby było optymistycznie (jako, że jestem kompletnym plackiem w szukaniu na jutubie jakaś wersja zastępcza teledysku z jakimiś animkami):


A za tydzień ujawnię prawdziwe 3 chwyty do Morskich Opowieści.

Brak komentarzy: