
Czyli odcinek refleksyjno-przemyśleniowy o pewnym małym komputerze przyniesionym z Pewexu (tudzież Baltony) przez rodziców w czasach późnego PeeReLu. Oczywiście mówię tu o komputerze Atari (bo mowa o Kąmodąrę byłaby bluźnierstwem). Pamiętam jakby to było dziś: ciemno, zimno i takie tam.. Wpada ojciec z reklamówkami z wiele mówiącymi nazwami Pewex. Myślę sobie: pewnie kupił sobie nowe portki marki Liwajs. Ale nie był to nowiusieńki, pachnący fabryką na Tajwanie komputer 8 bitowy marki Atari. Gdybym mógł (a nie mogłem bom był za młody) dostałbym erekcji. Nie liczyło się, że nie umiałem ni pisać ni czytać, że nie mieliśmy ani magnetofonu ani żadnej kasety z grą. Jedno było ważne: mamy komputer a o magnet i kasety już blisko. Brat był pismaty, więc przepisywał z bajtka przeróżne programy, których i tak nie rozumiał... No ale liczyły się intencje. Doszedł magnetofon, popsuł się telewizor, zaczęła się gra w River Raid.
No właśnie... zaczęło się: przyszedł wujek, usiedli z ojcem, zapalili papierosy marki Popularne i zaczęli grać. W tle dzieci (czyli ja z bratem) biły się płakały, podpaliły dom, spowodowały wpływ monsunów na gospodarkę świata. Oni nić... W popielniczce nietknięty papieros zaczynał trawić filtra. A oni na to: "O kur***a Edek! 30 etap!". Ale nawet samo patrzenie dawało wiele frajdy.
Albo jak stroniąca od komputerów mama grała w Arkanoid. Albo jak sąsiedzi przyszli oglądać bezbożny wynalazek szatana z piekła.
Nie zapomnę jednej rzeczy: kasety nieznanej mi marki (którą mam do dziś, działającą) na której znajdowała się pewna gra (Montezuma). Wgranie jej z tej niesławnej kasety było b. trudne. Podatna była na różne czynniki niezależne od nas, od tytułowego puszczenia bąka i ziewania po inne kokonaty: od tupania nogą, do kraczenia szpaka za oknem. Najlepiej było nakryć magnetofon kocem (magiczny manewr wyciszenia stosowany przez każdego automatyka), wcisnąć PLAY i wysadzić z pokoju zatrzaskując drzwi bezgłośnie. Gra się wgrywała, była piekielnie trudna i nie dało się jej skończyć. Ehhh...
Lata mijały, Atari było już towarem przestarzałym przyszły pecety. Atari idzie w zapomnienie, ląduje na 10 lat do wersalki. I po tych 10 latach dzięki pewnej fajnej stronie odkurzyłem antyczne gry przy których łamało się dżojstik, Popularny nietknięty dopalał się do filtra, dzieci były spokojne na pół dnia, złoty nie taniał o 50% w godzinę, działa się magia. I magia się działa. Zniknąłem na pół dnia przy starych dobrych tytułach. Ale czułem się inaczej (niczym siedząc obok spoconego capa w autobusie). Nie miałem dżojstika. Więc sobie go kupiłem. Ale nadal to nie to.
Przeprosiłem Atari z wersalki, rozkręciłem je, wyczyściłem, wyciągnąłem kasete marki Stilon i wgrałem River Raid. Starałem się nie pierdzieć i nie ziewać. Uciekłem z pokoju na czas wgrywania.
Zupełnie nie wiem jak zakończyć tego posta, jak go podsumować, więc powiem tak: aż się cieszę, że rodzice nie kupili mi komądore.
A na koniec w TV CYGANKI EDUSZY coś zupełnie w temacie, czyli Atarowy Myyyx:
W następnym wpisie opiszę peerelowskie przyśpiewki dzieci kwiatów.
No właśnie... zaczęło się: przyszedł wujek, usiedli z ojcem, zapalili papierosy marki Popularne i zaczęli grać. W tle dzieci (czyli ja z bratem) biły się płakały, podpaliły dom, spowodowały wpływ monsunów na gospodarkę świata. Oni nić... W popielniczce nietknięty papieros zaczynał trawić filtra. A oni na to: "O kur***a Edek! 30 etap!". Ale nawet samo patrzenie dawało wiele frajdy.
Albo jak stroniąca od komputerów mama grała w Arkanoid. Albo jak sąsiedzi przyszli oglądać bezbożny wynalazek szatana z piekła.
Nie zapomnę jednej rzeczy: kasety nieznanej mi marki (którą mam do dziś, działającą) na której znajdowała się pewna gra (Montezuma). Wgranie jej z tej niesławnej kasety było b. trudne. Podatna była na różne czynniki niezależne od nas, od tytułowego puszczenia bąka i ziewania po inne kokonaty: od tupania nogą, do kraczenia szpaka za oknem. Najlepiej było nakryć magnetofon kocem (magiczny manewr wyciszenia stosowany przez każdego automatyka), wcisnąć PLAY i wysadzić z pokoju zatrzaskując drzwi bezgłośnie. Gra się wgrywała, była piekielnie trudna i nie dało się jej skończyć. Ehhh...
Lata mijały, Atari było już towarem przestarzałym przyszły pecety. Atari idzie w zapomnienie, ląduje na 10 lat do wersalki. I po tych 10 latach dzięki pewnej fajnej stronie odkurzyłem antyczne gry przy których łamało się dżojstik, Popularny nietknięty dopalał się do filtra, dzieci były spokojne na pół dnia, złoty nie taniał o 50% w godzinę, działa się magia. I magia się działa. Zniknąłem na pół dnia przy starych dobrych tytułach. Ale czułem się inaczej (niczym siedząc obok spoconego capa w autobusie). Nie miałem dżojstika. Więc sobie go kupiłem. Ale nadal to nie to.
Przeprosiłem Atari z wersalki, rozkręciłem je, wyczyściłem, wyciągnąłem kasete marki Stilon i wgrałem River Raid. Starałem się nie pierdzieć i nie ziewać. Uciekłem z pokoju na czas wgrywania.
Zupełnie nie wiem jak zakończyć tego posta, jak go podsumować, więc powiem tak: aż się cieszę, że rodzice nie kupili mi komądore.
A na koniec w TV CYGANKI EDUSZY coś zupełnie w temacie, czyli Atarowy Myyyx:
W następnym wpisie opiszę peerelowskie przyśpiewki dzieci kwiatów.