czwartek, 27 listopada 2008

Los tres Amigos cz.1 - Trasz Metal.

W dzisiejszym kakaowym kąciku melomana ( w skrócie KKM) zaproponuję państwu obiektywne (jasssne) zestawienie 3 subiektywnie najlepszych trasz metalowych płyt, oczywiscie moim obiektywnym zdaniem... O dziwo nie zaczynam posta od śmiesznego obrazka.. bo śmieszne obrazki będą, i to 3 w postaci okładek owych płyt. Nie rozpieszczę was żadną klasyfikacją co do fajności płyt, bo po co? Nie będzie ani miejsca pierwszego, ani srebrnego medalu... Będzie po prostu "tres de bestest", po równo.. No a teraz dlaczego? Bo tak. Mam taki kaprys, równie dobrze mógłbym na przejściu na pasach chodzić na rękach. Oczywiście będą też inne święte trójce.. trójca elektroniczna, trójca pankowa, trójca rokowa, trójca hejwi metal, trójca filmowa, czyli 3 części starych Gwiezdnych Wojen.. Żart.

Overkill - Horrorscope, czyli w nomenklaturze krajowej Horrorskop zespołu Ołwerkill. Kiedyś, dawno temu, gdy ludzie byli strasznymi złotówami i pałami i wymieniali się empetrójkami na zasadzie: 10zł za płytę, alb płyta za płytę, pozyskałem tą płytę na empetrła z innymi szataństwami. Na początku włączyłem, zrobiłem "łotewer" ramionami (czyli zupełnie mnie to nie ujęło). Po kilku latach odkopałem p(ł)ytę i puściłem ją na mojej wieży XXI wieku, co odtwarza empetrójki. I strzał w ryj (w pozytywnym tego słowa znaczeni). Mega młócka i żeźnia. Od zapraszającego do wspólnej zabawy utworu Coma, poprzez mega czaderskie Blood Money i Thanx for Nothing. No ogólnie płyta nie zwalnia, a nawet przyspiesza w odtwarzaczu. Potem jakiś instrumentalny kołwer jakiegoś pana i na koniec ballada. Przed balladą super fajne Nice day for a funreal. I tyle... płyta się kończy, jednak paluszek sam schodzi nam na guzik plej, by odtworzyć ją ponownie. Z innych płyt Overkila jeszcze koncertówka przypadła mi w całości do gustu (10 Years of Decay), czyli po prostu składanka lajf, lajf niczym prezydent, który zawsze jest lajf. A inne płyty tego zespołu? Są strasznie nierówne i mają po 2 może 3 dobre kawałki. Aha, piosenki jak to w szataństwie: mówią o życiu, szczęściu i miłości (czeska smert, bezsens świata, ludzkie penerstwo i frajerstwo, ankoghol, oraz poradniki jak korzystać z życia). Koniec żali czas na kolejny dekadencki album, czyli...

Pantera - Vulgar Display of Power, wulgarna ekspozycja władzy to super ekstra płyta. Połyka się ją w całości i nie ulatuje nosem. Czad od początku, czyli Mouth of war, kawałka który mam ustawiony w telefonie jako budzik. Podobno ludzie nienawidzą dzwonka budzika. A mnie ten budzik daje strzała w pysk (jak na okładce), stawia na nogi. Potem są inne utwory, których z tytułu ciężko mi wspomnieć (tak, nie przygotowałem się teoretycznie). Jest wystrzał z pachwin, jest energia w lędźwiach, krówki w mroku (zamieńcie pierwsze litery) są. Nie dziwota że ta płyta jest w deche, bo robił ją ten sam pan co płytę Overkila. Szkoda że po wspomnianej wyżej płycie Overkila nie robił już im więcej płyt... No a przy panterze pozostał. Zasadniczo zaczął od płyty Kowboje z piekła (tłumaczenie jak na pocztówkach grających). Pewnie zgubiłem już 7 razy wątek, lecz polecam. Szkoda Dimbaga Darela, bo wychwyty gitarowe w Panterze miał zacne. Czas zmienić majtki i przejść do kolejnej, ostatniej, lecz nie najgorszej płyty....

Metallica - And justice for All, czyli żastin (timberlek) dla wszystkich. Płyta legenda, jedna z najlepszych płyt Metalliki, która i tak skończyła się na Kill'em All. Jest wykop, jest czad, jest git. 9 kawałków długolachnych, przepełnionych zmianami tempa, solówkami, przejściówkami Larsa na stopie (he he he...). Zasadniczo przez jeden utwór spodobało mi się słuchanie traszowej sieczki, bardziej przez kawałek utworu.. zakańczające łojenie w One. A to Łan miałem gdzieś skitrane na ruskim piracie pod ciepło brzmiącym tytułem Ballads. W sumie ta płyta mnie popsuła. Oj niedobra płyta, niedobra. Co by tu napisać jeszcze.... Ktoś się faflunił, że jest monotonna, w sumie jest: 2 gitary, bas, pera. Zadnego akordeonu, klawiszy i trąbki. Ktoś inny mówił, że nie słychać basu, mało słychać talerzy. A ja mam to w przysłowiowej szwedzkiej pompce. Płyta gniażdzy.

A na koniec w TV Cyganki Edusz zaproponuję coś równie Traszowego i w złym guście odzieżowym i fryzurowym, czyli Overkill - In Union we stand.

A za tydzień zamieszczę wywiad z Boskim Arnoldem Bramszwajderem z konferencji klimatycznej w Poznaniu.



niedziela, 9 listopada 2008

Szansa na sukces.

Dzisiejszy odcinek na poważnie, o prawdopodobieństwie i przypadku losowym. A więc o nieistnieniu dwóch opwyższych. Jak ja na chłopski rozum postaram się wyjaśnić nieistnienie procentowej szansy wystąpienia zjawiska losowego. Relacja z nieistnienia tezy będzie krótka, ponieważ mam ograniczony zasób słów spowodowany wypiciem nalewki wiśniowej i grzańca. A więc:
Jak każdy wie, dużo ludzi lubi podawać prawdopodobieństwo wykonania pewnych spraw w procentach, rozmiar to których ma przedstawiać czy dana rzecz będzie miała miejsce, bądź też wręcz przeciwnie. Przykładowo: 10% szans przeżycia, 50% szans na to, że z rana złapie nas chroniczna sraczka, 75% szans, że złamię noworoczne postanowienie o masturbacji. Przyjęte jest takie kryterium, iż poniżej 50% prawdopodobieństwa są małe szanse na wystąpienie zjawiska, a powyżej 50 procent raczej powinno się wydarzyć... No właśnie "raczej". Dla mnie jedyne co jest pewne to, to że coś na 100% wystąpi. No bo dlaczego były 90% szans na nawrót nowotworu znajomej (który nawrócił), 10% szans że ojciec koleżanki przeżyje po wypadku i przeżył, 99% szanse na wyjad i nie wyjechałem. Jest jakiś procent niewystąpienia zjawiska który zazwyczaj występuje. Klasyczny wyjątek potwierdzający regułę.
Na zakończenie krótkiego wywodu jedyny procent w który wierzę, to 40%. 40% zawartości alkoholu w wódce. AMEN!!

W TV Cyganki Eduszy klasyczny teledysk zespołu Acca Dacca: Nerwowe Załamanie. Zapraszam.

W następnym wpisie postaram się udowodnić, że jezioro przy którym mieszkam nachylone jest do powierzchni ziemi pod kątem 15 stopni.