poniedziałek, 23 lutego 2009

(Prawie) 3*C - Czas, miejsCe, Ludzie.

Witam drogie dzieci. Powyższe zdjęcie przedstawia mnie i dwójkę moich kolegów na basenie z Technikum Elektrycznego (pozdro Dominik i Gracjan!!). To był oczywiście drobny żart sceniczny. Dzisiejszy wpis należeć będzie do serii wpisów nostalgicznych (a więc słynny generał Saddama: Nostalgiczny Ali). Pomiędzy jednym a drugim wezwaniem na dyżurze (dojeżdżając do pracy) rozmyślałem nad tym, za czym bardziej tęsknię, czy za ludźmi, czy za czasami i atmosferą. No i sam siebie zatwożyłem, gdyż nie jestem zwierzęciem stadnym. Jestem zwierzęciem czasdnym. Czyli takim któremu odpowiadają warunki czasu i atmosfery. Zasadniczo nie tylko podczas podróży z punktu pracy do punktu domu wykonywałem słynne "ehh..." (nawet potrafiłem wypowiedzieć te trzy kropki). Ehhh-owałem sobie również siedząc w samemu w domu (tzn. nie samemu: mama nauczyła psa Nukę oglądać Ewe Drzyzge i jej Rozmowy w Kroku, i kota Ryśka, co go nigdy nie ma; więc siedziałem ze zwierzątkami).
I tak sobie siedziałem i wzdychałe: a spotkałbym się z tym, spotkałbym się z tamtym. Jednak wygenerowałem sobie pewne ALE. W postaci że ten i tamten stali się kompletnymi deklami, kolesiami, którzy liczą tylko stan konta i ilość znajomych na naszej klasie. A ja wolę tych znajomych z pewnego okresu czaaasu, gdy byli super ziomalami z którymi wesoło piło się piwo i wesoło dostawało mandat od policji za picie tego piwa. A więc mit tęsknoty za osobami w danym czasie został obalony. Czyli proste nie opłaca się tęsknić, bo tęskni się za jakimś wyidealizowanym czymś... (słowo mi uciekło).
Kolejnym mocnym elementem mojej teorii jest atmosfera i miejsce. Jak sięgam pamięcią chyba najweselej było na 2 roku, gdy wszyscy trzymali się w kupie, dzielili się ciuchami, dziewczynami (hy hy hy ...). Gdy atmosfera wówczas porównywalna była do 1 sezonu Przyjaciół (bo jestem na bieżąco): więc była kupa śmiechu (ta nieśmierdząca), super, ekstra klawa atmosfera, było bzykanko, pachy się nie pociły, stopy nie śmierdziały (jak w raju), ludzie na pewnym forum mnie nienawidzili i były też poważne sprawy: komuś się zemdlało, ktoś wyszedł z pokoju obrażony wykonując zwrot na pięcie. No ale... zdecydowanie plusy przysłaniały minusy. Było tak dobrze, że zostawałem w Poznaniu na łikend. A jak powszechnie wiadomo wpisując w Wikipedii słowo łikend na pierwszym miejscu wyświetlane jest hasło:
łikend - na łikend Edi rzadko zostawał w Poznaniu.
A teraz troche czegoś nieprzyjemnego: Być może jest teraz jakaś grupa ludzi (może koledzy z pewnego forum), którzy mnie wspominają tak samo jak ja ich, albo i wcale nie wspominają, albo.... albo... No ale cóż. Należy dziękować stwórcy za słowo: WHATEVER.

Dziś w TV Cyganki Eduszy zespół Happywsad i piosenka Jak ja kocham to miejsce, bo przy tej piosence wspaniale wpycha się jezyk w czyjeś damskie gardło...Zapraszam.


A w następnym wpisie przedstawię regułę prawej dłoni, gdy stoimy pod prysznicem...

środa, 4 lutego 2009

Pewien półprodukt


Dzisiejszy złowieżbny wpis wynika z małej ilości wpisów w poprzednim miesiącu i zerowej ilości wpisów w miesiącu bieżącym (za co redakcja przeprasza). Wpis z dnia obecnego dotyczyć będzie mojej złowrogiej teorii na temat półproduktów spożywczych, a więc jak sam się przed sobą tłumaczę, że jem mało rzeczy. No więc: jem mało rzeczy, bo lubię niewiele, a więcej nie lubię (pomijając mięso, dużo mięsa, mięso na deser). Jak wiadomo półproduktem nazywamy takie to z takim tym, które w pewnym procesie twórczym daje takie coś, bardziej użytecznego. Często są na tym mrugające lampki, plastikowa obudowa, często to coś jest ciastem, lub czymś imitującym coś, co przypominają warzywa o śmiesznym kształcie (gumowe takie to). A więc najczęściej zdarza się, że półprodukt jest nieużytecznym badziewiem, albo niezjadliwym kokonatem. Ale często też półprodukt może zostać uznany przez kogoś za produkt finalny. Brrr.... do sedna. Jak zwykle klasyczna wyliczanka. Dzisiaj doliczę w pamięci do dwóch, bez pomocy rąk, a więc:

1. Półprodukty żywieniowe
- Już w punkcie pierwszym zostanie wyjawiona wielka tajemnica wiary. Zacznijmy od półproduktu każdego wielkiego miszcza kuchni, czyli jajka. Surowe jest obleśne w smaku, można się porzygać, a przyjmowane na surowo jest tylko przez Rokiego jeden z filmu Roki 1. Kolejymi półproduktami są papryka (która smaczna jest gdy jest w occie, lub też znamienicie faszerowana), tatarak, zwany .... nie pamiętam, który jest najzwyczajniej obleśny. No ale powyższe argumenty dowodzą, że moje niejadztwo jest najzupełniej udowodnione: "półprodukty są niejadalne"
2. półprodukty modelarskie - a więc drucik, zużyty tampon, rączka do taczek. Wszystko to co każdy normalny człowiek uznałby za kompletne śmiecie i bezużytki. Ale drucik dla zapartego modelarza może być pięknym uchwytem, rączką, klamką, gwintem, zawiasem. Kawałek patyczka może być rurą wydechową, wylotem powietrza, itp, itd.

Czego uczy nas ta teoria? Tolerancji. Uszanujmy to, że ktoś nie jada niczego poza jajkiem na twardo, kolekcjonuje wypchane dorsze i wogóle... Ktoś kto ryje po śmietnikach nie musi być bezdomnym Ronem, może po prostu namiętnie klei modele i i zbiera półprodukty. Jako, że się nawaliwszy kończę wpis. Jednocześnie płynnie przejdę do...

TV Cyganki Eduszy,a w niej bezapelacyjnie kawałek kapeli Prąd Zmienny/Prąd Stały pod tytułem That's The Way I Wanna Rokiendroll, zapraszam:


A w następnym wpisie zdefiniuję bycie gwiazdą (niekoniecznie ze Śremu).